System emerytalny w Polsce był już reformowany tak wiele razy, że można się pogubić. To samo można zresztą powiedzieć o systemie ochrony zdrowia czy edukacji publicznej. Sprawa jest tym bardziej skomplikowana, że we wszystkich tych trzech obszarach wiele reform polegało na odkręcaniu dokonań poprzedników. W przypadku emerytur było to szczególnie widoczne. Zdążyliśmy już przecież wprowadzić OFE, następnie je częściowo rozmontować, aż wreszcie zupełnie zlikwidować. Wiek emerytalny wydłużono tylko po to, żeby go następnie hucznie przywrócić do poprzedniego stanu.
W 2023 r. polscy pracownicy mogą być pewni dwóch rzeczy. Po pierwsze, emerytury na starość na pewno otrzymają, o to nie trzeba się martwić. Po drugie, warto się za to martwić o ich wysokość, bo ona bez wątpienia będzie bardzo niska.
ZUS trwa na posterunku
Najważniejsza reforma emerytalna w Polsce miała miejsce w 1999 r., gdy wprowadzono system zdefiniowanej składki. Jako jedna z nielicznych przetrwała do dziś i jest fundamentem obecnego systemu świadczeń emerytalnych. Mało prawdopodobne, żeby to się w najbliższych dekadach zmieniło. W systemie tym wysokość świadczenia jest wypadkową wartości zgromadzonych składek oraz prognozowanej długości okresu pobierania świadczenia. Generalna zasada jest więc taka, że każdy dostaje taką emeryturę, jaką sobie odłożył. Wprowadzono właściwie tylko jeden dodatkowy element czysto socjalny, czyli emeryturę minimalną. Po zaliczeniu odpowiedniego stażu pracy (25 lat dla mężczyzn i 20 lat dla kobiet) można liczyć na minimalny wymiar emerytury nawet wtedy, gdy się nie naskładało odpowiedniej kwoty. Problem w tym, że emerytura minimalna jest bardzo niska. W tym roku wynosi niecałe 1,6 tys. zł brutto. Stanowi więc mniej niż jedną czwartą średniego wynagrodzenia w kraju. W państwach OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, skupiająca 38 wysoko rozwiniętych i demokratycznych państw), które wprowadziły podobne rozwiązanie, jej wysokość to niecała jedna trzecia średniej krajowej – czyli też niewiele, ale jednak więcej.
Dlaczego żaden polityk nie zamachnie się na system zdefiniowanej składki? Gdyż to on trzyma nasze emerytury w pionie. Skoro każdy otrzymuje tylko tyle, co sam sobie wcześniej odłożył, nie ma groźby, że ta misterna konstrukcja się zawali. Emerytura minimalna jest na tyle niska, że nie zagraża wypłacalności Funduszowi Ubezpieczeń Społecznych, poza tym w razie czego zawsze można ją finansować z budżetu. Wbrew powszechnemu przekonaniu, polskiemu systemowi ubezpieczeń społecznych nie grozi zawalenie. Według OECD obecnie wydajemy na emerytury niecałe 11 proc. PKB. W połowie tej dekady będziemy wydawać dokładnie tyle samo. W 2030 r. nawet troszkę mniej, podobnie jak w 2040 r. i w połowie wieku. Według prognoz polskie nakłady na świadczenia emerytalne są stabilne niczym brytyjska monarchia. Co prawda obecnie wydajemy na nie więcej niż państwa OECD razem wzięte, ale to pozostałość po różnych wcześniejszych rozwiązaniach, z których korzysta jeszcze część obecnych emerytów. W kolejnych dekadach państwa OECD nas dogonią i polskie wydatki na emerytury jako całość nie będą się niczym szczególnym wyróżniać.
Czy to oznacza, że można się cieszyć? Nie bardzo. Zagwarantowaliśmy sobie stabilność systemu za cenę bardzo niewysokich świadczeń w przyszłości. Według najnowszej edycji raportu OECD „Pensions at Glance”, przeciętna emerytura netto obecnie pracującego Polaka wyniesie 37 proc. średniego wynagrodzenia z całego jego życia. Polki mogą liczyć na jeszcze mniej – zaledwie 28 proc. średniej życiowej pensji, ale za przepracowanie pięciu lat mniej. Przeciętna emerytura w krajach OECD wyniesie nieco ponad połowę średniego dochodu z całego życia. W państwach OECD przeciętny wiek emerytalny jest jednak nieco dłuższy – wynosi ponad 66 lat. W państwach mających ten sam wiek emerytalny, co Polska, wysokość świadczenia będzie podobna. Na przykład w Kanadzie wyniesie 38 proc. średniej życiowej, a w Japonii 32 proc. Kanadyjczycy i Japończycy mogą się jednak pocieszać tym, że będą otrzymywać jedną trzecią pensji kanadyjskiej i japońskiej, a nie znacznie niższej polskiej. Chociaż może do tamtego czasu jeszcze ich dogonimy.
