Polska i zachodni krąg cywilizacyjny pokazują, że są całkiem odporne i stoją na silnych fundamentach. Te fundamenty zostaną nadkruszone, ale nie na tyle, żeby groziło to zawaleniem. Gdy przetrwamy pierwsze miesiące rozpoczynającego się roku, potem powinno być już łatwiej.
Wzrost na wstecznym
Jednym z najczęściej zadawanych pytań jest to, czy dopadnie nas gospodarcza recesja. Wiele będzie zależeć od sytuacji międzynarodowej. Polska jest niezwykle otwartą gospodarką, silnie połączoną z przemysłem i rynkami europejskimi. Gdy na zachód od Odry przychodzi trudny okres, nie ma możliwości, żebyśmy nie odczuli tego nad Wisłą. Chociaż ekonomiści coraz częściej wskazują, że Polska stopniowo dokonuje odłączenia się (tak zwanego decouplingu) od Niemiec, dzięki czemu nasza koniunktura nie jest już tak silnie zależna od sytuacji nad Szprewą, to te związki wciąż są bardzo bliskie. Powodzenie wielu polskich firm nadal zależy od niemieckich zamówień. Gospodarka europejska dostanie w przyszłym roku sporej zadyszki, a główną przyczyną będzie hamowanie w Niemczech. Będzie ono spowodowane wysokimi cenami energii, które zniechęcają przemysł do intensywnej produkcji, oraz złymi nastrojami konsumentów coraz bardziej wymęczonych inflacją.
Mimo wszystko najprawdopodobniej nie dojdzie do załamania. Według OECD strefa euro w przyszłym roku wciąż będzie na niewielkim plusie i zanotuje półprocentowy wzrost gospodarczy. Minimalnie nad kreską będą też Hiszpanie, Włosi i Francuzi. Niewielka recesja dotknie Niemcy i mocno sponiewieraną przez kryzys kosztów życia Wielką Brytanię. Mowa jest jednak tylko o spadku PKB o 0,3–0,4 proc. Minimalnie gorsze, ale bardzo podobne, są prognozy Komisji Europejskiej.
Według OECD pół procenta wzrostu zanotują także USA, których gospodarka hamuje z powodu ostrych podwyżek stóp procentowych. Tamtejszy FED jest zdecydowanie bardziej jastrzębi niż chociażby Europejski Bank Centralny. Podobnie jak w Polsce, podwyżki stóp za oceanem doprowadziły do tąpnięcia w budowlance. Zdecydowanie najlepszą sytuacją wśród państw należących do szeroko pojętego Zachodu będą się mogli cieszyć Koreańczycy z południa. Co jest o tyle ważne, że w nadchodzącym czasie będą oni naszym głównym dostarczycielem sprzętu wojskowego, który będzie musiał odstraszać Rosję.
Istotnym źródłem ryzyka w przyszłym roku będą Chiny. Sytuacja w Państwie Środka będzie w ogromnym stopniu zależeć od rozwoju epidemii COVID-19. Z powodu rygorystycznej polityki „zero-COVID” oraz słabej skuteczności chińskich szczepionek, ludność Chin jest nieuodporniona na wirusa, co jest niezwykłym paradoksem – przecież to właśnie w Chinach rozpoczęła się pandemia. Po masowych protestach ludności władza zluzowała restrykcje, co już doprowadziło do wzrostu liczby zachorowań. Najnowsze prognozy dla Chin mówią nawet o przeszło milionie zgonów w ciągu najbliższych kilku miesięcy. W przyszłym roku wzrost PKB w Chinach ma wynieść 3–4 proc., co jest bardzo niskim jak na ten kraj wynikiem. Rozpędzająca się fala COVID może jeszcze te prognozy brutalnie zrewidować.
1,2%
ma wynieść w 2023 r. wzrost polskiego PKB, co na tle Europy będzie przyzwoitym wynikiem
Polska (raczej) z tarczą
Tak czy inaczej, w naszym kraju nastąpi bardzo silne hamowanie gospodarki. Będzie ono tak mocne, gdyż spadamy z wysokiego konia. W 2022 r. polski PKB prawdopodobnie wzrośnie o 4,5 proc., a na początku roku notowaliśmy wzrost przeszło 8-procentowy. Na początku 2023 r. zanotujemy prawdopodobnie krótką recesję. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) w pierwszym kwartale PKB spadnie o 0,3 proc. Firmy przestaną gromadzić zapasy, gdyż mają ich pod sufit, a zamówienia naszych eksporterów wyraźnie spadną. W drugiej połowie roku gospodarka powinna jednak znów nieco się rozruszać. Dzięki temu cały 2023 r. będzie można zaliczyć na niewielki plus. Polski PKB wzrośnie o 1,2 proc. (według OECD o niecały 1 proc.), co na tle Europy będzie przyzwoitym wynikiem.
