Takie pytanie zadawane młodym brzmi banalnie, ale dziewięćdziesięciolatka pytać już można. Co jest w życiu najważniejsze?
– Najważniejsze w moim życiu było i jest zawierzenie Bogu w Jezusie Chrystusie. Na obrazku prymicyjnym zapisałem po łacinie słowa psalmu: „Tobie Panie zaufałem, nie będę zawstydzony na wieki”. A kiedy, zaskoczony totalnie, dostałem czas, żeby zastanowić się nad przyjęciem święceń biskupich, długo się modliłem. W końcu pomyślałem, że Piotr mówił „na słowo Twoje”, a ja nie mam odwagi? Przecież on też się obawiał, też wołał do Jezusa, żeby go ratował. I to wypisałem w swoim biskupim herbie: „in verbo Tuo”. Dziś wyraźnie widzę, że Bóg zawsze był większy. Był większy niż może oczekiwania, większy niż moje możliwości, niż moja gotowość. Wszędzie mnie zaskakiwał. I rozumiem, że niewdzięczność wobec Boga jest poważnym grzechem przeciwko Jego miłości: jeśliby ktoś miał świadomość tego, co otrzymał, a tego nie wypełniał. Dlatego doceniam to, jak dziś żyję. Kiedy biskup jest w czynnej posłudze, ciągle nie ma czasu, ma mnóstwo obowiązków. Mało ma okazji do zatrzymania się, do medytacji. Teraz mam więcej czasu dla Boga. Zanim zaczynam wyjaśniać i tłumaczyć tekst Biblii dla innych, najpierw pytam: Panie, co chcesz mi osobiście powiedzieć? Często jako biblista jestem zawstydzony, że dopiero teraz dostrzegam pełnię i głębię mowy Boga, która mnie ciągle zachwyca.
Mówi Ksiądz Arcybiskup o zaufaniu. Ale Księdza Arcybiskupa pozycja startowa w Kościele to doświadczenie księży męczenników. Moja – doświadczenie spotkania z księdzem Arkadiuszem H., człowiekiem, który wykorzystał seksualnie wielu chłopców. To zupełnie inna baza doświadczania Kościoła. Nasze zaufanie zostało zdradzone. I nie wiemy, gdzie szukać dziś siły i nadziei.
– Gdzie znajdować nadzieję? Nie widzę innej możliwości: tylko w Piśmie Świętym. Tam Jezus dał nam nową nadzieję, niezłomną nadzieję, nadzieję, która sięga poza rzeczywistość ludzkiego doświadczenia, nadzieję pełnego życia. I uczy nas, że jeśli człowiek przezwycięży trudności, zawsze odniesie korzyść. I wierzę, że z najbardziej negatywnych wydarzeń mamy obowiązek wyciągać pozytywne wnioski. Nie upiększać rzeczywistości, nie udawać, że zło się nie stało, ale nie pozwalać, żeby jakiekolwiek doświadczenie zakończyło się tylko złem. Szukać pozytywnych wniosków, budować nowe.
Doskonale rozumiem trudności i rozterki. Odkrywanie wielu rzeczy dla mnie również było szokiem. Byłem w środku kościelnych struktur, a też nie przypuszczałem, jak to wygląda z perspektywy skrzywdzonych. Nie chcę nikogo usprawiedliwiać, bo taka wina jest wyobcowaniem ze wspólnoty i wyobcowaniem z miłości z Chrystusem. Bóg nam zaufał i to jest niesłychanie zobowiązujące. Mamy obowiązek kochać każdego człowieka, zwłaszcza tego najsłabszego. Biskupów zobowiązuje polecenie Chrystusa: „bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”, na miarę samego Chrystusa. Biskup jest nie tylko przełożonym, ale także ojcem i bratem kapłanów. Z każdym, który dopuścił się przestępstwa, prowadził osobistą rozmowę, usiłując ratować go przed kolejnymi przestępstwami. Z doświadczenia wiem, że niekiedy było to skuteczne. Niestety nie zawsze. Wszystko miało charakter wewnętrzny. W razie konieczności kapłan był karany suspensą. Dalsze dochodzenie oznaczało nadanie sprawie charakteru prawnego i wiązało się z szerokim zgorszeniem. Zgodnie z dawnym prawem kościelnym biskup, w razie braku poprawy, miał możliwość dyspensowania kapłana i niekiedy korzystał z tego. W wypadku upublicznienia miał oczywiście obowiązek współpracy z władzą sądową, chyba że był związany tajemnicą spowiedzi.
