Jezus oczekiwał od swoich uczniów, że będą miłosierni tak, jak Ojciec jest miłosierny. Okazując miłosierdzie, nie działamy więc sami z siebie i własną mocą, ale przekazujemy dalej to, co otrzymaliśmy od Boga. Człowiek odkrywa, że został obdarowany. Wypełniony jest wdzięcznością, która domaga się dzielenia z innym. Owo dzielenie się radością i wdzięcznością oraz pragnienie, żeby inni również doświadczyli szczęścia obdarowania – to właśnie są czyny miłosierdzia. Kto naprawdę uwierzył i spotkał Jezusa, ten będzie kochał i będzie swoją miłość wyrażał praktycznie. Miłość, która nie chciałaby w żaden sposób być okazywana, nie będzie miłością. To dlatego św. Jakub w swoim liście pisał, że wiara bez uczynków jest martwa.
Dobroczynność
Chrześcijańskie miłosierdzie nie jest ani uczuciem, ani prostą postawą, ani tym bardziej konkretnym czynem. Wynikające z Bożego Miłosierdzia miłosierdzie człowieka jest motywacją do działania, wewnętrznym nastawieniem i możliwością serca, gotowością, czujnością, wrażliwością i odwagą. Ten, kto doświadczył i kto zrozumiał Boże Miłosierdzie, sam swojego miłosierdzia innym nie odmówi.
Dobroczynność nie jest miłosierdziem. Nie jest zła, nie jest nawet „gorsza” od miłosierdzia – jest po prostu działaniem nieco innej kategorii, choć na zewnątrz objawiającym się tak samo. Miłosierdzie, w przeciwieństwie do dobroczynności, ma sens religijny i podejmowane jest nie tylko ze względu na drugiego człowieka, ale ze względu na Boga, objawiającego się w drugim człowieku. Jego motywacją nie jest litość czy współczucie. Współczuć nie musimy każdemu, jedni poruszą nas bardziej, inni mniej. Miłosierdzie chrześcijanin powinien okazywać każdemu bez wyjątku – bo w każdym odbija się twarz Jezusa.
Katalog dla ciała
Uczynki miłosierdzia zamknięte w katalogu pojawiły się po raz pierwszy w katechizmie św. Piotra Kanizjusza w roku 1555 i nieco później w katechizmie św. Roberta Bellarmina. Z tych dwóch źródeł tłumaczone i kopiowane były do kolejnych katechizmów w różnych językach.
Katalog ma swoje źródło bezpośrednio w Ewangelii: trudno tu mówić nawet o interpretacjach. Jezus wyraźnie mówi, że wszystko, co chrześcijanie czynią innym, czynią również Jemu samemu. Uczynki względem ciała, które wymieniane są w Ewangeliach: karmienie głodnych, przyjmowanie podróżnych, ubieranie nagich (poza odwiedzaniem więźniów) nie były żadną nowością w ówczesnym świecie. Więcej – nie były nawet uważane za specjalnie wielkie dobro i miłosierdzie. Uważane były po prostu za sprawiedliwe. To nie ich wypełnienie było zasługą, ale ich zaniedbanie było winą.
Do katalogu sześciu uczynków miłosiernych względem ciała, które znajdujemy u św. Mateusza, dopisano w średniowieczu siódmy – „umarłych pogrzebać” – żeby osiągnąć liczbę siedem, symbol pełni. Wokół tego, czy pochówek można uznać za czyn miłosierny, toczono potem spory, bo z jednej strony w Starym Testamencie jest on w ten właśnie sposób traktowany, ale z drugiej strony, według św. Tomasza z Akwinu, w niczym to umarłemu już nie pomaga – więc trudno uznać to za jałmużnę. Ostatecznie jednak nawet św. Tomasz zgodził się, że jałmużna jest zaspokojeniem niedostatków za życia albo śmierci i problem został rozwiązany. Grzebanie umarłych w katalogu uczynków miłosiernych pozostało.
Katalog dla duszy
Chrześcijanie wierzą jednak i wierzyli od początku, że potrzeby człowieka nie wyczerpują się na tych fizycznych. Katalog uczynków miłosiernych względem duszy tworzył się jednak powoli, z jednej strony wyczytywany stopniowo z Ewangelii, z drugiej budowany na zasadzie paraleli do uczynków względem ciała. W XII w. wydane zostało dzieło Gemma animae benedyktyńskiego mnicha Honoriusza z Autun. Ta nieduża książka była rodzajem małego katechizmu dla szerokiego kręgu prostych wiernych. To właśnie w niej po raz pierwszy zestawiono parami uczynki względem ciała z uczynkami duchowymi. Karmienie głodnych miało na poziomie ducha odpowiadać praktyce miłości, pojenie spragnionych – dawaniu słowa Bożego, ubieranie nagich – praktykowaniu cnót, gościnność – duchowym rozmowom, pomaganie chorym – spowiedzi. Potem listę siedmiu uczynków miłosiernych względem duszy opublikował Rajmund Penayfort, a od czasów św. Tomasza nauczanie o nich na stałe weszło do teologii Kościoła.
