O tym, jaki miała wpływ na wyobraźnię sobie współczesnych, niech opowie ta anegdota. Otóż w mojej rodzinnej diecezji jest ksiądz, który co roku odprawiał Mszę św. w intencji Tiny Turner. Jeszcze za jej życia: o błogosławieństwo dla niej, o wiarę, o zdrowie. Pamiętam swoje zdumienie: raz, że nieczęsto księża dzielą się swoimi muzycznymi upodobaniami, tym bardziej jeśli mowa o kulturze popularnej, dwa – Turner nie była katoliczką, a mimo to fascynowała katolickiego księdza, a po trzecie jakoś ujęło mnie to, że traktował on amerykańską wokalistkę jak kogoś bliskiego, za którego ofiarować można modlitwę. Rzeczony ksiądz opowiedział mi również historię jej życia i to, co ją spotkało, czym oboje zaskarbili sobie mój szacunek. Ona – że tyle przetrwała; on – że z tej historii potrafił wynieść coś dla siebie.
Pierwsze wyzwolenie
„Miałam życie pełne przemocy, nie ma innego słowa na opowiedzenie tej historii. To rzeczywistość. To prawda. Po prostu akceptujesz to, co masz” – mówiła Turner w znakomitym dokumencie o swojej historii i dodawała dalej: „To nie było dobre życie. Dobro nie zbalansowało w nim zła”. Rzeczywiście, na poziomie faktów niemal od dzieciństwa doświadczała strachu i cierpienia. Żyła na farmie w Tennessee, w małej miejscowości Nutbush, gdzie jej rodzice zajmowali się zbieraniem bawełny. Tak, jeśli ktoś urodził się w 1939 r. na południu USA, w czarnoskórej rodzinie, to było więcej niż pewne, że należeć będzie wciąż do rasistowskiego porządku, w którym czarnoskórzy pracują dla białych i są od siebie nawzajem izolowani. Anna Mae Bullock, bo tak naprawdę się nazywała, była najmłodszą córką swoich rodziców. Miała dwie starsze siostry, przyrodnią Evelyn (dziecko matki z poprzedniego związku) i Alline. W szkole była przeciętną uczennicą, uczęszczała za to na szereg zajęć dodatkowych – grała w koszykówkę i była cheerleaderką. Alkoholizm ojca oraz jego wybuchy gniewu i przemocy spowodowały, że matka opuściła swoją rodzinę, gdy Anna Mae miała 11 lat. Odtąd wychowaniem zajęli się dziadkowie, tym bardziej że w ślady matki dwa lata później poszedł ojciec. Później, by utrzymać siebie i swoje rodzeństwo, dorabiała, opiekując się dziećmi, by następnie zamieszkać w St. Louis.
Miejscem, w którym „uczyła się” śpiewać, był kościelny chór gospel. Celowo słowo uczyła się ująłem w cudzysłów, bo przecież nawet przedszkolak wie, że czarnoskórzy baptyści są jakby naturalnie predysponowani do uprawiania muzyki gospel. A jeśli gospel, to i niezmiernie rozbudowany świat tzw. czarnej muzyki: rhythm and bluesa i soulu. Karierę profesjonalną rozpoczęła w chórkach towarzyszących popularnym pod koniec lat 50. grupom muzyki pop. Podczas jej koncertowych szaleństw, szczególnie tych z młodości, widać było wyraźną inspirację muzyką gospelową, wchodzeniem w swego rodzaju trans, angażowanie widzów do wspólnego śpiewu czy skandowania słów.
To było pierwsze wyzwolenie Tiny – ze sztampowego pojmowania muzyki czarnoskórych. Jej cała twórczość wywodziła się z tych nurtów, trudno było nie dostrzec tego w jej niskim, hipnotycznym głosie i ekstatycznym tańcu. Potrafiła łączyć ją jednak z formami nowoczesnymi, zachwycając kolejne pokolenia swoich fanów.
Drugie wyzwolenie
Kolejne wyzwolenie Tiny Turner nastąpiło po 16 latach tragicznego małżeństwa, w którym z jednej strony wszystko zyskała, a z drugiej – wszystko traciła. Mowa o związku z Ikiem Turnerem, liderem grupy Kings of Rhythm, który zwrócił uwagę na jej spontaniczny występ w klubie w St. Louis, gdy ta miała zaledwie 17 lat. Wkrótce Turner zmienił nazwę zespołu na The Ike and Tina Turner Revue, nadając piosenkarce nowy pseudonim artystyczny. Po dwóch latach byli małżeństwem. A Fool in Love, River Deep – Mountain High czy Proud Mary to hity, które będą się na zawsze kojarzyć z tym twórczym duetem. Ale życie prywatne, schowane za fasadą sukcesu, pełne było cierpienia. Uzależniony od kokainy Ike wylewał na Tinę swoje frustracje, zdradzał, bił ją i gwałcił, a jedyne, czego od niej naprawdę chciał, to pieniędzy, które mogła dla niego zarobić swoim śpiewem i występami. Izolował ją od znajomych i traktował jak swoją własność.
