Pamiętam dobrze pewien spektakl, który zobaczyłem w ramach festiwalu teatralnego Malta w Poznaniu. Wyreżyserowany przez animatorkę kultury Weronikę Fiebich ze szczecińskiego teatru Kana opowiadał o losach czeczeńskich uchodźczyń w Polsce. Na szczególną uwagę zasługuje jego tytuł: Popytka. Popytka to procedura nieuregulowana prawnie. Uchodźcy przesłuchiwani są na granicy przez pograniczników. Zapada decyzja, kto może wjechać do Polski, kto nie. Niektórzy próbują kilkadziesiąt razy. Zawarta w słowie określającym ten proceder „pytka” w języku rosyjskim oznacza… torturę.
Buraki jak nagrobki
Trzy czeczeńskie aktorki opowiadały swoją historię: rzeczywistość wojny domowej w kaukaskim kraju, życia spędzonego od dzieciństwa aż po dorosłość w jej cieniu. To była także opowieść o ogromnych różnicach kulturowych, społeczności pozbawionej wolności, rozgrywanej przez ogromną Federację Rosyjską, rządzoną przez watażków za pomocą przemocy. Wstrząsające było usłyszeć o dzieciach, które pozbawione są podstawowej edukacji, o przemocy państwowej i domowej. Jeszcze bardziej dramatyczne były opisy próby wydostania się z tego koszmaru, karkołomnych podróży przez wiele tysięcy kilometrów i wreszcie dotarcia do granic względnej normalności – granic Unii Europejskiej, granic Polski. Wtedy rozpoczyna się tytułowa popytka: przybywanie pociągiem na polską granicę i ponowne opowiadanie swojego koszmaru. Prośby o udzielenie azylu w bezpiecznym kraju, deklaracje, że chce się w nim zostać, nauczyć języka, wyedukować dzieci. I wielokrotne odmowy, wracanie na dworzec kolejowy w Brześciu i wielodniowe koczowanie na nim, by powtarzać uwłaczającą ludzkiej godności procedurę. Bardzo mocną sceną ilustrującą opowieści Czeczenek była scena obierania buraków do barszczu, przytwierdzanie ich do symbolicznego stołu tak, że pod odpowiednim kątem wyglądały jak… nagrobki. Nagrobki skrwawionych serc, ludzi zniszczonych przez wojnę, a potem ponownie przez rozłąkę ze swoją rodziną i odrzucenie przez społeczeństwo, które ma środki i możliwości, by pomóc. Mocne były wieńczące spektakl pytania: Czy spotkanie z bohaterkami spektaklu to dla mnie dyskomfort? Czy boję się chust okrywających głowy muzułmańskich kobiet z Czeczenii? Czy zapytam je o tortury, jakich doznały one bądź ich bliscy? I pytanie najważniejsze: Czego się boicie? Wojciech Jagielski, wybitny reporter i znawca Azji i Afryki, tak pisał po obejrzeniu tego spektaklu: „Anna Politkowska, która zapłaciła życiem za to, że ze zbyt bliska próbowała przyglądać się czeczeńskim wojnom, nazywała je «średniowiecznymi wojnami z przełomu XX i XXI stulecia». Milana, Heda i Madina, kobiety z Czeczenii, to prawdziwe zwyciężczynie tamtejszych wojen; opowiadają też o cenie, jaką za wygraną się płaci. W opowieści Popytka jest jeszcze Marina, dobry anioł, łagodnie przypominający o człowieczej powinności współczucia, pomocy i sprzeciwu wobec zła”.
Po prawej: Klubokawiarnia „Życie jest fajne” w Warszawie. Gotowanie dla bezdomnych; powstają kotlety mielone z karpia fot. Kamil Witkowski
Trzy wojny
Tego dobrego anioła możemy zobaczyć „w akcji” w wyjątkowym filmie dokumentalnym w reżyserii Kamila Wilczyńskiego Wszyscy wszystko zjedli. Film powstał we współpracy organizacji Mała Wielka Zmiana – Filmy z Misją z organizacją wspierającą migrantów Dzieci z Dworca Brześć. Tym razem cały obraz utrzymany jest w konwencji bajki. Jak to możliwe? Madina Mazalieva, bohaterka filmu, zaczyna czytać bajkę, którą samodzielnie napisała na konkurs. Przytoczmy jej pierwsze słowa: „Dawno, dawno temu, w dalekiej krainie zwanej Czeczenią, gdzie powietrze pachnie słodyczą miodu, była sobie mała dziewczynka. Rodzina dziewczynki była bardzo biedna i dziewczynka bardzo się tego wstydziła, bo jej koleżanki były bogate. Dziewczynka marzyła, by zrobić mamie jakiś piękny prezent. Ale nie mogła tego zrobić, bo jej rodziny nie było na to stać”. Domyślamy się, że Madina napisała tekst o sobie, ale też wiemy, że jak w każdej bajce nad głowę bohaterki zawitają za chwilę czarne chmury. Najpierw będą to dwie wojny w jej ojczyźnie, które niszczą dzieciństwo i młodość, działaniom skonfliktowanych dorosłych poddawane będą także dzieci, i to w perfidny sposób, np. poprzez bomby ukryte w zabawkach. Madina wyznaje z ogromną szczerością, że doświadcza także trzeciej wojny: wojny domowej – będzie to nieudane małżeństwo, z przemocowym człowiekiem. Tu jednak zaczyna działać siła, którą można przeciwstawić każdemu, nawet najsilniejszemu orężowi – miłość matki, miłość kobiety, która chce wyrwać się z chorego życia. Zapada decyzja o wyjeździe: do Niemiec albo do Polski. Tym bardziej że jedno z dzieci potrzebuje operacji, która jest niemożliwa do wykonania w Czeczenii. Po długiej podróży następuje wspomniana wyżej popytka, wielotygodniowe koczowanie w Brześciu. Tam właśnie Madina spotyka czułego narratora tej historii, Marinę Hulię. Ta mieszkająca od ponad 20 lat w Polsce Rosjanka z niesamowitą energią w czasie kryzysu migracyjnego w Brześciu otwiera na dworcu szkołę demokratyczną – dla niej nie są ważne ławki i tablica, ważne, by dzieci w przerażających warunkach nie pozostawały bez opieki, ale by ktoś się nimi zajął, bawił się z nimi – nawiązuje, jak sama mówi, wprost do pedagogiki Janusza Korczaka. Tak powstaje inicjatywa Dzieci z Dworca Brześć.
Anielska kucharka
Madinie udaje się dostać do Polski, rozpoczyna tu nowe życie, bez męża, ale ze swoimi dziećmi. I odkrywa swoją wielką pasję – gotowanie. Jednak nie gotowanie pod przymusem, ale z pasji, kamera w niezwykle dyskretny sposób wychwytuje momenty ogromnego skupienia, zaangażowania w gotowanie. Bo jest to gotowanie dla innych: ludzi o różnych potrzebach. I to jest właśnie najbardziej genialne w tej historii, a streszcza ją anegdota, którą opowiada Madina. Otóż jej mama kisiła ogromne ilości kapusty. Gdy mała wtedy dziewczynka pytała, po co, mama odpowiadała, że po to, by podzielić się z uboższymi. Gdy podzielimy się z nimi w tym życiu, otrzymamy więcej w przyszłym. „Kapusty?” – pytała rezolutna dziewczynka. Oczywiście, nie kapusty, ale działalność Madiny pokazuje, że zaraźliwa jest wrażliwość na drugiego człowieka – sama ucząc się języka, zaczęła gotować dla bezdomnych, brać udział w akcjach spotkań z seniorami, angażowała się w wolontariat w trakcie szalejącej pandemii. Kulinarna pasja połączyła ją także z Katarzyną Stuhr i jej mężem Maciejem. I to kolejna warstwa filmu, z ogromnym emocjonalnym ładunkiem – gdy Madina potrzebowała dachu nad głową, groziła jej deportacja, bez wahania udzieliła swojej pomocy rodzina znanego aktora. Wspólny dom pozwolił na opowiedzenie historii anielskiej kucharki: napisały o niej duże gazety, dzieląc się jej historią, ale też przepisami. Na przygotowanej specjalnie uczcie usiedli obok siebie mieszkający na działkach pan Kazik, rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar, dziennikarka Dorota Sumińska i Katarzyna Jabłońska z „Więzi”. Oglądając ten krótki dokument, nie mogłem opędzić się od skojarzeń z Ucztą Babette – z tym że w tym klasycznym filmie przygotowująca ucztę była nieakceptowana przez swoją społeczność. „Wszyscy wszystko zjedli” – słyszymy za to od tych, którzy skosztowali jedzenia Madiny. A przede wszystkim spotkali się z jej dobrocią.
Zostanie smak
Tak smakuje integracja z imigrantami, tak smaczny jest świat, w którym pozwalamy sobie na różnorodność. Nie jest to wizja utopijna – naprawdę wspólny stół, rozmowa, spojrzenie w oczy może zbliżyć nas o wiele bardziej niż działania polityczne, których niektórzy z nas oczekują. Różne informacje ze świata mogą sprawić, że nie pamiętamy już, że u swoich bram mamy tych, którym trzeba pomóc, trzeba wyrwać ich z popytki. Czego się boimy? Cokolwiek to będzie, przy wspólnym stole strach zniknie. Zostanie smak.