Gdzie jeszcze boli?
Sobór Watykański II, kierowany duchem aggiornamento, nie mógł nie zauważyć, że skoro w świecie zmieniają się potrzeby, to i poszerza się znacząco lista cierpień, na które chrześcijanie nie mogą pozostawać obojętni. Dekret Apostolicam actuositatem o apostolstwie świeckich zwraca uwagę na brak mieszkań, leków, pracy, dostępu do edukacji czy, najogólniej mówiąc, środków do prowadzenia życia godnego człowieka. W różnych pracach współczesnych teologów będzie mówiło się również o samotności, anonimowości, wykluczeniu komunikacyjnym, bezradności wobec biurokracji, dyskryminacji czy zagrożeniach klimatycznych. Choć stworzony w średniowieczu katechizmowy katalog uczynków miłosiernych nie został zmieniony, Sobór wyraźnie mówi o nowych potrzebach, że wszędzie tam „miłość chrześcijańska powinna szukać i znajdować, troskliwie pocieszać i wspierać”. Dostrzeganie tych potrzeb i odpowiadanie na nie jest możliwe dzięki „wyobraźni miłosierdzia”, o której mówił Jan Paweł II, czyli dzięki patrzeniu na świat i na człowieka nie oczami ludzkich interesów i korzyści, ale oczami kochającego Ojca.
Uwaga na oszustów?
Jak w praktyce wyglądało pełnienie uczynków miłosierdzia w Kościele od jego początków? Wiadomo, że już pierwsze wspólnoty w czasie spotkań na łamaniu chleba zbierały datki na rzecz potrzebujących. Świadectwa tego znajdziemy w najstarszych pismach chrześcijańskich, w Didache czy w Pasterzu Hermasa. Zbiórki te nie były wyłącznie dodatkiem do liturgii. Były znakiem wiarygodności chrześcijan, którzy chcąc pozostać wiernymi Jezusowi, nie mogli jednocześnie mieć wokół siebie potrzebujących i przechodzić wobec nich obojętnie. Co więcej: należało pomagać wszystkim, nawet wtedy, gdy można było mieć uzasadnioną wątpliwość, czy oczekujący pomocy nie jest oszustem. W Pasterzu czytamy: „Dawaj wszystkim, gdyż Bóg chce, abyśmy wszystkim rozdawali Jego własne dary. Ci, którzy brali, zdadzą sprawę Bogu, dlaczego wzięli i w jakim celu brali. Ci, którzy brali, bo byli w potrzebie, nie będą sądzeni. Lecz ci, którzy oszukiwali po to, żeby brać, poniosą karę”. Chrześcijanin będzie zatem rozliczany nie z daleko idących konsekwencji. Nie jest powołany również do sądzenia ubogich. Przed Bogiem będzie się liczyło jego serce: na ile było otwarte i gotowe dawać. Za oszustwo odpowie oszukujący i to on, a nie ofiarodawca zaciąga na siebie winę. Odmówienie pomocy ojcowie Kościoła, między innymi św. Jan Chryzostom, utożsamiali z grzechem kradzieży lub zabójstwa, stawiając wszystkie te winy na równi.
Jak daleko współcześnie odeszliśmy od tego porządku, zupełnie inaczej rozkładając akcenty, świadczyć może inne zdanie, zapisane przez św. Jana Chryzostoma: „Bez dziewictwa można oglądać królestwo niebieskie, a bez jałmużny jest to niemożliwe. Ona bowiem należy do nieodzownych rzeczy, które podtrzymują wszystko”.
Wzór monastyczny
Chrześcijaństwo w swoim pierwotnym rdzeniu było w tej kwestii bardzo jednoznaczne i wymagające i nie znało kompromisów. Trudno jest znaleźć u najstarszych pisarzy jakiekolwiek najmniejsze nawet uzasadnienie dla odmówienia pomocy. Reguły określające granice tej pomocy pojawiają się dopiero w momencie pojawienia się życia monastycznego i mają na celu zachowanie porządku zakonnego. Tam, gdzie głównym zadaniem była kontemplacja, zrodziła się myśl, że nieustanne skupienie się na potrzebujących może ową kontemplację zaburzyć. Dlatego już nie każdy mnich miał się tym zajmować, ale w klasztorze tylko jeden, specjalnie do tego wyznaczony. Jako że zasoby klasztorów były ograniczone, pojawiła się myśl o roztropności, żeby nie wspierać oszustów, mogących z mnichów uczynić sobie stałe źródło dochodu.
