Nieobcy jest ci ranek z uczuciem ściśniętego żołądka? Bo kiedy myślisz o tym, co cię czeka, wydaje ci się, że toniesz? Zaczynasz dzień od metaforycznego ostrzenia miecza i masz wrażenie, że już po pierwszym łyku kawy musisz stanąć do walki? Kiedy problemy piętrzą się nad tobą i zaraz wszystko się zawali? W jednej chwili. Bo wszystko i wszędzie jest przeciwko tobie. Życie to nieustanna walka, a wokół masz samych wrogów, którzy chcą cię zniszczyć i unieszczęśliwić. Twoja matka, twój ojciec, twój mąż lub żona, twoje dzieci, twoi współpracownicy, twój szef i urzędniczka w urzędzie podatkowym. Wszyscy naraz. Wszyscy wszędzie naraz. Obłęd. To masz zupełnie jak Evelyn, bohaterka filmu nagrodzonego całą pulą Oscarów, i w ogóle film, który ponoć został ogłoszony najczęściej nagradzanym filmem w historii. Nosi taki właśnie tytuł: Wszystko wszędzie naraz.
Świat jako pole bitwy
Evelyn jest kobietą w średnim wieku, takim niewidzialnym, między czterdzieści a pięćdziesiąt. Poznajemy ją, gdy siedzi nad stertą rachunków i przygotowuje się do wizyty w urzędzie podatkowym. Stosy rachunków, które się przed nią piętrzą, dotyczą rodzinnej firmy: pralni samoobsługowej, którą prowadzi razem z mężem. Na głowie ma: upadającą firmę, trochę infantylnego i gapowatego męża, ojca, który właśnie przyjechał z Chin w odwiedziny, zbuntowaną córkę, która wyprowadziła się z domu i żyje z dziewczyną, roszczeniowych klientów i przyjęcie z okazji chińskiego nowego roku. Nieporządek panujący w jej domu sugeruje chaos, jaki panuje w jej życiu. Zmęczenie malujące się na twarzy – życie beznadziejnie nieudane. Evelyn ma dość. Nie dziwimy się, kiedy na pytanie: „Evelyn, czy coś cię martwi?” odpowiada: „Wszystko”.
Mógłby to być kolejny prawdziwy dramat obyczajowy o życiu kobiety, która żałuje, że potoczyło się ono tak a nie inaczej. Bo dała się ponieść uczuciu i wyjechała do Ameryki z ubogim chłopakiem, który obiecywał jej wspaniałą przyszłość. Bo przecież się kochali. (A rodzice przecież ostrzegali!). Bo pralnia, która miała im dać spokojne życie, okazała się fiaskiem. Bo wymarzone dziecko tupnęło nogą i nie można się z nim w żaden sposób porozumieć. Kobieta przegrana na całej linii: jako żona i jako matka. Jako córka też. Pełne niezrozumienie, nieporozumienie i gigantyczna frustracja. A przecież mogło być tak wspaniale. Nic oryginalnego. Życie. Tyle że tym razem ubrane w taką formę, że można oszaleć. Cóż tu więc jest? A raczej czegóż tu nie ma? Absurd goni absurd, odkąd ta sterana życiem kobieta odnajduje w sobie ponadprzeciętne moce niczym postać z Iniemamocnych. Równoległe światy przenikają się z szybkością światła, najbliższe jej osoby okazują się nie tym, czym być się wydają, w grę wchodzą obce wszechświaty i wróg, którego należy pokonać. Do Iniemamocnych dodajmy Matrixa, Kill Billa, jakiegokolwiek Marvela, podlejmy jeszcze jakimś apokaliptycznym science fiction – i oto mamy niezły koktajl. Taki jest właśnie ten film, który wydaje się chwilami konkursem twórców: kto wymyśli najbardziej absurdalną sytuację. Dlatego parskamy śmiechem, kiedy przemieniony mąż Evelyn rozbija grupę policjantów swoją zabójczą nerką (chodzi o taką torebkę, którą nosi się zapiętą w pasie), albo gdy jej córka Joy zawładnięta przez osobowość złej Jobu Tupaki rozwija przed nią filozofię unicestwienia całego bólu świata w dziurze wielkiego bajgla. Evelyn staje się superbohaterką, która otrzymuje misję uratowania świata. Żeby stał się przyjazny i pełen dobra. Czyli twórcy bawią się konwencjami, proponując nam kolorową wydmuszkę?
Uratujmy nasz świat!
Jest barwnie i dynamicznie, ale to nie wystarczy. Bo oprócz formy – która tu w nadmiarze się nam wylewa z ekranu (dosłownie: wszystko wszędzie i naraz), która bawi do chwili, gdy osiągnie brzeg filiżanki – ważna jest treść. A w tym przypadku otrzymujemy dziesiątki banalnych złotych myśli. Nic nie ma znaczenia. Wszyscy potrzebują miłości. Walcz dobrem. Wszyscy jesteśmy bezużyteczni, gdy jesteśmy sami.
Można oczywiście uznać, że te maksymy to część konwencji, bo film Dana Kwana i Daniela Scheinerta to coś w rodzaju bajki dla dorosłych. Dla tych dorosłych, którzy chodzą do kina na filmy Marvela, wciąż oglądają Gwiezdne wojny, czekają na nowego Avatara i oglądają seriale o zombie. Takich dorosłych jest mnóstwo, czego dowodzą liczby produkowanych filmów tego rodzaju i wyniki ich oglądalności. Bajka, jak to bajka, w atrakcyjnej formie szybkiego teledysku przedstawi znaną prawdę o miłości, tolerancji i tym, że dobro zwycięża zło i wtedy wszyscy będziemy przyjaciółmi, a na świecie zapanuje szczęście. Poprzytulajmy się i miejmy dla siebie czas. Twórcy nawet postarali się o pogłębienie psychologii głównej bohaterki, która zrozumiała, że nie należy żałować swoich wyborów opartych na miłości, bo w tym właśnie tkwi sedno jej frustracji. Pokochaj też siebie.
Więc czy Wszystko wszędzie naraz powinno dostać aż tyle nagród? Czy warto się tym filmem w ogóle zajmować? Pomijając grę aktorów, bo jest świetna, zwłaszcza Michelle Yeoh w roli Evelyn (to aktorka znana ze słynnych filmów sztuk walki, jak Przyczajony tygrys, ukryty smok, do czego zresztą w filmie znajduje się błyskotliwe odniesienie), i rewelacyjne efekty, i fascynujący montaż. Jeśli chcemy się zabawić, to owszem. Ale żadnego katharsis się nie spodziewajmy. To multikolorowa rozrywka, która coś nam mówi o współczesnym społeczeństwie. Ma być szybko, dużo i niezbyt skomplikowanie, a na wszystkie pytania poprosimy o jasne, czytelne odpowiedzi. Żadnych dwuznaczności, żadnych odcieni szarości. Hollywood ma dosyć smutasów i egzystencjalnych refleksji, pewnie dlatego całkowicie nie dostrzeżono bardzo dobrych obrazów, takich jak Duchy Inisherin czy Tár. Wybierając Wszystko wszędzie naraz młodych reżyserów, odrzuciło też konwencjonalne kino reprezentowane przez Fabelmanów Spielberga.
Napisałabym, że nadszedł czas na postmodernistyczną zabawę, gdyby nie to, że ten czas już trwa, odkąd powstała Dzikość serca Lyncha i Pulp Fiction Tarantino. Może tylko od tamtych lat świat trochę przyspieszył.
---
Wszystko wszędzie naraz
reż. Dan Kwan, Daniel Scheinert
do obejrzenia na Amazon Prime Video, a od 15 kwietnia na ekranach kin