Logo Przewdonik Katolicki

Nadużycia miłosierdzia

Małgorzata Bilska
il. Zosia Komorowska/PK

Rozmowa z Tomaszem Krzyżakiem - kierownikiem działu krajowego „Rzeczpospolitej”; absolwentem studiów podyplomowych „Profilaktyka przemocy seksualnej wobec dzieci i młodzieży” w Centrum Ochrony Dziecka Akademii Ignatianum w Krakowie

Raport „Skrzywdzeni w Kościele w PRL” z kwerendy, którą w ramach śledztwa dziennikarskiego przeprowadziliście razem z Piotrem Litką w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej, obala mit wyjątkowości Kościoła w Polsce. Skala wykorzystywania seksualnego dzieci była znacząca i nie miało to nic wspólnego z rewolucją seksualną lat 60. na Zachodzie. Czy można było uchronić choć część ofiar przed tym, co je spotkało?
– Wydaje mi się, że niestety nie. Wiedza o wykorzystywaniu seksualnym była w badanym przez nas czasie niewielka, poza tym na dzieci nie zwracano aż tak dużej uwagi jak dziś. Nie były przez dorosłych traktowane z powagą. Stosunkowo niedawno odeszliśmy w Polsce od stosowania kar cielesnych, a jeszcze w latach 80. XX w. bicie ucznia w szkole linijką było niemal powszechne. Stąd twierdzę, że tych skrzywdzonych raczej uchronić by się nie dało.
Na pewno jednak część udałoby się uchronić przed większą krzywdą, gdyby je tylko wysłuchano i uwierzono w to, co mówią. A nie słuchano ich przede wszystkim w domu, bo nikomu się w głowie nie mieściło, że ksiądz może kogoś seksualnie skrzywdzić. A jak już ich wysłuchano i uwierzono w domu, to rodzice często natrafiali na mur obojętności na plebanii, w kurii biskupiej. A jak sprawa stawała się publiczną, to rodziny oskarżające księdza niemal natychmiast spotykał ostracyzm społeczny. Zamknięty krąg.

Musieliście przyjąć inny kierunek niż dziennikarze „Boston Globe” w 2002 r. Oni przeszukali archiwa kościelne, gdzie te sprawy utajniano pod hasłem „przeniesiony”, „urlop” itd. W USA chyba żaden ksiądz nie był wtedy sądzony za pedofilię, a Wy podaliście dane 72 księży skazanych w Polsce przez sąd! Były sprawy umorzone, bo ktoś został współpracownikiem SB itp. Czy w kościelnych archiwach mogą być przypadki, o których SB nie wiedziało?
– Nasza kwerenda ujawniła 121 przypadków, 110 sprawców lub potencjalnych sprawców i ok. 520 ofiar. Dane, które zbiera Episkopat Polski, pokazują, że po 1990 r. do instytucji kościelnych zgłoszono aż 177 przypadków wykorzystania, które zdarzyły się przed tą datą – najstarsza krzywda w roku 1950. Obie te kwerendy dają według mnie pewien obraz i pozwalają na pewne szacunki, choć z danych KEP nie da się wyodrębnić liczby pokrzywdzonych. Ale biorąc pod uwagę średnią, jaka ujawniła się w naszej kwerendzie, uwzględniając, że nasze dane i dane KEP mają jakiś wspólny zbiór i pamiętając o błędach statystycznych, możemy powiedzieć, że sprawców było ok. 300, a pokrzywdzonych ok. 1100.
Faktyczna liczba była – nie mam wątpliwości – wyższa. Były sprawy, o których organa ścigania totalitarnego państwa nie wiedziały. Informacje na ich temat zachowały się w kurialnych archiwach, stąd trzeba je zbadać. To nie jest tak, jak często słyszymy, że w archiwach nie ma śladu, bo w czasach PRL nie pisano nic o obyczajowych kłopotach księży; że teczki są puste. To spore uproszczenie. W jednej z diecezji widziałem ostatnio akta personalne księdza, który skrzywdził kilka małoletnich osób. Są tam skargi rodziców, są ślady po dochodzeniu kanonicznym, jest dekret biskupa nakładający na księdza karę. O tej sprawie żadnej wiedzy nie miały władze państwowe. I na pewno jest takich przypadków więcej.
Nie można zapomnieć, że wiele osób nigdy nikomu o swojej krzywdzie nie opowiedziało.

Po odbyciu kary więzienia sprawcy zwykle wracali do wspólnoty jakby nic się nie stało. Ich biogramy wyczyszczono, uchodzili za autorytety duchowe i moralne. Mieli władzę duchową. Część z nich zrobiła karierę, jak ks. Michał Czajkowski. Co dla Ciebie jako katolika jest tu najtrudniejsze?
– Jest to dla nas trudne do zrozumienia, ale… ówczesne prawo kościelne nie przewidywało kary wydalenia ze stanu duchownego księdza, który skrzywdził dziecko na tle seksualnym. Trzeba go było zdjąć z urzędów, pozbawić funkcji, zakazać noszenia sutanny, ale kara wydalenia nie istniała. Zakładano, że cel kary, czyli poprawę sprawcy, uda się osiągnąć w inny sposób, i okazywano mu daleko idące miłosierdzie. W wielu przypadkach sprawcy – najczęściej ci, którzy skrzywdzili jedną osobę – wykorzystali szansę. Wrócili do pracy i nigdy potem nie było na nich żadnych skarg. Byli też tacy, którzy odsiadywali kary w więzieniach za krzywdy wobec 10, 20, czy nawet 30 osób i przywracano ich do pracy w duszpasterstwie. Tego nie jestem w stanie pojąć.
Najgorsze jest to, że dziś w Kościele brakuje odwagi do zbadania mrocznej przeszłości, rozliczenia jej, wyciągnięcia wniosków na przyszłość. Nie dowierzamy pokrzywdzonym. Wydaje mi się, że ciągle, a o problemie wykorzystywania seksualnego małoletnich przez niektórych duchownych w Polsce – podkreślam: niektórych – rozmawiamy ponad dekadę, jesteśmy na etapie wypierania i negowania.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki