Platforma Obywatelska intensywnie poszukuje własnego odpowiednika „500 plus”, które według wielu komentatorów i politologów wydatnie pomogło Prawu i Sprawiedliwości w zdobyciu władzy. Szuka więc pomysłów, które jednocześnie będą wpadać w ucho, jak i odpowiadać na którąś z licznych niespełnionych potrzeb społecznych. Desperackie poszukiwanie jakiegoś rozwiązania często kończy się strzałem kulą w płot. Nie inaczej jest w przypadku PO, która drugi raz z rzędu uraczyła opinię publiczną bardzo nietrafionym pomysłem. Po kuriozalnym „kredycie 0 procent” tym razem przyszedł czas na „babciowe”.
12 tys. zł
Tyle mogą otrzymać rodzice dziecka między 12. a 35. miesiącem życia w ramach rodzinnego kapitału opiekuńczego. Wprowadzony rok temu program obejmuje jedynie drugie i kolejne dziecko, rodzice jedynaka wsparcia nie otrzymują
Diagnoza trafiona…
– To kolejny punkt programu Koalicji Obywatelskiej. Nazwaliśmy go „babciowe”, by łatwiej się o tym dyskutowało – zaznaczył Donald Tusk, prezentując ten pomysł podczas spotkania pre-kampanijnego w Częstochowie.
Propozycja Platformy jest bardzo prosta. Kobiety, które zdecydują się wrócić do pracy zaraz po urlopie macierzyńskim, miałyby otrzymywać 1500 zł miesięcznie na opłacenie jakiejś formy opieki nad maluchem. Pomysł jest jeszcze nieskonkretyzowany, więc nie mamy projektu ustawy i dokładnych założeń. Jak na razie padła jedynie deklaracja polityczna ze strony szefa największej partii opozycyjnej, do której także należy podejść poważnie.
– Kobieta, która zdecyduje się, że jednak chce wrócić do pracy, może też podzielić się tymi pieniędzmi z symboliczną babcią. Zobaczcie, w ilu polskich rodzinach byłoby to sprawiedliwe, gdyby rodzina mogła też uhonorować wysiłek babć – kontynuował szef PO.
Domyślnym przeznaczeniem „babciowego” miałoby więc być opłacenie wynagrodzenia za opiekę nad małym dzieckiem. Jak wskazał szef PO, „babcia” występuje w tym pomyśle jako symbol – nikt nie sprawdzałby, w jaki sposób te środki zostały dokładnie rozdysponowane. Pieniądze te mogłyby zostać przeznaczone na prywatny żłobek lub profesjonalną nianię. Ewentualnie zwyczajną konsumpcję, w czym też nie byłoby niczego złego.
Siłą rzeczy program ten objąłby także te matki, które w momencie zajścia w ciążę już pracowały – czyli po macierzyńskim zwyczajnie wróciły do firmy, w której mają etat. Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób państwo miałoby sprawdzać, która matka już w czasie ciąży planowała jak najszybciej wrócić do pracy, a która się wahała, więc trzeba ją zachęcić lub ułatwić podjęcie decyzji. Byłby to więc program skierowany do wszystkich aktywnych zawodowo matek, których dzieci nie ukończyły jeszcze trzeciego roku życia. Trzylatki objęte są już prawem do opieki przedszkolnej, więc miejsce w placówce przynajmniej teoretycznie powinno się dla nich znaleźć.
Największa partia opozycyjna trafnie zdiagnozowała więc istniejący problem społeczny. Faktycznie okres opieki nad dzieckiem w wieku 1–2 lata jest szczególnie trudny, gdyż urlopy macierzyński i rodzicielski już się skończyły, a dostęp do tanich miejsc w żłobkach jest znacznie bardziej ograniczony niż w przypadku przedszkoli. Dostać miejsce w żłobku miejskim lub gminnym jest bardzo trudno. Żłobków prywatnych jest obecnie znacznie więcej, jednak są one wyraźnie droższe. Dla mniej zarabiających kobiet rozsądniejszym wyjściem jest więc pozostanie w domu przynajmniej jeszcze przez dwa lata. Problem w tym, że taka kilkuletnia przerwa w aktywności zawodowej znacznie utrudnia powrót na rynek pracy. Luka w zatrudnieniu jest niemile widziana u pracodawców, a u samych kobiet mogą powstać zupełnie zrozumiałe bariery mentalne – czyli na przykład lęk przed powrotem do stałego zatrudnienia.
