Wspomnienie św. Brata Alberta obchodziliśmy niedawno – 17 czerwca. Jeśli gdzieś o nim napisano, najczęściej jako o świadku miłosierdzia i miłości do ubogich czy założycielu zgromadzeń zakonnych. Rzeczywiście brat Albert był niezwykły w swej trosce o bezdomnych i ubogich, radykalnie kierując się Ewangelią. „Wcielił się” w pogardzanego ubogiego. Porzucił dobre, wygodne życie i zamieszkał w tzw. ogrzewalni, dzieląc z ubogimi niewyobrażalne dla ludzi jego stanu warunki bytowe, w tym głód, smród, brud, podatność na choroby, odrzucenie przez społeczeństwo. Będąc uznanym malarzem o szlacheckim rodowodzie, mając świetne koneksje towarzyskie, poszedł dzielić życie z tymi, których nie wpuszczano na salony. Ci, którzy pomagali, nie rezygnowali bowiem z przywilejów statusu społecznego. Aktywność charytatywna w pewnych sferach należała do dobrego tonu. Używając współczesnego języka, stanowiła element PR-u. Dla Brata Alberta wizerunek był bez znaczenia. W ubogich dostrzegł braci i siostry. Pokochał ich tak, jak kocha Bóg, „na przepadłe”!
Wspomnienie w rocznicę chrztu
Brat Albert założył zgromadzenie albertynów i albertynek. Sam chodził w habicie, ale reguły zakonne ustanowiono i zatwierdzono dopiero po jego śmierci. Nie miał ślubów, jakie składają zakonnicy. Złożył tylko prywatny ślub w Trzecim Zakonie św. Franciszka z Asyżu. Był na styku między życiem zakonnym a świeckim, w osobliwy sposób realizując swoje powołanie w Kościele.
Osobliwe są trzy fakty z jego życia, które nazwać możemy filarami jego świeckości.
Po pierwsze, data wspomnienia liturgicznego, która zazwyczaj jest datą śmierci, w jego przypadku jest rocznicą przyjęcia chrztu. Brat Albert urodził się 22 sierpnia 1845 r. w Igołomii pod Krakowem jako Adam Chmielowski, syn Wojciecha i Józefy z Borzysławskich. 26 sierpnia 1845 r. otrzymał tzw. chrzest z wody, co w czasach dużej śmiertelności niemowląt było częstą praktyką. Dopełnienie obrzędów chrztu dokonało się już w kościele 17 czerwca 1847. Zmarł 25 grudnia 1916 r.
Jak czytamy na stronie parafii pw. św. Brata Alberta w Zamościu: „Chrzest święty jest fundamentem całego życia chrześcijańskiego, bramą życia w Duchu i bramą otwierającą dostęp do innych sakramentów. Przez chrzest zostajemy wyzwoleni od grzechu i odrodzeni jako synowie Boży, stajemy się członkami Chrystusa oraz zostajemy wszczepieni w Kościół i stajemy się uczestnikami jego posłania”. Sakrament chrztu, nazywany w Kodeksie prawa kanoniczego bramą wszystkich sakramentów, wszczepia nas w życie Boga w Trójcy Jedynego i włącza do grona uczniów Chrystusa. Chrzest jest podstawą naszej równości w godności we wspólnocie. Dlatego powinniśmy datę chrztu znać tak samo jak datę urodzenia.
Od bohemy do klasztoru
Brat Albert wcześnie stracił rodziców. Potem studiował malarstwo w Monachium, szalał ze sławnymi przyjaciółmi z bohemy, nie był zbyt religijny. Z powodu utraty sensu uprawiania sztuki, w dość późnym wieku wstąpił do prestiżowego zakonu jezuitów. Chciał malować obrazy sakralne. Szybko popadł w ciężką depresję, trafił do szpitala psychiatrycznego. Mieszkając u brata, przeżył nawrócenie, doświadczył Miłosierdzia Boga.
Nagle zaczął dostrzegać cierpienie ubogich. Coraz mniej malował, zajmował się pomaganiem bezdomnym i nędzarzom. Wstąpił do trzeciego zakonu św. Franciszka z Asyżu i złożył prywatne śluby. Typowych ślubów zakonnych nie złożył nigdy. Mając ślub prywatny, mógł bez większych konsekwencji zmienić zdanie, wrócić do sztuki. Do końca życia trzymał się tej drogi, którą wybrał. Pozostał wierny Bogu i miłości. A nie było mu łatwo. W wieku 18 lat stracił nogę, walcząc w powstaniu styczniowym. Mimo kalectwa i złego stanu zdrowia walczył o poprawę warunków życia ubogich, sierot, ofiar przemocy, chorych itd. Założył wiele domów i ośrodków pomocy dla potrzebujących w różnych miastach. Dużo podróżował. Zmarł na nowotwór żołądka.
Nie został księdzem
Wiele osób, na czele z kard. Albinem Dunajewskim, zachęcało go do tego, by przyjął sakrament święceń. Mógłby odprawiać Mszę św., udzielać sakramentów, ale również zyskałby w społeczeństwie autorytet. Każde nowe dzieło budzi pewne kontrowersje. Kapłaństwo jakoś legitymizowałoby jego pomysły w oczach ludzi. Brat Albert święceń nigdy nie przyjął. Uznał ogołocenie się ze wszystkiego, wraz z pozycją, jaką dawało wówczas bycie księdzem, za warunek wiarygodności swojej służby.
Brat Paweł Flis, były Brat Starszy albertynów (przełożony zgromadzenia): „Brat Albert był daleki od marzenia o awansach. Ten motyw nie miał na niego żadnego wpływu. Jego świadectwo życia wyraźnie wskazuje, że tam nie było mowy o jakichś osobistych ambicjach. Na początku historii zakonu był brat Józef Biesiekierski, bardzo wykształcony, z którym brat Albert wiązał nadzieję na święcenia. Po jego przyjęciu pojawia się notatka: ‘będziemy mieli księdza dla braci’. Ale nie wytrwał w zgromadzeniu, wystąpił, później zrobił karierę naukową. Nasze konstytucje zakonne zakładają możliwość przyjmowania kapłanów do zgromadzenia oraz wyświęcania braci. Jako pierwszy przyjął święcenia kapłańskie jednak dopiero brat Marcin Wójtowicz, w latach siedemdziesiątych XX w., za zgodą kard. Karola Wojtyły”. Tak pozostaje do dziś – ksiądz jest jeden, dwóch albo wcale na całe zgromadzenie. Pozostali to bracia zakonni. Przy czym albertyn-ksiądz nie może zostać Bratem Starszym! Święcenia wykluczają go z władzy.
Życie brata Alberta, podobnie jak przyjęcie, w przypadku rodziny Ulmów, jako daty wspomnienia liturgicznego ich rocznicy zawarcia sakramentu małżeństwa, wpisuje się w kierunek odnowy Kościoła w duchu synodalności i dowartościowania w nim roli świeckich.