Kiedy Stolica Apostolska odwołała ubiegłoroczny termin beatyfikacji prymasa Stefana Wyszyńskiego, wiele osób w Polsce poczuło zawód, a nawet niepokój, wywołany komentarzami na temat przyczyn owej decyzji. Podobnie dla niektórych zaskoczeniem był następny komunikat z Rzymu: w nowym terminie 12 września tego roku Kościół obdarzy tytułem błogosławionych kard. Wyszyńskiego oraz Matkę Elżbietę Różę Czacką z Lasek.
Konkretnych przyczyn tych obiekcji i wątpliwości jest zapewne niemało, można je jednak pogrupować w dwie, niejako przeciwstawne sobie sfery. „Zwolennicy Wyszyńskiego” podnoszą zarzut, jakoby podwójna beatyfikacja umniejszyć miała znaczenie hołdu, oddanego bezprecedensowej postaci Prymasa Tysiąclecia. W ich mniemaniu historyczna ranga tej sylwetki nie powinna być zestawiana z żadną inną. A Wyszyński może być czczony w sposób stosowny jedynie jako wielki samotnik.
Zupełnie inaczej wygląda argumentacja „zwolenników Czackiej”. Dla nich zestawienie tych dwóch nazwisk kandydatów na ołtarze jest niestosowne właśnie dlatego, że obok „dobrej” Matki Czackiej stawia „złego” Wyszyńskiego. „Zły” oznacza tutaj – hołdujący anachronicznym, a dzisiaj nawet szkodliwym wpływom nacjonalizmu. A także stawiający na antyintelektualny model polskiego Kościoła. Ten sposób rozumowania chyba najbardziej wyraziście przedstawił w „Gazecie Wyborczej” teolog i były jezuita Stanisław Obirek.
Obie te skrajne opinie wygłaszają środowiska, które nie chciałyby mieć ze sobą nic wspólnego. I w obu wypadkach trudno o większe nieporozumienie. Wspólna beatyfikacja prymasa Wyszyńskiego i Matki Czackiej jest w tej chwili dla Polaków największym prezentem, jaki mogła im dać Opatrzność.
Najpierw Bóg, potem naród
Zacznijmy od rzekomego nacjonalizmu Wyszyńskiego. Pozornie rzeczywiście nie ma on tu zbyt dobrej metryki: urodzony w drobnoszlacheckiej rodzinie, w wiejskiej parafii na pograniczu Mazowsza i Podlasia – co już samo w sobie jest poważnym zarzutem w oczach niektórych. Za młodu wychowanek ks. Lutosławskiego, jednego z liderów Narodowej Demokracji. A później jest już tylko gorzej, czego ukoronowaniem staje się prymasowska koncepcja „teologii narodu”. W oczach oskarżycieli jest to podnoszenie do rangi świętości pojęcia, które w XX w. przyczyniło się do dwóch światowych katastrof i jako takie powinno być dzisiaj uznane za groźne i godne potępienia.
W tym tkwi istota błędu popełnianego przez krytyków beatyfikacji prymasa. Przede wszystkim: naród i nacjonalizm to dwa różne pojęcia. Sam zaś nacjonalizm, traktowany jako ideologia, jest rzeczywiście rzeczą podejrzaną, przynajmniej z chrześcijańskiego punktu widzenia. Dlaczego? Ponieważ umieszcza naród wyżej Boga. A Stefan Wyszyński nigdy czegoś podobnego nie głosił, przeciwnie – przeciw takiej hierarchii niejednokrotnie gorąco protestował. Natomiast sam naród był dlań wartością, która – by użyć cytatu z encykliki Mit brennender Sorge Piusa XI – „w porządku doczesnym zajmuje istotne i czcigodne miejsce”, a tylko jako podstawiona w miejsce należne Bogu „przewraca i fałszuje porządek rzeczy”.
Jeśli zaś terminu „teologia” nie odczytamy jako nieuprawnionego wywyższania spraw bynajmniej nieświętych, lecz jako pogłębiony sposób rozumienia zjawiska – to muszą upaść wszystkie logiczne obiekcje. Przecież w szerokim sensie teologami narodu byli chociażby Mickiewicz, Słowacki, Krasiński i Norwid, był nim także Wyspiański, a przecież nikt rozsądny nie zarzuci tym postaciom, że utorowały drogę mentalności ojca Rydzyka. A tak właśnie brzmi czołowy argument artykułu prof. Obirka.
Za istotny element prymasowskiej „teologii narodu” uznać można definiowanie narodu jako wspólnoty losu. W tym sensie tak samo „narodowa” jak Wyszyński była Matka Czacka. Ta zatopiona w modlitwie i medytacji, pozornie odizolowana od świata kobieta, w chwili próby, bez wahania stanęła po stronie powstańców walczących z hitlerowską przemocą. A kapelanem żołnierzy Armii Krajowej, kwaterujących w siedzibie jej zgromadzenia, był nikt inny jak ks. Stefan Wyszyński.
Znowu w przedniej straży…
Kolejny zarzut to rzekomy antyintelektualizm Wyszyńskiego, połączony z jego brakiem zaufania do inteligencji. Ta cecha w oczach krytyków negatywnie wyróżniała go od chociażby Matki Czackiej, wokół której w Laskach skupił się kwiat polskich intelektualistów (przynajmniej tych nachylonych ku katolicyzmowi). Jest prawdą, że Stefan Wyszyński już przed wojną dał się poznać jako autor broszury „Inteligencja w straży przedniej komunizmu”. Zaś jako prymas zdecydowanie studził intelektualny ferment, jaki reprezentowały środowiska ówczesnego „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” czy też „Więzi”.
Jednak wysuwanie z tych faktów wniosku o antyintelektualizmie Wyszyńskiego jest uproszczeniem przekraczającym granicę fałszu. Wie to chyba każdy, kto cokolwiek tego autora przeczytał, lub nawet miał tylko okazję słuchać jego żywego słowa. Prymas nie był przeciwny intelektowi, on go wręcz bronił, tłumacząc, że intelekt nie może przesłonić innego, modlitewnego aspektu osobowości człowieka. Pozostawiony samemu sobie intelekt ma skłonności samobójcze. Tak już jesteśmy urządzeni.
A pewna nieufność wobec formacji reprezentowanej przez modelowego „polskiego inteligenta”? Spróbujmy raz jeszcze przeczytać wzmiankowaną broszurę – i zadać sobie samemu pytanie: czy w dobie kolejnej fali „pochodu przez kulturę” (określenie autorstwa marksisty Antonio Gramsciego) nie nabrała ona nowej aktualności?
Zobaczyć więcej
Podczas sesji wykładowej, poświęconej postaciom obydwojga kandydatów na ołtarze, która odbyła się 23 czerwca w Domu Arcybiskupów Warszawskich, abp Stanisław Gądecki przypomniał refleksję, którą w 1967 r. prymas Wyszyński umieścił w swoich zapiskach Pro memoria: „Zmieniamy się w społeczeństwo ludzi zwaśnionych”. W następnym zdaniu znalazła się uwaga o potrzebie stwarzania sobie wroga w sytuacji, gdy realny wróg (jakim byli zaborcy czy okupanci) już nam nie zagraża.
Refleksję tę można uznać za profetyczną, szczególnie po niesławnej „rewolucji październikowej”, czyli Strajku Kobiet, która to cezura oddziela od siebie dwa ogłoszone terminy beatyfikacji prymasa.
Gdy spojrzymy na ustawione obok siebie portrety obojga kandydatów do beatyfikacji, zauważymy, że przenikliwe spojrzenie Stefana Wyszyńskiego kontrastuje z opuszczonymi powiekami niewidomej Matki Czackiej. Ale w tym podwójnym wizerunku również nie ma sprzeczności. Patrzący rysim okiem w głąb drugiego człowieka (piszący te słowa doświadczył tego w kontakcie z błogosławionym prymasem) i patrząca w głąb siebie – mogą widzieć równie daleko.