… pomysł wręcz przeciwnie
Między innymi z tych powodów wciąż jedna trzecia kobiet mających dziecko w wieku do pięciu lat nie pracuje. Część z nich do pracy już nie wróci, co skutkuje tzw. luką w zatrudnieniu między płciami – wskaźnik zatrudnienia mężczyzn w Polsce jest o 10 pkt. proc. wyższy niż u kobiet. Przerwy w zatrudnieniu odbijają się na wysokości przyszłego świadczenia emerytalnego. A polski system emerytalny (o czym pisaliśmy niedawno w „Przewodniku” w numerze 7/2023) surowo karze kobiety za przerwy w aktywności zawodowej.
To nie znaczy jednak, że pomysł PO jest trafiony. Przede wszystkim dubluje on istniejące już świadczenie, czyli rodzinny kapitał opiekuńczy, który został wprowadzony ledwie ponad rok temu i to dokładnie z tego samego powodu. Rodzice dziecka między 12. a 35. miesiącem życia są uprawnieni do otrzymania łącznie 12 tys. złotych w miesięcznych ratach wysokości tysiąca złotych przez rok lub 500 złotych przez dwa lata. Program ten obejmuje jedynie drugie i kolejne dziecko. Rodzice jedynaka wsparcia nie otrzymują. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by świadczenie to rozszerzyć na wszystkich rodziców i ewentualnie nieco podwyższyć.
Obecnie rodziny z dziećmi otrzymują już niemałe wsparcie finansowe. Jest przecież „500 plus”, rodzinny kapitał opiekuńczy, wyprawka szkolna czy ulgi podatkowe na dzieci. W Polsce brakuje obecnie przede wszystkim rozwiniętej sieci publicznych placówek opiekuńczych nad najmłodszymi, które byłyby nie tylko tanie i zapewniające wysoki standard opieki, ale też położone blisko domu i działające w godzinach umożliwiających łatwe łączenie pracy z rodzicielstwem. Prywatne żłobki siłą rzeczy są nastawione na przynoszenie zysku właścicielom, więc powstają tam, gdzie są pieniądze – czyli w dużych miastach, szczególnie tych zamożnych. Na prowincji występują pod tym względem ogromne białe plamy. Dla przykładu – w Mazowieckiem jest cztery razy więcej żłobków niż w Lubelskiem, które jest tylko ponad dwa razy mniejsze ludnościowo.
Liczba dzieci w wieku 1–2 lata objętych jakąś formą opieki instytucjonalnej systematycznie rośnie. Niestety, w zeszłym roku dotyczyło to wciąż tylko co trzeciego malucha. Państwo powinno więc zająć się tworzeniem w całym kraju – także w miasteczkach i wsiach – publicznych placówek żłobkowych, a nie wypłacaniem kolejnych świadczeń, w których można się już pogubić. „Babciowe” byłoby więc wyrazem kapitulacji państwa i przyznaniem się otwarcie przed obywatelami, że budowanie żłobków przerasta jego możliwości. Chociaż znacznie biedniejsza PRL akurat ze żłobkami radziła sobie całkiem sprawnie.
Babcia też ma swoje życie
Niefortunna jest też nazwa programu. Upowszechnia ona stereotyp, że dziećmi powinny zajmować się kobiety – jeśli nie matki, to przynajmniej babcie. Tymczasem w polskich rodzinach przydałoby się sprawiedliwiej rozłożyć obowiązki domowe. Według GUS kobiety w Polsce przeznaczają niemal jedną piątą swojego czasu na nieodpłatną pracę domową i opiekuńczą. Mężczyźni tylko niecałą jedną dziesiątą. To efekt m.in. błędnego przeświadczenia, że opieka nad dziećmi to rola głównie kobiet – chociaż przecież dzieci równie mocno potrzebują ojca.
Platforma Obywatelska najwyraźniej przegapiła też fakt, że w ostatnich latach aktywność zawodowa kobiet w wieku 50+ rośnie. To zaskakujące, wszak to partia Donalda Tuska chciała podwyższyć wiek emerytalny kobiet do 67. roku życia. Obecnie efektywny wiek przechodzenia na emeryturę wśród Polek jest już wyższy niż ustawowy – czyli minimalnie przekracza
60. rok życia. Młode babcie coraz częściej pracują, nie mają więc czasu na opiekę nad wnukami. A chyba w „babciowym” nie chodzi o to, żeby zaktywizować młode matki, dezaktywizując przy tym młode babcie.
Zresztą zdecydowana większość babć niechętnie przyjęłaby wynagrodzenie za opiekę nad wnukiem lub wnuczką. Zajmowanie się dziećmi własnych dzieci to wyraz miłości, a nie praca zarobkowa. Pomoc finansowa ze strony dorosłych dzieci jest chwalebna, ale nie należy tego uzależniać od świadczenia przez starszych już rodziców konkretnych usług. Rodzina to wspólnota najbliższych sobie osób, a nie przedsiębiorstwo zawierające transakcje biznesowe.