Logo Przewdonik Katolicki

Błogosławione ubóstwo i święte zubożenie

Elżbieta Wiater
fot. Queenmoonlite Studio/Adobe Stock

Wydaje się, że jałmużna jest prosta: ktoś mnie prosi lub widzę kogoś ewidentnie potrzebującego, więc daję, widzę puszkę w kościele – wrzucam. Tymczasem ojcowie Kościoła pisali, że ofiara ma się spocić w dłoni, i dali taką wskazówkę nie bez powodu, bo dzielenie się wymaga roztropności, a przede wszystkim rozumienia, czym jest ubóstwo.

Święty Franciszek Salezy tematowi ubóstwa poświęcił trzy podrozdziały Filotei i to nie bez powodu. Doskonale wiedział, że kwestia posiadania, i to w sposób prawdziwie chrześcijański, jest jedną z trudniejszych dla ludzi świeckich. Nie mamy luksusu wyrzeczenia się wszystkiego, co by zdejmowało z nas ciężar zajmowania się dobrami materialnymi, do tego są wokół nas ludzie od nas zależni, którzy mają prawo oczekiwać od nas wsparcia i którym ono się należy po prostu w ramach sprawiedliwości, czyli na jeszcze bardziej podstawowym poziomie niż miłosierdzie. Jak więc w tym wszystkim odnaleźć właściwą ścieżkę?

Posiadanie
Kluczowe jest zrozumienie, w jaki sposób powinniśmy podchodzić do tego, że należą do nas jakieś dobra materialne. Salezy udziela tu paradoksalnej rady: „Miła Filoteo, chciałbym wprowadzić w twoje serce bogactwo i ubóstwo zarazem: wielką wzgardę rzeczy ziemskich i wielką o nie staranność”. Omówienie tej, wszak sprzecznej wewnętrznie, postawy zaczyna od drugiej części, bo ona jest związana z postrzeganiem, na czym polega chrześcijańskie rozumienie posiadania.
Dopóki nie zrozumiemy, że nie jesteśmy panami tego, co do nas należy, ale zarządcami cudzych dóbr, nie będziemy w stanie wyrwać się z rozpaczliwego przylgnięcia do przysłowiowego stanu konta i budowania swojego poczucia bezpieczeństwa opartego na dochodach. Wszystko, co istnieje, należy do Boga. On dał Adamowi i jego potomkom ziemię w zarząd, jednak nie wyrzekł się prawa własności. Dlatego może sprowadzić urodzaj i klęskę głodu, błogosławić dobrą pogodą lub zesłać lata nieurodzajne, chronić przed klęskami żywiołowymi lub pozwalać im działać. Im bardziej nasz świat staje się nasycony technologiami i im bardziej na nich polegamy, tym bardziej zaciera się w społecznej świadomości to, co świetnie rozumieją chociażby ludzie pracujący na roli, mianowicie że jeśli Bóg nie pobłogosławi, nie będzie dochodu. Zresztą nasze technologie są przecież zależne od dostaw energii, wystarczy porządna wichura albo wojna, żeby stały się całkowicie lub w dużym stopniu bezużyteczne, i byśmy odkryli, jak bardzo jesteśmy bezradni bez wsparcia z wysoka, a nie mam tu na myśli słupów wysokiego napięcia.
Oczywiście jest też cała sfera nie tyle produkcji, ile inwestowania i zarabiania dzięki wymianie dóbr. Salezy nie potępia udziału w niej, jeśli ktoś ma do tego talent, ale powtarza: pamiętaj, jesteś zarządcą, nie właścicielem. To oznacza, że z jednej strony to, co mamy, posiadamy tak, jakbyśmy nie posiadali (por. 1 Kor 7, 30–31), z drugiej – że mamy dbać o to, co posiadamy, i pomnażać te dobra, bo należą do samego Boga i kiedyś zdamy Mu sprawę z naszego zarządu.
Oznacza to też, że jeśli mam tak zwane superflua, czyli dobra, które mi zbywają, nie należą one do mnie, ale do tych, którzy doświadczają niedostatku. Podzielenie się nimi nie jest wyrazem miłosierdzia, ale – znów – podstawowej sprawiedliwości. Z kolei pazerne gromadzenie czegokolwiek w pewnym momencie staje się formą kradzieży, bo w ten sposób pozbawiam potrzebnych dóbr tych, którzy byli mniej szczęśliwi, jeśli chodzi o dochód. Zresztą jedną z zasad zdrowej ekonomii, nie od dziś, jest to, że kapitał musi być w ruchu, także ten upłynniany na drodze jałmużny.