Czy wasze pokolenie popełniło jakieś błędy? Rozpoznaje je Ksiądz Arcybiskup? Można było poprowadzić Kościół w taki sposób, żeby tego zaufania nie nadużyć?
– Wszystko można było zrobić inaczej. Ale jeśli myślimy w sposób realny, to nie było możliwe, jeśli nie było świadomości, że takie zło istnieje. Mogę mówić tu o sobie: nigdy mi to do głowy nie przyszło! Prawodawstwo kościelne zmieniało się wraz z ujawnianiem kolejnych informacji, stopniowo, aż do dziś, kiedy jest mocno restrykcyjne.
Faktem jest, że jako biskupi z reguły nie łączyliśmy przestępstw z krzywdą wyrządzaną ofiarom. Ksiądz prymas Wojciech Polak, który jest delegatem Episkopatu ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży, wielokrotnie przepraszał za zaniedbania biskupów. Osobiście jestem mu za to bardzo wdzięczny i w pełni utożsamiam się z jego przeproszeniem.
Wielu powie, że brak świadomości to jednak jest za prosta odpowiedź. A tych odpowiedzi potrzebujemy dużo więcej. Kościół wydaje się być w punkcie granicznym. Jesteśmy w ważnym momencie, który nie wiadomo dokąd nas doprowadzi.
– Nie ulega wątpliwości, że Kościół dziś pozostaje w punkcie granicznym, i to w wielu wymiarach: religijnym, społecznym, a także politycznym, w związku z wojną na Ukrainie. Jestem przekonany, że nic w przyszłości nie będzie już takie samo. Zarówno jeśli chodzi o Kościół, o Europę, jak i o Polskę, jesteśmy w czasie przełomu. Dotychczas żyliśmy w kulturze europejskiej, w której doskonale się umościliśmy. Zakorzeniliśmy się w niej tak, że wielu brak nawet wyobraźni, że mogłoby być inaczej.
Kultura, w jakiej żyjemy, jest w dużym stopniu neopogańska. Nie waham się tego powiedzieć. Brakuje w niej promowania prawdziwie chrześcijańskich wartości, na których Europa wyrosła i jest zbudowana. Jeżeli życie po tym wielkim przełomie ma być – nie mówię nawet, że chrześcijańskie – ale oparte na prawdziwych, antropologicznych wartościach poszanowania godności każdego człowieka, to musimy o to dziś zadbać. Papież Franciszek świadomie mówi do całej „rodziny ludzkiej”. Musimy rozumieć, kim jest człowiek i w zależności od tego, w jakim środowisku ten człowiek żyje, adekwatnie dobierać dla niego argumenty. Lubimy używać wielkich i okrągłych słów, tymczasem wciąż głodują ludzie w Afryce, prawie każdego dnia giną ludzie na Morzu Śródziemnym. Kto w tym kontekście mówi o wartościach ogólnoludzkich? Tymczasem w człowieku jest coś, co o nas decyduje, jest przekonanie o tym, że dobro jest dobrem, a zło jest złem. Przypominanie o tym nie oznacza wymagania zbyt wiele.
Mówi Ksiądz Arcybiskup o neopogańskiej kulturze. Często słyszymy ten argument jako usprawiedliwienie dla tego, jak nam, chrześcijanom, jest ciężko. Ale czy to aby nie jest nasza wina, nasza porażka? Czy nie ustąpiliśmy miejsca? Nie byliśmy zbyt mało wiarygodni, że ktoś inny ze swoim przekazem usunął nas w cień?
