Moje ścieżki tematyczne obierają zupełne zaskakujące kierunki. Bo, proszę bardzo, niedawno, jakiś miesiąc temu, mniej więcej na początku Wielkiego Postu, obejrzałam dokument Wernera Herzoga, reżysera, którego w młodości ceniłam za filmy fabularne, a potem coraz bardziej za filmy dokumentalne, zatytułowany Nomada. Na tropie Bruce’a Chatwina z 2019 r. Herzog, który uwielbia historie ludzi nieprzeciętnych, a nawet trochę nieprzystosowanych, opowiada w nim o brytyjskim podróżniku i pisarzu, którego książek dotąd nie czytałam. Zafascynował i mnie, więc postanowiłam zdobyć jego książki. Niestety te najważniejsze, wydane w Polsce kilkadziesiąt lat temu, osiągają w antykwariatach ceny astronomiczne, ale od czego są biblioteki?
Zaczęłam od Pieśni stworzenia, antropologicznej książki o podróży do Australii i spotkaniach z Aborygenami i ich prakulturą. Polecam ją gorąco, jest świetna. Moja ścieżka od tego momentu rozwidliła się. Jedna droga prowadzi mnie nadal i wciąż przez drogi i busz australijskich terytoriów. A więc wróciłam do filmów Petera Weira: Piknik pod Wiszącą Skałą i Ostatnia fala, przypomniałam sobie wydanych kilka lat temu Niewidzialnych Mateusza Marczewskiego, który z wielką uważnością opisuje życie współczesnych rdzennych mieszkańców Australii, w zanadrzu trzymam Pieśń Aborygenki. Podróż w głąb Australii Ros Moriarty i książkę wydaną bardzo niedawno Powrót do Uluru Marka McKenny.
Druga ścieżka cofa mnie w czasie najpierw o kilkanaście tysięcy lat, potem o dziesiątki tysięcy lat, do malowideł naskalnych. Początkowo były to święte malowidła na kontynencie australijskim, które od tysięcy lat Aborygeni poprawiają po swoich przodkach tak, aby nigdy nie wyblakły, nie zanikły. Potem przenoszę się w czasie i przestrzeni i czytam o malowidłach w Europie, które mają kilkadziesiąt tysięcy lat. Znowu oglądam film Herzoga, tym razem Jaskinię zapomnianych snów o sztuce człowieka prehistorycznego z jaskini Chauveta we Francji. Aż docieram do Afryki i do pierwszego człowieka. Wtedy przypomina mi się, co przeczytałam u Chatwina. Pisał o zlodowaceniu, jakie miało miejsce 3 miliony lat temu, i o jego skutkach w Afryce: „Wzdłuż Wielkiej Doliny Ryftowej zniknęły lasy, które zastąpił step, złożony z piasków, kamieni, trawiastych połaci ziemi, kolczastych krzaków i drzew, rosnących w lepiej nawodnionych rejonach. Właśnie w tym ciernistym buszu rozwinął się mózg pierwszego człowieka”. I dopowiada – „Korona cierniowa nie była więc przypadkowym symbolem”.
Nie wiem, czy jego skojarzenie jest prawidłowe, ale mnie przeszły ciarki. Bo dlaczego nie?
Ecce homo.