Wypowiedź była rozbudowana, bo okazało się, że właściciel bardzo miło wspomina Jana Pawła II. – Wspaniały był to papież, wszyscy Włosi go uwielbiali – dodał. – Ale Franciszek też jest OK – odpowiedziałam z uśmiechem, chcąc chyba dać mu do zrozumienia, że w sympatii do papieży nie kieruję się krajem ich pochodzenia. – No jasne, Franciszek bardzo sympatyczny, też go uwielbiamy – uśmiechnął się właściciel. – Ale Benedykta nie bardzo. Zbyt poważny jest, za mało się uśmiecha, nie żartuje – dodał, kręcąc głową. I poszedł.
Teraz, kiedy Benedykt XVI umarł, przypomniała mi się ta nic nieznacząca rozmowa, ten turystyczny small talk, o którym wydawało mi się, że zapomniałam. Czy właściciel mieszkanka na Prati w Rzymie nie jest przedstawicielem statystycznego rzymianina? Może nawet Włocha? Dla którego Watykan jest jedną z wielu atrakcji turystycznych, podobnie jak papieże? Wcale nie chcę degradować i oceniać wiary tego pana, ani statystycznego Włocha, zupełnie. Po prostu tak sobie myślę, że wszyscy mamy coś z niego, po prostu kierujemy się sympatiami, tacy jesteśmy. Lubimy kogoś słuchać, bo się uśmiecha, żartuje i jest wyluzowany. Jan Paweł II był aktorem, umiał zachować się „na scenie”, to był jego żywioł. Najłatwiej zapamiętać takie właśnie momenty, publiczność jest wdzięczna za chwile poruszeń, uwielbia show. Chyba dlatego tak łatwo zapomina o sprawach poważnych, o których i Jan Paweł II, i Franciszek często przecież mówią.
A Benedykt XVI? Zawsze miałam wrażenie, że to nie jego żywioł, że wolałby się ukryć, stanąć gdzieś w cieniu, za innymi. Przydomek „pancerny kardynał” zupełnie mi do niego nie pasował. Widziałam w nim delikatnego i wrażliwego człowieka, nieradzącego sobie z uwagą, jaką skupiał na nim świat, niepotrafiącego poruszać się w widowiskowej sferze watykańskich wydarzeń publicznych. Poruszał mnie sposób, w jakim pisał o wierze: pełen pokory, skromności, a jednocześnie pełen intelektualnej i duchowej głębi, co – wydawałoby się – powinno się wykluczać. No i pokazał nam wszystkim, że papieże nie są jakimiś herosami, kolosami, których nic nie jest w stanie pokonać. Chyba nawet bardziej niż chorujący i umierający publicznie Jan Paweł II on swoją abdykacją ukazał światu zwyczajną ludzką słabość. I jeszcze to, że można ją zaakceptować, pogodzić się z nią, przyjąć. Czasem człowiek nie da rady unieść na swoich barkach ciężaru całego świata. Nawet z pomocą Chrystusa.