Za droga religia – alarmowała wielkim tytułem na pierwszej stronie tuż przed świętami Bożego Narodzenia „Gazeta Wyborcza”. Dziennik dwa dni z rzędu bombardował czytelników dramatycznymi wieściami: samorządy nie chcą finansować szkolnej katechezy. Czasem podstawą tej tezy są uchwały rad miejskich (w Częstochowie), a czasem tylko wnioski o podjęcie takowych lub inicjatywy rozmaitych organizacji. Ale to jest tendencja polityczna, która będzie się pogłębiać. Niedawno konwencja programowa Nowej Lewicy powtórzyła zapowiedź wyprowadzenia lekcji religii ze szkół. To chyba jeden z najbardziej konsekwentnie podtrzymywanych przez tę formację tematów. Polska 2050 katolika Szymona Hołowni zapowiada „jedynie” redukcje godzin katechezy, jeśli będzie sobie tego życzyła większość rodziców w danej szkole.
Uderzające są argumenty. Czasem to tylko narzekania na wysokość szkolnej subwencji (pewnie ogólnie słuszne). A czasem, zwłaszcza w przypadku progresywnych stowarzyszeń, ataki ideologiczne zmierzające do wypchnięcia religii poza nawias życia publicznego. Czasem mówi się tylko o tym, że katecheci powinni uczyć bezpłatnie. A czasem, że są niepotrzebni, wręcz szkodliwi. Stowarzyszenie Dziewuchy Dziewuchom z Łodzi narzeka, że szkolna katecheza propaguje takie poglądy jak grzeszność związków niesakramentalnych czy antykoncepcji, co wpędza dzieci i młodzież, której rodzice te zasady naruszają, w ciężkie stresy.
Religia jest zbędna, skoro kłóci się ze stylem życia znacznej części społeczeństwa – tak brzmi stojąca za tym teza. Czy więc można przekazywać religijne nakazy moralne choćby poza szkołą? Tu nie pada jasna odpowiedź. Ale przecież pojawiły się już tak skrajne inicjatywy jak propozycja zakazu spowiedzi, więc i Pierwszej Komunii przed dorosłością. Pojawia się więc nawet gotowość administracyjnych zakazów. Na razie forsuje to mniejszość. A w przyszłości? W Wielkiej Brytanii aresztowano kobietę, która modliła się w pobliżu kliniki aborcyjnej. Pewnych racji nie można manifestować (nota bene modliła się po cichu), aby nie wprawiać innych w konfuzję.
To jest zapowiedź laickiego quasi-totalitaryzmu. A co ze szkolną katechezą? Lewica próbuje z jej kosztów uczynić zasadniczy problem finansów państwa, co jest nieprawdą. To niewielkie sumy, kropla w morzu potrzeb. Ale znalezienie takiego wytrycha zwalnia od poszukiwania innych recept na bardziej zasobny budżet. Ja odpowiadam, że dzieci i młodzież mają prawo do finansowania zajęć pozalekcyjnych, nawet jeśli są one adresowane do mniejszości. To ci, którzy tego choćby i mniejszości odmawiają, są na bakier z wolnościowym podejściem.
Inną sprawą jest pytanie, na ile ta katecheza jest skuteczna. Powtarzają je także niektórzy katolicy, piszą o rutynie, o mieszaniu sacrum z profanum. Ja miałem takie wątpliwości w 1990 r., kiedy ją przywracał rząd Tadeusza Mazowieckiego. Przede wszystkim dlatego, że rozrywano więź dzieci i młodzieży z własną parafią. Kościół wybrał masowość i to się do pewnego momentu sprawdzało. Dziś się zacina, bo mamy do czynienia z falą laicyzacji, jeśli nie poganizacji. Powrót do salek katechetycznych, zwłaszcza dla uczniów szkół ponadpodstawowych, oznacza przy dzisiejszym tempie życia dalszą erozję tych lekcji, utrudnienie dostępu do nich. Niezależnie od wszelkich najwznioślejszych racji, warto to sobie otwarcie powiedzieć. Oczywiście można za to obwiniać także błędy samego Kościoła. Nie zmienia to jednak faktu, że gra toczy się o to, żeby na te zajęcia jak najmniej uczęszczano. Tę uwagę dedykuję zwłaszcza katolickim sojusznikom tej politycznej akcji.