– To jest absolutnie prawdziwe: pod wieloma względami zawiedliśmy. To pociągnęło zmianę świadomości. Współczesny człowiek ma świadomość laicką. Całe swoje rozumienie życia mieści w kategoriach wyłącznie ziemskich. Nie sięga dalej, poza śmierć. Pytanie o to, co jest dalej, wprawdzie wciąż powraca – ale odpowiedź na nie już nie jest chrześcijańska. Pozostaje tylko dramat, jakiś rodzaj unicestwienia. Mamy szczęścia, które są interesujące, jeśli są na wyciągnięcie ręki. I człowiek sam decyduje, co jest jego szczęściem. Jesteśmy istotami społecznymi, weryfikujemy swoje wartości w spotkaniu z innymi. Jeśli takie postrzeganie świata akceptowane jest przez większość, staje się normalne. Tak zmienia się człowiek, a wraz z nim świat.
Dwa tysiące lat temu to mała garstka chrześcijan zmieniała świat, wbrew wielkim filozofiom i mitologiom. Dlaczego dziś ta sama wiara w tego samego Jezusa nie ma tej siły zachwycania – dlaczego działania tej siły nie widzimy?
– Proszę pamiętać, że ten mały, dynamiczny świat wiary był światem ludzi, którzy za wyznawane wartości i prawdy byli gotowi umierać. To jest pierwsza, bardzo istotna rzecz. Druga: w kontekście pogańskiego świata uczniowie Jezusa nieśli wyraźny postęp. Tym postępem było przykazanie miłości, nie tylko deklarowane, ale okazywane życiem. Później chrześcijaństwo przyjęło ramy społeczne i religijne, stało się szersze, ale jednocześnie – nie mam tu żadnych wątpliwości – stało się bardziej powierzchowne. Dla wielu ludzi religia ma wymiar głównie kultyczny, jest celebrowaniem i wypełnianiem litery prawa. Chodzimy do kościoła, spełniamy swój obowiązek, przestrzegamy Dekalogu. Tymczasem żeby zrozumieć Dekalog, trzeba rozpocząć niejako od początku: od tego, że Bóg tak umiłował świat, że dał nam Swojego Syna, to, co miał najcenniejszego. Tak mnie umiłował, że jako dziecko Boga otrzymałem wspólnotę życia i miłości z Chrystusem. Poza tym Kościół nie jest ani organizacją, ani instytucją ludzką, a dziełem Ducha Świętego, założonym przez Chrystusa. Świadomość tego jest naszym najważniejszym punktem odniesienia. Nie teoria, nie idea, ale świadomość, że Bóg mnie kocha mimo mojej słabości. Więcej: im słabszy jestem, im biedniejszy jestem, tym bardziej jestem kochany.
Z tego wynika jeszcze jedna rzecz. Niedawno czytałem, jak Matka Teresa z Kalkuty mówiła, że na palcach jednej ręki można streścić całą Ewangelię. I zginając kolejne palce, powtarzała: „You did it to me” (Ty uczyniłeś to dla mnie). Obecność Jezusa w drugim człowieku była dla niej tak samo realna, jak Jego obecność w Eucharystii. On po to stał się człowiekiem, żebyśmy Go spotykali w drugim człowieku. Kiedy rozważam słowa: „What did You for me?” (Co uczyniłeś Panie dla mnie?), widzę w tym sens, kierunek i fundament własnego życia. Liczy się świadectwo miłości bez niepotrzebnych słów i pustych deklaracji. Niestety, brak nam często tego przekonującego świadectwa, które mogłoby przybliżyć bliźniego do uwielbionego Chrystusa, żyjącego w Kościele.
Średnio nam ta chrześcijańska miłość wychodzi. Jednych kochamy, a innych skazujemy na umieranie. Prawda o tym, że w każdym człowieku jest Chrystus, niespecjalnie się u nas przyjęła. Dlatego wobec uciekających z Ukrainy zachowaliśmy się genialnie, ale już wobec uciekających z innych krajów – cóż… Oni nadal umierają w naszych lasach. Nie czytamy Ewangelii?
– Czytamy, ale to często jest czytanie dla czytania. Tymczasem istotą religii nie jest tylko wiedzieć, ale dać posłuch. Dać się prowadzić przez Boga, który do nas mówi. Wiara to nie jest sucha wiadomość, to jest danie wiary, zawierzenie.
W tej kwestii głos Kościoła był niewystarczający. Nie mogę tego usprawiedliwiać. Jednocześnie trzeba uwzględnić, że mieliśmy do czynienia ze sprawą zorganizowaną politycznie, w której jednoznaczne opowiedzenie się mogłoby być krzywdą dla Polski. Jednak mam pretensje, że nie znaleziono takiego rozwiązania, które nie pozwalałoby ludziom na białoruskiej granicy umierać. Byli ludzie gotowi pomagać i obowiązkiem było znaleźć humanitarne rozwiązania. Dlatego boli mnie, że umierali ci, których mieliśmy obowiązek ratować. Nawet nie próbowano szukać sposobu na to, żeby ocalić ich życie.
Jakie jest miejsce synodu o synodalności w tym procesie zmiany Kościoła i świata?
– Przyznaję, że kiedy początkowo słyszałem o drodze synodalnej, zastanawiałem się, co to jest takiego? Ale kiedy zapoznałem się z kościelnymi dokumentami, to dzisiaj dziękuję Bogu za to, co się dzieje. Oczywiście mam świadomość, że to jest proces, wytyczenie kierunku, który jest nam bardzo potrzebny. Ale też natychmiast skojarzył mi się synod z Biblią. W Dziejach Apostolskich opisane są małe grupy chrześcijan. Greccy filozofowie, Żydzi, zwłaszcza spoza Palestyny, pytali: kim wy właściwie jesteście? A oni odpowiadali, że są wyznawcami Drogi – bo Pan jest Drogą. Mieli świadomość, kto ich na tej drodze postawił i dokąd zmierzają. Wartość drogi zależy przecież od tego, dokąd ona prowadzi.
Współczesny człowiek wykorzeniony jest z tej mentalności drogi. Żyje w świecie, który św. Augustyn nazywa „królestwem ziemskim”. Zakorzeniliśmy się na ziemi, zakorzeniliśmy się w Europie i to, co znajduje się poza naszym kręgiem kulturowym, przestało nas interesować. Odziedziczyliśmy po poprzednich pokoleniach określone struktury religijne, które niezmiennie chcemy zachować. Ale poprzednie pokolenia pracowały w zupełnie innych warunkach, w innym kontekście społeczno-kulturowym. Żyły w środowisku w dużym stopniu jednolitym kulturowo. Ja sam z pokorą ducha muszę przyznać, że nie byłem świadomy, jak bardzo Kościół katolicki jest Kościołem europejskim, Kościołem Rzymu. Proszę zobaczyć, co się dzieje, jak to nasze spojrzenie na Kościół się poszerza. Widzę w tym opatrznościowy znak, choć mam pełne zrozumienie dla tych, którzy jeszcze się uczą takiego szerokiego doświadczania Kościoła jako drogi do domu Ojca.
Nie wszystko jest racjonalne. Bóg jest Tajemnicą. Dlaczego prowadzi nas w taki sposób, którego nie rozumiemy? Dlaczego doświadcza tym, czego nie rozumiemy? Bóg nie jest na miarę człowieka, jest dokładnie odwrotnie. Gdy ktoś tego nie widzi, sam staje się ośrodkiem i miarą wszystkiego. Stąd tyle nieporozumień i dramatów.
Najważniejsze jest, żeby zachować świadomość, że On zawsze chce naszego dobra. I zawsze, nawet doświadczając nas cierpieniem, pragnie naszego prawdziwego dobra, aby uchronić nas od przepaści. To jest dla mnie punkt odniesienia dla wszystkiego. Jeżeli Bóg jest na właściwym, pierwszym miejscu, także wszystko inne jest na swoim miejscu. Chętnie przypominam sam sobie te mądre słowa.
---
Abp Henryk Muszyński
Profesor nauk teologicznych, biblista, emerytowany arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski, inicjator i organizator zjazdów gnieźnieńskich