Dominik i Franciszek, Teresa Wielka i Jan od Krzyża, Kinga i Elżbieta Węgierska, Matka Teresa i Jan Paweł II… Długo można by wymieniać świętych, których drogi życiowe się zeszły. Znali się, współpracowali, byli krewnymi. Spotkania świętych, ich wspólnota drogi, zawsze mnie fascynowały.
Drogi matki Elżbiety Róży Czackiej i kardynała Stefana Wyszyńskiego, których Kościół ogłosi w niedzielę 12 września błogosławionymi, także się zeszły. Prymas Tysiąclecia odwiedził po raz pierwszy Laski pod Warszawą, gdzie matka Elżbieta założyła Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi oraz Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, w 1926 r. Miał wtedy 25 lat, był dwa lata po święceniach; ona była od niego dwa razy starsza. Współpracowali ze sobą i – nie będzie to z pewnością nadużycie – również przyjaźnili. Świadczy o tym m.in. ponad 60 listów i kartek, jakie do siebie wysłali; przykład duchowej przyjaźni i wspólnoty drogi.
Prymas towarzyszył matce Czackiej w ostatnich chwilach jej życia. Gdy stan jej zdrowia mocno się pogorszył, przyjechał do Lasek odprawić Mszę św. i udzielić odpustu zupełnego na godzinę śmierci. Przyjechał również, gdy rozpoczęła się agonia. Wziął udział w pogrzebie. W kazaniu powiedział: „To był człowiek, który nieustannie stał w obliczu swego najlepszego Boga. Człowiek, który wytrwale czerpał z niezgłębionego źródła Bożej miłości. Dlatego zdołała tylu ludzi wokół siebie obdzielić i pożywić tą miłością”. Dobro, które matka Czacka zainicjowała w Laskach, trwa do dziś i ciągle się pomnaża. Fenomenowi tego miejsca przyglądała się dla „Przewodnika” Monika Białkowska.
Zeszły się, i to niejednokrotnie, drogi kard. Wyszyńskiego ze św. Janem Pawłem II. Po raz pierwszy spotkali się przy okazji nominacji ks. Karola Wojtyły na biskupa krakowskiego. Stopniowy dystans ustępował coraz ściślejszej współpracy i rodzącej się przy tej okazji przyjaźni, choć obu duchownych dzieliło niemal dwadzieścia lat. Chyba nie ma w Polsce ludzi, którzy nie zetknęliby się ze zdjęciami uśmiechniętych, trzymających się pod rękę Wyszyńskiego i Wojtyły, czy wstającego z papieskiego krzesła Jana Pawła II,
gdy podchodził do niego prymas Wyszyński. Więcej o wspólnej drodze świętego i błogosławionego Czytelnicy przeczytają w artykule Przyjaźń wystawiana na próbę (s. 21).
Gdy w ubiegłym roku dowiedzieliśmy się, że beatyfikacja kard. Wyszyńskiego została przesunięta, wielu było rozczarowanych, zwłaszcza że na początku nie znaliśmy nowej daty. Trudno jednak uznać za przypadek, że dwoje błogosławionych, których drogi tak mocno zeszły się za życia, ponownie „spotkało się" w dniu ich wspólnej beatyfikacji. Wspólnota drogi, która stała się ich udziałem, nie dotyczy przecież etapu ziemskiego, ale go przekracza. To jest właśnie fascynujące: choć tak różni, mający inne charyzmaty, inne zadania, inną wrażliwość, a jednak pokazali, że na różne sposoby realizuje się wspólną drogę… do nieba. W tej drodze nie jesteśmy sami. Bóg daje nam przyjaciół, towarzyszy drogi.
Chyba dobrze oddaje to św. Grzegorz z Nazjanzu, piszący mowę pochwalną na cześć swego przyjaciela, św. Bazylego Wielkiego: „Obaj mieliśmy jeden cel: uprawianie cnoty, życie dla przyszłych nadziei i oderwanie się od tego świata, zanim z niego odejdziemy. Wpatrzeni w ten cel, kierowaliśmy według niego naszym życiem i wszystkimi uczynkami, prowadzeni w ten sposób Boskim przykazaniem, doskonaląc się wzajemnie w cnocie, i jeżeli to nie za wielkie słowa, byliśmy dla siebie wzorem i normą, za pomocą których rozróżnia się dobro od zła. Chociaż więc inni noszą różne imiona czy to po ojcu, czy własne, od swych zawodów lub czynów, to my uważaliśmy za wielki zaszczyt i wielkie imię być i nazywać się chrześcijanami”.