Dobra zbywające
Mimo to praktyka miłosierdzia pozostała w Kościele żywa i poddana została teologicznej refleksji. Św. Tomasz z Akwinu pisał, że jałmużna jest dawaniem współczucia potrzebującemu ze względu na Boga – zaspokajaniem braków na płaszczyźnie ciała i ducha. Przy czym, to też warto zauważyć, Tomasz uważał, że większą wartość mają jałmużny duchowe niż cielesne, bo dają dobro wyższego rzędu, a dusza jest ważniejsza niż ciało. Sprawiedliwie trzeba mu oddać, że był świadomy, że bez zaspokojenia najpierw potrzeb ciała potrzebujący niczego duchowego nie będzie w stanie przyjąć. Wprowadził jednak zasadę, która wyryła się w mentalności chrześcijan, choć wprost nie ma uzasadnienia ani w Ewangeliach, ani w pismach ojców Kościoła: że odmówienie pomocy materialnej może być dobrem, może być napomnieniem, prowadzącym do naprawy człowieka.
Tomasz wprowadził również kategorię „dóbr zbywających” (bona superflua). Pisał, że jeśli chrześcijaninowi pozostało coś po tym, jak zaspokoił własne potrzeby, to ma on obowiązek pomóc z tego innym. Jednak był przekonany, że nie ma mowy o obowiązku podzielenia się wówczas, jeśli sami mielibyśmy sobie czegoś ważnego odmówić.
To znów mocno wyryło się w świadomości chrześcijan, choć było tylko teorią jednego (acz światłego!) mnicha. Kościół w swoim nauczaniu nie poszedł entuzjastycznie za tą myślą i nie przyklasnął tak szerokiemu otwieraniu furtek dla obojętności. Sobór Watykański II w Gaudium et spes wyraźnie pisze, że wobec dramatu ubóstwa chrześcijanin ma pomagać „nie tylko z tego, co mu zbywa, lecz także z tego, co niezbędne”. Do tej myśli wielokrotnie powracał zresztą Jan Paweł II.
Nie dla planu minimum
Różne aspekty bycia miłosiernym ukazywali kolejni papieże. Jan Paweł II zwracał uwagę na wymiar godności człowieka. W udzielaniu pomocy nie chodzi wyłącznie o to, aby przekazane zostały materialne dary, ale o dobro i rozwój obu stron, pomagającej i tej, która wsparcia potrzebuje. Nie pomagamy drugiemu wyłącznie dlatego, że odczuwa on jakiś brak: pomagamy mu, bo jest człowiekiem ukochanym przez Boga. Oznacza to również, że pomoc udzielana powinna być w taki sposób, żeby nie upokarzać przyjmującego i nie dawać mu do zrozumienia, że wystarczyć mu powinno zaledwie minimum. Miłosierdzie nie zapewnia minimum, ale budzi poczucie wartości i umożliwia realizację własnego potencjału.
Czytanie miłosierdzia w kontekście godności sprawia, że nie da się ono zredukować wyłącznie do sprawiedliwości. Logika „komu się należy” albo „kto jest pierwszy” nie ma tu wiodącego głosu. Miłosierdzie nie pyta o nic sprawiedliwości. Miłosierdzie słucha wyłącznie miłości. W ten sposób miłosierdzie nigdy nie przestanie być potrzebne: nawet w świecie, w którym nastanie prawdziwa sprawiedliwość społeczna. Benedykt XVI zwracał uwagę, że w żadnym porządku państwowym miłość nie stanie się zbędna. Zawsze istnieć będzie cierpienie, samotność i materialne potrzeby, którym nie zaradzą same tylko struktury społeczne. Misją chrześcijan jest miłość: tu i teraz, wobec człowieka, który staje przed nami ze swoimi potrzebami.
Uwaga
Papież Franciszek z nauki o miłosierdziu wydobywa jeszcze jeden aspekt: odpowiedź na wykluczenie. W świecie szybkiego rozwoju ekonomicznego i żądzy zysku zaczynamy mieć do czynienia z nowym rodzajem ubóstwa. Polega ono już nie na tym, że ludzie nie mają środków do życia czy do rozwoju – ale na tym, że nie mają najmniejszej możliwości ich zdobyć, choćby przez fakt urodzenia się w „złej” części świata. Ubóstwo tego typu dotyka już miliardów ludzi na świecie, często wręcz całych krajów. Pomocą dla nich i czynem miłosierdzia, do którego wzywa papież, powinno być tworzenie równych szans. Kiedy z pozycji zwykłego obywatela nie mamy na to wpływu, możemy przynajmniej usuwać spośród siebie wszelkiego rodzaju stereotypy i uprzedzenia i budować kulturę spotkania. Pierwszym i ważnym krokiem miłosierdzia będzie już samo dostrzeganie owej biedy i próba zrozumienia jej przyczyn – współczucie, czyli wewnętrzne utożsamienie się z odrzuconym – i skupiona na nim nasza uwaga, która stanie się początkiem działania dla jego dobra.