Pokochać ubóstwo
Jak, mam nadzieję, widać na podstawie powyższych rozważań, kluczowa dla właściwego stosunku do tego, co posiadamy, jest wewnętrzna postawa ubóstwa, a nie przysłowiowa liczba cyfr w stanie naszego konta. Chodzi o podtrzymanie świadomości, że nic z tego, co posiadamy, nie jest wieczne ani nie da nam niewzruszonego poczucia bezpieczeństwa. O tym dobry biskup nie wspomina wprost, ale myślę, że właśnie ta ostatnia potrzeba, całkowicie dobra i naturalna, leży u podstaw kurczowego przylgnięcia do dóbr materialnych. Nie chodzi o to, by przestać szukać poczucia bezpieczeństwa, ale o to, by sięgnąć po nie do innego źródła. I szkołą tego sięgania jest właśnie jałmużna.
Jak napisałam wyżej, nie polega ona na oddawaniu tego, co nam jest już zbędne. Chodzi o rezygnację z czegoś, czego utrata spowoduje nasze realne zubożenie. Tu kolejne wyjaśnienie – nie chodzi o sytuację, kiedy rozdam wszystko, jeszcze się zadłużę, byle dawać, bo to najkrótsza droga do stania się obciążeniem dla innych, ale o takie ujęcie z tego, co moje, że poczuję stratę. Odstąpienie czegoś z tego, co mi się sprawiedliwie należy, jednak mimo to chcę to odstąpić. Dlatego w starożytnym Kościele jałmużnę wiązano z postem – ujmowano sobie pożywienia, by tak pozyskanymi środkami podzielić się z tymi, którzy potrzebują. To buduje wspólnotę i sprawia, że nabiera ona bardzo realnego kształtu wyrażającego się m.in. we wzajemnym wsparciu.
Szczerze doceniam mądrość zawartą w afrykańskim przysłowiu, które mówi, że jeżeli chce się dojść gdzieś szybko, trzeba iść samemu, ale jeśli chce się mieć pewność, że się gdzieś dotrze, potrzebne jest podróżowanie we wspólnocie. Jałmużna – jej dawanie i przyjmowanie – uczy nas, że jesteśmy sobie potrzebni i potrafimy się nawzajem podtrzymać w drodze, dzięki czemu wzrasta między nami zaufanie, a to umacnia relacje.
Ujmowanie sobie z tego, czego potrzebuję, jest też, jeśli nie przede wszystkim, wyrazem zaufania Bogu. Skoro On jest panem tego, co materialne, to ma moc zaspokoić moje potrzeby, a im dłużej działa się z Nim w tej spółce obracającej dobrami tego świata, tym częściej się doświadcza, że zaspokaja nie tylko potrzeby. Jeden z krakowskich tercjarzy dominikańskich w latach dziewięćdziesiątych przez pewien czas przebywał w jednej ze tzw. nowych wspólnot we Francji. Posłano ich na misję ewangelizacyjną do jednego z kurortów. Cała trudność polegała na tym, że poszli jak posłani przez Jezusa uczniowie, a więc bez grosza przy duszy, musieli więc liczyć na hojność innych. Zwykle otrzymywali żywność od sklepikarzy – było to jedzenie, którego termin przydatności do spożycia się kończył, nigdy nie było tam żadnych używek. Pewnego dnia wrócili z głoszenia i jeden z nich westchnął: „Ale bym się napił piwa”. Za chwilę do drzwi, jak co dzień, zadzwonił dostawca od ofiarodawców. Na wierzchu przyniesionego przez niego pudła leżała butelka złocistego napoju z pianką.

Upodobnienie się do Pana
Święty Franciszek pisze z zachwytem: „O, święte i bogate zubożenie, to zubożenie jałmużny!”, a dalej dodaje: „Pokochaj ubogich i ubóstwo, a tą miłością staniesz się naprawdę uboga, albowiem, jak mówi Pismo, stajemy się na podobieństwo rzeczy, które miłujemy”. W miłości do doświadczenia braku i zależności nie chodzi o celebrowanie bycia ofiarą, ale o upodobnienie się do Chrystusa. Jak pisze autor Filotei, ubodzy są w dobrym towarzystwie, do którego należy sam Pan i jego ludzka rodzina, a także święci.
Wybrane dobrowolnie zubożenie lub sytuacja, gdy ubóstwo nie jest naszym wyborem, tylko spadającym na nas doświadczeniem, powinno być dla nas okazją, by jeszcze ściślej przylgnąć do naszego Pana. Jałmużna ma na celu nie tyle uleczenie wszystkich bolączek świata, ile zbliżenie do Boga, przemienienie mnie, krok po kroku, w Jego obraz. A jednocześnie ma być spojrzeniem roztropnie i z miłosierdziem na tych, którzy są wokół mnie, tak by mój dar również dla nich był drogą do zjednoczenia z Chrystusem.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki