Trudno jest mówić w Kościele o wykorzystaniu seksualnym. Byłaś wykorzystywana przez księży. Łatwo jest uznać, że jesteś teraz wrogiem Kościoła, a przede wszystkim – wrogiem księży.
– Ależ ja lubię księży! Nie wiem, jak mam powiedzieć to głośniej i wyraźniej, ale naprawdę ich lubię! I od kilkunastu lat staram się, uczę się nie patrzeć na nich jak na jakąś całość. Ale po kolei.
Najpierw ci opowiem, jak we mnie działa mechanizm dążący do tego, żeby jednak patrzeć na nich jak na całą grupę. Skrzywdził mnie mocno jeden człowiek, kilku innych trochę mniej. W związku z tym, że był księdzem, używał konkretnych sformułowań. Był związany z konkretnym środowiskiem i z Panem Bogiem. To naturalnie powoduje pewne reakcje mojego organizmu.
Reakcje mojego organizmu były takie, że przez wiele lat, kiedy wchodziłam na Mszę, nie mogłam oddychać. Albo robiło mi się słabo. Albo kręciło mi się w głowie. Z samego faktu, że odprawiana była Msza. I musiałam z tej Mszy wychodzić. Nie dlatego, że mam coś do księdza, który ją odprawiał. Po prostu znajdowałam się w świecie, w środowisku, w którym wcześniej działa mi się krzywda.
Są czasem konkretne gesty, które kojarzą się ze sprawcą. Czasem ze sprawcą kojarzy się ubiór. Ten gest, ubiór, słowo powodują automatyczny powrót wszystkich wspomnień. U mnie to się nie wiąże z liturgią. Dla mnie to jest jedzenie orzeszków i mlaskanie – bo on mlaskał, jedząc orzeszki. Ale jeśli ten trigger – bodziec, wyzwalacz pamięci – związany jest z czynnościami liturgicznymi czy strojem duchownym, to reakcja naprawdę nie jest reakcją na tego konkretnego księdza, który idzie w sutannie. Ale kiedy ofiara widzi sutannę, przenosi się emocjami do czasu, kiedy człowiek w sutannie go gwałcił. I nad tym nie można zapanować. Ciało i emocje są w reakcjach o wiele szybsze niż sfera poznawcza. To jedna rzecz.
Druga rzecz to jest żal. Miałam i nadal miewam w sobie żal i bunt do „całego Kościoła”. On się urodził wtedy, kiedy kolejne i kolejne sprawy podobne do mojej zaczynały wychodzić na światło dzienne. W pewnym momencie było mi już bardzo trudno zatrzymać się na tym, że to jedna osoba zrobiła mi krzywdę, a reszta może być niewinna. Zamiast tego zaczęło się w mojej głowie pojawiać pytanie: „Czy ty też? Bo tyle jest tego dookoła, że już nie mam pojęcia, czy mogę ci ufać”.
Ale to nie jest tak, że chcę tak myśleć. Cholernie mnie boli, że to przychodzi. Widzę też, ile sama tracę, mając takie nastawienie i takie przekonania. Więc wypowiedziałam w sobie wojnę przeciwko temu. Postanowiłam, że tak nie może być. Czasem tę wojnę wygrywam. Czasem przegrywam.
Jest jeszcze trzeci aspekt tej sprawy. W pewnym momencie, zmagając się z dochodzeniem sprawiedliwości, zobaczyłam, że zło wykracza poza tę jedną osobę, że dotyczy jakiegoś systemu. Kiedy nie mogę się doprosić o wyrok. Kiedy się nie mogę doprosić o jakąkolwiek nawet informację w swojej własnej sprawie. Pojawia się wtedy we mnie złość, która domaga się jakiegoś wyrażenia. O ile wkurzę się na człowieka, mogę mu to powiedzieć. A jeśli moja złość dotyczy systemu, co mam zrobić? Rzucać kamieniami w kościół parafialny? To nie jest adresat mojej złości i ja to wiem. Do papieża mam list napisać? To nie on zrobił mi krzywdę. Moja złość nie ma adresata – nie mam komu jej powiedzieć. I ona wtedy zaczyna się rozlewać na przypadkowych przedstawicieli tego systemu – bo nie mam co z nią zrobić. A jest obezwładniająca. Jest bardziej obezwładniająca niż emocje dotyczące samych tych dwóch lat wykorzystywania. Bo tamto jest przynajmniej konkretne, tamten człowiek ma twarz. A tutaj nie ma twarzy. Zostaję sama ze złością i bezradnością.
Czasem w takich momentach jestem słabsza. Trudniej mi wtedy z przedstawicielami tego systemu. Ale nie chcę, żeby tak było. I bardzo żałuję tych wszystkich razów, w których niesprawiedliwie potraktowałam człowieka. Nie chcę tego. Księży uważam za swoich braci. I tęsknię za moimi braćmi – za więzią, za zaufaniem, za relacją. Walczę o tę relację. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z nich może teraz niesprawiedliwie cierpieć. Mam w sobie gotowość nawet do tego, żeby ich przeprosić – nawet tych, których nie zraniłam osobiście.
Wielu dobrych ludzi miało w ostatnich latach dużo trudnych doświadczeń. To jest dowód na to, jak bardzo to zło się panoszy. Wykorzystanie seksualne nie dotyka jednej osoby – dotyka całą wspólnotę. Dotyka najpierw mnie. Buntuje mnie na system, więc jestem w stanie zranić niewinnego księdza. Ten ksiądz będzie się teraz wkurzał na inne ofiary, będzie powtarzał, że nie trzeba o tym mówić. Tym samym będzie „dokrzywdzał” kolejne ofiary. Robi się z tego siatka cierpienia, przekazywanego od człowieka do człowieka. Bardzo nie chcę brać udziału w tym przekazywaniu cierpienia. Ale rozwiązaniem nie jest, żeby o tym nie mówić. Rozwiązaniem jest próbować się nawzajem zrozumieć.
Wspomniałaś o „dokrzywdzaniu”. Czy to się nie dzieje przypadkiem? Bo ktoś nie do końca zdaje sobie sprawę, co może dodatkowo ranić skrzywdzonych?
– Owszem, narracje o tym, żeby mówić o tym, co dobre, a nie o tym, co złe, są dla mnie irytujące. I są bolesne.
Ale też bardzo bym nie chciała, żeby traktowano mnie jak jajko. Nie chodzi o to, żeby chodzić wokół mnie i uważać, żeby przypadkiem mnie nie urazić. Na pewno dobrze by było, gdyby księża, ale też świeccy w parafii nie lekceważyli tego, co się stało. Żeby nie powtarzali, że nie warto o tym mówić, że to niepotrzebne nakręcanie skandali, że to jest atak na Kościół. To nikomu nie pomaga – pomaga najwyżej tym księżom poradzić sobie z tym problemem. Ale nie chciałabym tworzyć listy tego, czego nie mówić. Wolałabym powiedzieć ludziom, żeby się nas nie bali. Żeby rozmawiali z nami normalnie. Żeby nie bali się zapytać. Spodziewam się, że jest wielu księży, którzy znają jakiegoś skrzywdzonego. Jeśli nie unikają tematu, to skrzywdzeni sami zaczną się ujawniać. Warto wtedy ich pytać. Czy jak to powiem, to będzie OK? Jak to moje mówienie w tobie grało? Tego się jeszcze w ogóle nie robi. Z nami się raczej nie rozmawia. Rozmawia się już trochę o nas, a nas nie wiadomo jak ruszyć. Najlepiej patykiem i z daleka, bo nie wiadomo, jak toto zareaguje. A my jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy są w stanie wypowiedzieć się na dany temat. Jesteśmy zdolni do relacji, do informacji zwrotnej, do wspierania. Rozmawianie i pytanie uczy wrażliwości. Im więcej ludzi będzie wokół, im bardziej będą różnorodni, tym wrażliwość będzie większa.
To jest bardzo wrażliwa kwestia, ale chcę o to zapytać. Spowiedź. Próbowałaś tam szukać pomocy. Księdza obowiązuje tajemnica spowiedzi. Można Ci było jakoś pomóc, kiedy byłaś wykorzystywana? Na co księża powinni być wrażliwi? I co potrzebowałaś wtedy usłyszeć?
– Kiedy działa mi się krzywda, próbowałam o tym powiedzieć. Ale jako nastolatka nie miałam słów, nie znałam słów, którymi mogłabym wyrazić to, co się dzieje. Ich nie było w moim słowniku. Tym bardziej potrzebowałam dorosłego, który to nazwie. Potrzebowałam usłyszeć pytanie wprost, w którym byłoby nazwane po imieniu to, co nieudolnie próbowałam powiedzieć.
Tak naprawdę najlepsze pytanie usłyszałam na spowiedzi kilka lat temu. Nie pamiętam, z czego to wynikało, chyba przesadziłam z niechęcią do biskupów. Pamiętam za to księdza, który odwrócił się, popatrzył na mnie i zapytał: „Czy jakiś ksiądz zrobił ci krzywdę?”. Jakie to było ważne! I jak ja właśnie tego pytania potrzebowałam jako nastolatka! Prostego pytania: czy jakiś ksiądz robi ci krzywdę. Czy jakiś ksiądz przekracza twoje granice. Czy robi coś, czego nie chcesz.
Owszem, jeden ksiądz powiedział mi, że może warto zmienić wspólnotę. Ale ja absolutnie nie byłam w stanie tego zrobić, to była jedyna wspólnota w moim mieście. Odejść z niej oznaczało zostać z niczym. Tak: potrzebowałam, żeby ktoś mnie wprost zapytał, czy dzieje mi się krzywda, czy potrzebuję pomocy i czy chciałabym porozmawiać o tym poza spowiedzią. I żeby ktoś dorosły poza spowiedzią ponazywał rzeczy. I żeby nie zostawił mnie z tym samej, ale żeby powiedział: OK, dobrze, w takim razie działamy. I żeby przeszedł przez to razem ze mną.
Byłaś skrzywdzona przez księdza. Gdyby inny ksiądz proponował Ci pomoc – przyjęłabyś ją?
– Tak. Wtedy jeszcze był ten moment, że tak. Przyjęłabym pomoc od kogokolwiek dorosłego.
Dorośli są ważni. Rodzice niestety często dowiadują się o tragedii dziecka po fakcie. Mogą jakoś je uchronić, zanim stanie się krzywda?
– Pierwsze, czego trzeba dziecko nauczyć, to stawiania granic. To jest trudne, bo jednocześnie oznacza, że trzeba dziecku pozwolić na złość, bo to ona odpowiada za stawianie granic. Tymczasem złość jest emocją niechcianą przez rodziców, zwłaszcza że dziecko ucząc się jej, zwykle stawia swoje granice nieumiejętnie. Żeby sobie z tym poradzić, żeby wytłumaczyć dziecku, co się z nim dzieje, i pomieścić w sobie jego złość, sam rodzic musi rozumieć swoje własne emocje. A tego nigdzie się nas nie uczy.
Druga rzecz to więź. Zadaniem rodzica jest zbudować z dzieckiem taką więź, żeby ono zawsze wiedziało, że może bezpiecznie przyjść do rodziców, ze wszystkim. I że będzie bezpieczne. Kiedy dostałam pierwszego SMS-a od księdza z wyznaniem miłości, wiedziałam, że nie mogę powiedzieć o tym rodzicom. Miałam wpojoną – nawet nie wiem, czy głośno wypowiedzianą – zasadę, że o trudnych sprawach się nie rozmawia. Trudne sprawy się przemilcza, to wstyd o nich mówić. Każdy radzi sobie sam. Tymczasem rodzic nie może wprawdzie uchronić dziecka przed całym złem, ale może i powinien zapewnić mu bezpieczną bazę. Żeby nawet jeśli dziecko spotka zło, miało do kogo wrócić.
Czy rodzice są w stanie rozpoznać człowieka, który może być dla ich dziecka zagrożeniem?
– Myślę, że nie. Nie mogą. To, co mogą zrobić, to znać na tyle swoje dziecko, żeby rozpoznać, kiedy z nim dzieje się coś złego, kiedy zaczyna się zachowywać inaczej. I myślę, że rozpozna to szybciej, nim zdarzy się przemoc seksualna, bo ona najczęściej poprzedzona jest innymi formami. Rzadko jest tak, że ksiądz dopada dziewczynę i gwałci ją na siłę. Dlatego trzeba zwracać uwagę na to, kiedy dziecko wchodzi w różnego rodzaju zależności psychiczne, emocjonalne, duchowe. Można bardzo lubić księdza, wchodzić całym sercem w jego pomysły, ale jednocześnie trzeba zachować w sobie umiejętność sprzeciwu. Powiedzieć „nie”, kiedy coś się nie podoba. Umieć nazwać, co się nam w nim podoba, a co się nie podoba. Angażując się w coś, zachować jednocześnie autonomię i krytyczne myślenie. Czym innym jest ślepe podążanie za jakimś autorytetem, a czym innym działanie ze świadomością, że w każdej chwili mogę się wycofać, jeśli uznam, że nie chcę z tym dalej być.
Czyli najważniejszą rzeczą, której rodzice powinni uczyć swoje dzieci, jest to, że dorosły nie zawsze ma rację?
– Oczywiście! Tu znów zaczyna się wcześnie. Dziecko, które jest przepraszane, uczy się, że dorosły może popełnić błąd, może zachować się źle. Ale jest gros dzieci, których nikt nie przeprasza – bo „dorosły zawsze ma rację”. Takie dziecko czuje, że coś jest nie tak, ale przestaje ufać swojej intuicji. Przestaje ufać swojej złości. Uznaje, że jeśli rodzic go nie przeprosił, to znaczy, że nie stało się nic złego albo że to ono jest winne. Ta tendencja do obwiniania się jest u dziecka bardzo silna. Jeśli trafi na kogoś, kto je wykorzysta – będzie dramatyczna w skutkach.
Niedawno czytaliśmy o tym, jak cała miejscowość stanęła w obronie księdza oskarżonego o molestowanie uczennic. Złość ludzi obróciła się przeciwko dyrektorce, która zgłosiła sprawę.
– Jest w trójkącie sprawca–ofiara– świadek coś, co sprawia, że świadek chce stanąć po stronie sprawcy. Ale w momencie, kiedy mamy tego świadomość, możemy iść z tym na wojnę i nie dać się wciągnąć w ten mechanizm. Bo rzeczywiście trudno jest przyjąć, że człowiek, któremu ufamy, mógł zrobić coś złego. Wielu ludzi ma poczucie, że uznając jego zło, automatycznie zaprzeczyć musi całemu dobru, jakie się wydarzyło. Trudno pomieścić w sobie świadomość, że człowiek może być taki i taki. To, że zrobił komuś krzywdę i jest przestępcą, nie przekreśla dobra, które zrobił. Ale jeśli nie ujrzy się go w całości, będzie się żyło w fałszu.
Myślisz, że wyjdziemy razem z tego kryzysu?
– Albo razem, albo w ogóle. Razem mam na myśli cały Kościół: biskupów, księży, sprawców, świadków, skrzywdzonych, ludzi, których w ogóle to nie dotyczy. Albo wyjdziemy razem, albo nie wyjdziemy wcale. Mam nadzieję, że jednak się uda: ale czy będziemy to oglądać z ziemi, czy już po zmartwychwstaniu, tego nie wiem.
---
Tośka Szewczyk
Pseudonim osoby wykorzystanej seksualnie przez duchownego; autorka wydanej przez Wydawnictwo Więzi książki Nie umarłam. Od krzywdy do wolności