W 1976 r. po raz kolejny wybrali się z Los Angeles w trasę koncertową. W drodze Ike pobił Tinę, ale ta, od kilku miesięcy oddająca się medytacjom, stwierdziła, że nie będzie już sobie na to pozwalać. Na całym ciele miała ślady krwi, zastanawiano się, jak zaśpiewa koncert. Ale jej męża to nie obchodziło. Kazał zamknąć drzwi i położył się na łóżku – dla Tiny był to znak, że chce, by wymasowała mu głowę. Gdy po jej masażu Ike zasnął, chwyciła walizkę i przebiegła do hotelu na drugą stronę autostrady. Ubłagała kierownika hotelu, by dał jej pokój i zgodził się na zapłatę w późniejszym terminie (w kieszeni miała tylko 36 centów). Stamtąd zadzwoniła do znajomego prawnika i poprosiła go o bilet powrotny do Los Angeles i pomoc w zakończeniu toksycznego związku. „Jedyne, co pamiętam z tamtego dnia, to światła samochodów mijanych na autostradzie. I to, że następnego dnia był 4 lipca – nasz Dzień Niepodległości i od wtedy dzień mojej niepodległości” – wspominała Turner. Ogarnięty manią prześladowczą sprzężoną z uzależnieniem od narkotyków Ike pozbawił ją środków do życia, odbierając dom, samochody i wszelkie wpływy z ich twórczości, obciążając ją też rachunkami za odwołane koncerty.
Trzecie wyzwolenie
To był dla niej trudny czas, imała się każdej pracy – od występów w Las Vegas do śpiewania w telewizyjnym kabarecie. W 1983 r. powróciła do studia, by nagrać nowe piosenki i to wtedy powstał wizerunek sceniczny, z którym ją od razu kojarzymy – wytapirowana fryzura, obcisłe body, wysokie szpilki i – musimy to napisać – nogi długie aż do samej ziemi (choć jest osobą niewysoką) oraz mocno umalowane na czerwono usta.
W 1984 r. wydała album Private Dancer, na którym znalazły się m.in. przeboje What’s Love Got to Do with It, I Can’t Stand the Rain czy tytułowy utwór skomponowany przez Marka Knopflera. Płyta w pierwszym roku po premierze rozeszła się w nakładzie 8 mln egzemplarzy i zgarnęła nagrody, w tym cztery Grammy. Kolejne wyzwolenie Tiny Turner – gdy rozpoczęła solową karierę, miała 45 lat, w latach 80. w popkulturze był to już niemal wiek senioralny. Ona jednak przez następne 30 lat będzie zaskakiwać formą i witalnością, a przezwisko „babcia”, które do niej przylgnęło, może jedynie świadczyć o tym, że wiek senioralny też może mieć swoją dobrą energię. Dowodem na to jest choćby nagrana w 1993 r. piosenka GoldenEye, będącą motywem przewodnim filmu o Jamesie Bondzie o tym samym tytule.
Czwarte wyzwolenie
Wreszcie ostatnie wyzwolenie. Rok 2009, wyraźnie zmęczona Tina Turner ogłasza zakończenie kariery muzycznej. Doprawdy niewielu jest artystów tej miary, którzy z taką klasą potrafią zejść ze sceny. Już w 1995 r. jako swoje miejsce na ziemi wybrała Szwajcarię, gdzie mieszkała ze swoim kolejnym mężem – Erwinem Bachem. Dał jej ciepło, wsparcie i opiekę, na którą zasługiwała (w 2017 r. ofiarował jej nawet swoją nerkę).
W 2021 r. została wprowadzona do Rock and Roll Hall of Fame jako artystka solowa. Nagrała jeszcze album „Beyond” zupełnie odmienny od jej wcześniejszej stylistyki, składający się z różnych śpiewów religijnych, z tradycji mistycznych całego świata. Bo w tym znalazła ukojenie: w medytacji, buddyzmie, kontemplacji świata. Myli się jednak ten, kto twierdzi, że jej wcześniejszy, rockandrollowy styl był zupełnie pozbawiony głębi. Jeśli wsłuchać się w jej teksty, przekazywane przesłanie, można ją w tych wszystkich utworach dostrzec. Bo to, że była wyzwolona, oznacza, że jej twórczość opierała się na wolności, którą przekazywała innym.