Tym razem spowodowaną już nie administracyjnym zamknięciem sklepów i firm, lecz zacięciem się mechanizmów napędzających światową ekonomię. „Globalna recesja, temat drugiej połowy roku. Wyrok chyba zapadł” – napisał na Twitterze ekonomista Wojciech Stępień, zwykle nieźle poinformowany, chociaż niestroniący od stawiania daleko idących tez. „Ryzyko globalnej recesji rośnie z dnia na dzień” – to z kolei cytat z tekstu Kennetha Rogoffa, bardzo znanego ekonomisty, a przy okazji też byłego arcymistrza szachowego. Według Rogoffa miks wojny w Ukrainie, powrotu COVID-19 w Chinach oraz walki z inflacją w USA doprowadzą niebawem do ogólnego kryzysu gospodarczego. Jakbyśmy nie mieli już wystarczająco dużo problemów…
Lockdown po chińsku
Jednym z głównych czynników sprzyjających światowej recesji jest powrót COVID-19 w Chinach, o czym w naszej debacie publicznej mówi się niewiele. Pod koniec kwietnia w Państwie Środka notowano po niecałe 30 tys. przypadków dziennie, co jak na przeszło miliardowy naród może wydawać się niewiele. Chinom odbija się jednak czkawką ich strategia „zero COVID”, która zmierzała do brutalnego wręcz zminimalizowania zachorowań, oraz niska skuteczność chińskich szczepionek. Zachodnie preparaty, oparte na mRNA, okazały się zdecydowanie bardziej skuteczne od tych chińskich oraz rosyjskiego Sputnika. Ten układ okoliczności sprawił, że odporność populacyjna w Chinach, w których przecież pandemia się rozpoczęła, jest bardzo niska, tymczasem Omikron jest wyjątkowo zaraźliwy. Grozi to w tym kraju nawrotem epidemii na skalę z 2020 r. lub nawet większą.
Chiny postanowiły kontynuować swoją strategię „zero COVID”, wprowadzając między innymi twardy lockdown w 25-milionowym Szanghaju. Obostrzenia wprowadzono także w prowincji Jilin. Twardy lockdown w wersji chińskiej nie przypomina europejskich odpowiedników. Polega m.in. na blokowaniu wyjść z budynków przy pomocy dużych zapór czy rozdzielanie dzieci od rodziców. Zamknięcie Szanghaju może mieć potężne konsekwencje dla gospodarki światowej. Szanghajski port jest największy w Chinach i przepływa przez niego znaczna część chińskiej wymiany handlowej. Poza tym w Szanghaju znajdują się fabryki kluczowych półprzewodników, wykorzystywanych obecnie właściwie we wszystkich produktach elektronicznych.
Lockdown już doprowadził do spadków importu i konsumpcji w Państwie Środka. W Chinach nawet zahamowanie wzrostu PKB jest uznawane za potężny problem, gdyż tamtejsza umowa społeczna opiera się na milczącej zgodzie na twardy autorytaryzm w zamian za szybko rosnący poziom życia. Władze próbują więc wykluczać defetystyczne opinie. Zablokowały m.in. konta społecznościowe niezwykle popularnego chińskiego ekonomisty Hong Hao, liczące po kilka milionów obserwujących. Hong Hao opisywał ogromną skalę odpływu kapitału z Chin i wieszczył załamanie na tamtejszej giełdzie. Władze nie zechciały wejść z nim w polemikę, tylko pousuwały mu wszystkie konta, co oczywiście chińskich wskaźników ekonomicznych w żaden sposób nie poprawi, ale może mniej obywateli się o tym dowie.
Wielka rezygnacja
Wojna w Ukrainie oraz utrzymujące się wciąż bariery w dostępie do kluczowych półproduktów wygenerowały podwyższoną inflację na całym świecie – nie tylko w Polsce. Dotarła ona także do USA, w których w marcu wyniosła 8,5 proc. Na tle polskiej może wydawać się niewielka, jednak w tej świątyni kapitalizmu taki wzrost cen ostatni raz notowany był na początku lat 80. I dla Amerykanów mentalnie stanowi ona znacznie większy problem niż dla Polaków czy innych narodów naszego regionu.
Sprawę komplikuje nietypowe zjawisko na tamtejszym rynku pracy. W USA ma miejsce obecnie tzw. wielka rezygnacja, która polega na masowym składaniu wypowiedzeń przez pracowników. Proces ten rozpoczęła pandemia, a wśród wymienianych powodów znajdziemy zarówno kłopoty zdrowotne po przejściu COVID, jak i potrzebę opieki na dziećmi oraz przede wszystkim ogólne zniechęcenie. W ubiegłym roku 47 mln Amerykanów rzuciło pracę. Liczba wakatów przebiła już milion, a pracodawcy muszą ścigać się na wysokość pensji nie tylko w celu przyciągnięcia pracowników, ale nawet utrzymania tych obecnych.
Amerykańska Rezerwa Federalna (FED), odpowiednik polskiego NBP, zamierza więc przyjąć jastrzębią postawę wobec polityki monetarnej. I zapowiada się na serię podwyżek stóp procentowych. W marcu FED, po raz pierwszy od czterech lat, podniósł stopy o 0,25 pkt. proc., jednak do końca roku prawdopodobnie zrobi to jeszcze co najmniej kilka razy. 4 maja podniósł je o 0,5 pkt. proc., co było najwyższą jednorazową podwyżką w tym wieku.
Zmiana polityki FED będzie miała niebagatelne znaczenie dla całej światowej gospodarki. Nie chodzi tylko o spowolnienie w samych USA. Podwyżka stóp w USA ściąga kapitał z całego świata, który chętnie lokowany jest w dolarze, jeśli tylko zapewni mu się odpowiednią stopę zwrotu. A to wywoła nerwową odpowiedź banków centralnych w tzw. rynkach wschodzących, które na odpływ kapitału są szczególnie narażone, czyli m.in. Polsce i całym naszym regionie, a także zamożniejszych krajach Ameryki Łacińskiej i Azji Południowo-Wschodniej. Gdy banki centralne na świecie zaczną się ścigać na wysokość stóp procentowych, globalna gospodarka gwałtownie wyhamuje, jakby ktoś jej zaciągnął ręczny hamulec. Kredyty zdrożeją, więc będzie mniej pieniędzy na inwestycje, a kredytobiorcy prywatni dostaną po kieszeni, czyli mniej wydadzą. Spadnie więc popyt, co zwykle jest pierwszym etapem recesji.
Kryzys imienia Władimira Putina
Największym źródłem ryzyka pozostaje jednak wojna w Ukrainie. Doprowadziła ona do całego szeregu procesów, które niełatwo będzie odwrócić. Kryzys żywnościowy w tym roku objawi się rosnącymi cenami oraz wzrostem liczby niedożywionych w państwach ubogich. Nasz region stał się obszarem podwyższonego ryzyka, przez co inwestorzy mogą decydować się na lokowanie pieniędzy w innych rejonach świata. Przede wszystkim jednak agresja Rosji na Ukrainę prowadzi do drastycznego wzrostu cen surowców. W Europie wciąż nie wprowadzono pełnego embarga na surowce z Rosji, więc jeszcze tak naprawdę nie odczuliśmy szoku paliwowego w pełnej skali. Jednak staje się to coraz bardziej prawdopodobne. Unia Europejska ogłosiła projekt kolejnego pakietu sankcji, w którym znalazło się m.in. wyłączenie największego rosyjskiego banku Sberbank ze SWIFT oraz długo wyczekiwane embargo na import rosyjskiej ropy. Odejście od rosyjskich paliw zostanie rozciągnięte w czasie i potrwa do końca roku, a z pakietu na dwa lata prawdopodobnie zostaną wyłączone Węgry, Bułgaria i Słowacja.
Jeśli wszystkie państwa UE zgodzą się na ten pakiet, co nie jest przesądzone, to ceny ropy w Europie istotnie wzrosną. Jedna czwarta importowanej ropy w UE pochodzi z Rosji, w niektórych państwach nawet 60-80 proc. Wzrost ceny benzyny oczywiście zwiększy koszty dla przedsiębiorstw, będą więc próbować oszczędzać na czym innym – np. na inwestycjach, zatrudnieniu oraz płacach.
W Polsce można dostrzec pierwsze oznaki zbliżającego się spowolnienia gospodarki. Widać to chociażby po spadku liczby zamówień w przemyśle. Deweloperzy zmniejszyli liczbę nowych inwestycji mieszkaniowych, co jest efektem spadku zdolności kredytowej Polaków. Z powodu wzrostu stóp mikroprzedsiębiorstwa zaciągają coraz mniej kredytów inwestycyjnych. Poprzednie kryzysy udawało nam się przejść suchą stopą i prawdopodobnie także i tym razem nie zaliczymy spadku PKB, jednak bardzo możliwe, że z szybkim wzrostem gospodarczym z ostatnich lat będziemy musieli się na jakiś czas pożegnać.