37%
średniego wynagrodzenia z całego życia wyniesie przeciętna emerytura obecnie pracującego Polaka
28%
Polki (różnica wynika z przepracowania pięciu lat mniej)
Godne emerytury nie dla matek
Powyższe dane dotyczą osób, które przepracują niemal cały swój okres aktywności zawodowej. Tymczasem to w Polsce wcale nie jest normą. Wielu obecnych pracowników wchodziło na rynek pracy w nie tak odległych przecież czasach bardzo wysokiego bezrobocia. W tamtym okresie zaliczanie przerw w zatrudnieniu było normą. Niestety polski system emerytalny surowo karze przestoje w zatrudnieniu. Część przyszłych emerytów otrzyma więc świadczenia o jeszcze niższym wymiarze. Pięcioletnia łączna przerwa w pracy w Polsce oznacza spadek przyszłej emerytury o jedną dziesiątą. W Holandii i Austrii taki przestój w aktywności zawodowej kosztować będzie tylko jedną dwudziestą wysokości emerytury, a w sześciu państwach OECD (m.in. Irlandii, Hiszpanii i Portugalii) taka luka w okresie składkowym w ogóle nie odbije się na wysokości świadczenia.
Jeszcze surowiej polski system emerytalny traktuje matki. Pod tym względem niemal nie ma sobie równych, co może być zaskakujące, zważywszy na to, że tak wiele energii i zasobów poświęcono w ostatnim czasie, by skłonić Polki do rodzenia dzieci. Nasz system emerytalny na pewno ich do tego nie zachęca. Polka, która zdecyduje się poświęcić dziesięć lat na opiekę nad dziećmi, otrzyma od państwa karę wysokości prawie jednej czwartej wysokości świadczenia emerytalnego. W państwach OECD przeciętnie matki z dziesięcioletnią luką w zatrudnieniu tracą tylko około jednej dziewiątej świadczenia. Tylko w Turcji i Korei Południowej kara dla kobiet za lukę w zatrudnieniu jest surowsza niż w Polsce. Zapewne nieprzypadkowo wskaźnik dzietności w Korei Południowej jest jednym z najniższych na świecie – jest on nawet niższy od 1,0.
Poza tym lukę w opłacaniu składek zanotowało też ogrom pracowników zatrudnionych na tzw. umowach pozakodeksowych. Przez lata omijanie kodeksu pracy opierało się na stosowaniu umów cywilnoprawnych. Wyłącznie na takich umowach pracowało w pewnym momencie prawie półtora miliona osób. Umowy o dzieło w ogóle nie są oskładkowane – nawet składką zdrowotną. W przypadku umów-zlecenie przez długi czas można było obejść obowiązek składkowy, podpisując jeden kontrakt na niewysoką kwotę – pozostałe umowy były wtedy ze składek ZUS zwolnione. Obecnie liczba zatrudnionych wyłącznie na umowach tego typu spadła do 900 tys., dominować za to zaczęło samozatrudnienie. W tym przypadku składki są ryczałtowe, a nie proporcjonalne do dochodu. Według GUS na samozatrudnieniu pracuje obecnie ok. 1,3 mln osób. Samozatrudniony Polak, osiągający dochód na poziomie średniej krajowej, otrzyma emeryturę wysokości zaledwie ponad 60 proc. świadczenia pobieranego przez analogicznego pracownika, który całą swoją karierę zawodową spędził na etacie.
Czas na srebrną gospodarkę
Bardzo duża część pracowników otrzyma więc wynagrodzenia znacznie niższe niż ta i tak marna jedna trzecia średniego wynagrodzenia z całego życia. Zwiększenie wysokości tych świadczeń powinno być jedną z głównych kwestii zajmujących polskich polityków – zaraz obok naprawy systemu ochrony zdrowia. Zresztą obie sprawy się łączą.
Jedną z możliwości podniesienia naszych przyszłych świadczeń jest wydłużenie okresu aktywności zawodowej. Nie trzeba w tym celu podnosić jednak ustawowego wieku emerytalnego. Liczy się efektywny wiek emerytalny, czyli moment, w którym pracownicy rzeczywiście udają się na emeryturę. A on w ostatniej dekadzie wzrósł o 2,5 roku, pomimo przywrócenia poprzedniego wieku emerytalnego w 2017 r. I zapewne będzie nadal rósł, gdyż dzięki doskonałej sytuacji na rynku pracy coraz więcej osób starszych kontynuuje aktywność po nabyciu uprawnień emerytalnych. Wskaźnik zatrudnienia w starszych grupach wiekowych nadal jest w Polsce dosyć niski. Pracę ma zaledwie 40 proc. osób w wieku 60–64 lata. Średnio w OECD to 50 proc. Polska jest za to na drugim miejscu wśród wszystkich krajów tej organizacji pod względem wzrostu zatrudnienia wśród starszych pracowników.
Wydłużenie efektywnego wieku emerytalnego wymagać więc będzie pilnowania dobrej koniunktury, co nie zawsze zależy od władzy, oraz zwiększenia możliwości zdobycia zatrudnienia przez osoby starsze. Czyli reformy publicznego pośrednictwa pracy w kierunku większej aktywności inspektorów, by ci sami wychodzili do osób biernych zawodowo z jakąś ofertą – np. szkoleń czy kursów poszerzających kompetencje. W ostatnich dwóch dekadach wzrost aktywności zawodowej starszych pracowników dotyczył przede wszystkim osób z wyższym wykształceniem. Teraz czas na aktywizację pracowników 60+ bez dyplomów uczelni.
W tym celu trzeba też zacząć przeciwdziałać negatywnym stereotypom, dotyczącym starszych pracowników. Wciąż wiele osób jest przekonana, że starsze grupy wiekowe cechują się niską produktywnością i brakiem chęci do pracy, co przecież wcale nie jest normą. Według eksperymentu, przeprowadzonego przez Polski Instytut Ekonomiczny, w którym rozesłano aż 1,3 tys. fikcyjnych CV osób o zbliżonych kompetencjach, ale różniących się wiekiem (28 i 52 lata), starsi kandydaci otrzymywali dwa razy rzadziej zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną niż młodsi. W samej Warszawie nawet cztery razy rzadziej. To w dużej mierze pokłosie tych negatywnych stereotypów.
Więcej czasu już nie ma
Wydłużenie efektywnego wieku emerytalnego wymagać też będzie poprawy stanu zdrowia w starszych grupach wiekowych. Polacy i Polki chętnie pracują dłużej, jeśli tylko forma fizyczna im na to pozwala. O ile Polki nie odstają zdrowiem od innych Europejek, to Polacy już bardzo wyraźnie. Średnia długość życia w zdrowiu statystycznego Polaka to nieco ponad 60 lat. Średnia unijna jest o trzy lata dłuższa. Polki żyją w zdrowiu nawet minimalnie dłużej niż przeciętna mieszkanka UE. Wydłużenie okresu sprawności wymagać będzie przede wszystkim zwiększenia dostępności do usług medycznych. Według najnowszego Barometru WHC, przeciętna kolejka do lekarza specjalisty w Polsce to ponad 4 miesiące – jeszcze rok wcześniej było to przeszło miesiąc krócej. Na badanie diagnostyczne czeka się 2,5 miesiąca, czyli dwa tygodnie dłużej niż rok wcześniej. W takich warunkach wielu pacjentów rezygnuje z regularnych badań oraz konsultacji. To odbija się na ich stanie zdrowia w nieco starszym wieku.
Poza tym reformy wymagać będzie także rynek pracy. Państwowa Inspekcja Pracy powinna zostać wzmocniona, by móc skutecznie wyłapywać nie tylko próby obchodzenia kodeksu – a więc też składek – za pomocą samozatrudnienia oraz umów o dzieło, ale też przeciwdziałać nieformalnemu wysyłaniu starszych pracowników na emerytury. To jest nielegalne, jednak ma miejsce w wielu zakładach pracy. Poza tym należy wreszcie obciążyć pełnymi składkami zusowskimi wszystkie formy zatrudnienia – umowy o dzieło oraz działalność gospodarczą. Zapewne wielu grupom początkowo to się nie spodoba, jednak w przyszłości dzięki temu otrzymają w miarę normalne świadczenia.
Podniesienie świadczeń emerytalnych obecnych pracowników wymaga więc szeregu zmian, które nie dotyczą bezpośrednio działalności ZUS i FUS. Na odpowiednią reformę rynku pracy oraz przepisów podatkowo-składkowych czasu już zbyt wiele nie mamy, gdyż niedługo te koszmarnie niskie świadczenia staną się przykrą rzeczywistością wielu obecnie jeszcze aktywnych osób. Zbliża się kampania wyborcza, więc partie polityczne mają pole do popisu. Poważna debata o przyszłych emeryturach będzie bez wątpienia bardziej wartościowa niż kolejna odsłona nadwiślańskiej wojenki partyjnej.
2,5
roku
o tyle wzrósł w ostatniej dekadzie efektywny wiek emerytalny, czyli moment, w którym pracownicy rzeczywiście udają się na emeryturę