Chociaż PKB nie oddaje dokładnie sytuacji gospodarczej, to jego odczyty nie są tylko zabawą intelektualną statystyków i ekonomistów. Przede wszystkim prognozowany brak głębokiej recesji będzie zbawienny dla naszego rynku pracy. Mizerny przyszłoroczny wzrost oznacza, że ofert zatrudnienia nie przybędzie, równocześnie jednak polscy pracownicy nie powinni obawiać się fali zwolnień. Co nie oznacza, że w poszczególnych przedsiębiorstwach redukcja zatrudnienia nie nastąpi. Zwolnienia mogą dotknąć przede wszystkim sektor budowlany i szeroko pojętą mieszkaniówkę. Jest to związane z krachem na rynku kredytów hipotecznych, który został zdemolowany przez podwyżki stóp procentowych. Według PIE stopa bezrobocia wzrośnie o mniej niż punkt procentowy i nie powinna przekroczyć 6 proc. Wciąż będzie więc niska. W naszym kraju nadal brakuje pracowników w wielu branżach, więc przedsiębiorcy będą skłonni do trzymania swoich załóg w niezmienionym składzie osobowym, nawet jeśli będzie to oznaczać przejściowe straty lub mniejsze zyski.
Ceny wciąż w górę
Niewielki wzrost bezrobocia nie oznacza jednak, że pracownicy będą mogli spać spokojnie. Kryzys uderzy w nich z innej strony. Pracodawcom łatwiej będzie odmawiać podwyżek, gdyż przenosiny do innego miejsca zatrudnienia będą bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. Pracownicy będą musieli więc zacisnąć zęby i przeczekać kryzys na etacie także w tych firmach, które im niespecjalnie pasują. Tempo wzrostu płac w przyszłym roku będzie stopniowo spadać. Według prognozy PIE, na początku roku będzie jeszcze dwucyfrowe, jednak w drugiej połowie spadnie do poziomu jednocyfrowego. W całym roku wynagrodzenia powinny wzrosnąć o 10,8 proc. To na pierwszy rzut oka całkiem przyzwoity wynik. Problem w tym, że mówimy tu o średnim wynagrodzeniu. Wiele słabszych grup zawodowych o takich podwyżkach będzie mogło zapomnieć. Tymczasem ceny będą rosnąć wyraźnie szybciej niż płace.
I dlatego też w przyszłym roku to właśnie ceny wciąż będą najważniejszym tematem ekonomicznym. Podobnie jak w tym roku, będą one napędzane przez koszty energii. W grudniu w UE weszło w życie częściowe embargo na ropę z Rosji oraz limit cenowy nałożony na rosyjski surowiec wspólnie przez UE z G7. Oba rozwiązania są słuszne z punktu widzenia polityki międzynarodowej, jednak skutkiem ubocznym może być wzrost cen paliw. Ceny benzyny hamowane będą jednak przez gospodarcze spowolnienie – „dzięki” niemu zapotrzebowanie na ropę spadnie. Jest za to szansa, że inflację przestanie napędzać żywność. Dzięki rekordowym tegorocznym zbiorom ceny surowców rolnych mogą się ustabilizować, co przełoży się na wysokość paragonów w sklepach spożywczych.
Szczyt inflacji przypadnie na początek przyszłego roku i niestety, według PIE, może ona przekroczyć wtedy 20 proc. Będzie to związane z przywróceniem stawek podatku VAT na paliwa i energię – ich obniżenie okazało się niezgodne z prawem unijnym. Pozostawiona zostanie zerowa stawka na żywność. Od wiosny ceny powinny spadać, jednak w całym roku średnio rosnąć będą o 13 proc. Pracownicy przeciętnie zbiednieją więc o 2 proc. Niby niewiele, ale po latach rosnących płac realnych ten spadek może zaboleć. Ponad dwie trzecie produktów zdrożeje w przyszłym roku o przynajmniej jedną dziesiątą. Dopiero pod koniec roku inflacja spadnie poniżej 10 proc.
Początek roku rozpocznie się więc niezbyt sympatycznie. Wiosna może za to przynieść powiew nadziei. I tej nadziei warto sobie życzyć, gdyż w 2023 r. jej zapas może być potrzebny.