Logo Przewdonik Katolicki

Rytm spowiedzi 

Dariusz Piórkowski SJ
Obraz niemieckiego ekspresjonisty Philippa Bauknechta Wiosenne prace ogrodnika fot. akg-images/EAST NEWS

Wiele osób wierzących pyta, jak często się spowiadać. Odpowiedź jest prosta i złożona zarazem. W przypadku grzechu śmiertelnego sprawa nie wymaga wyjaśnień.

Kościół wyznaczył minimum absolutne: raz w roku, gdy na sumieniu ciążą nam grzechy śmiertelne. Jednak gdy nie wyznajemy już grzechów ciężkich, lecz powszednie i nie ograniczamy się do wymogów prawa spisanego, częstotliwość spowiedzi zależy od samego osobistego wyczucia i rozeznania spowiadającego się, i wielu różnych czynników. Katechizm Kościoła nie nakazuje, lecz zaleca „regularne spowiadanie się z grzechów powszednich” (KKK, 1458), co już jest pewną podpowiedzią. Istotna jest powtarzalność i stałość, aczkolwiek u każdej osoby będzie to wyglądało inaczej. Regularność zakłada, że nie mogę opierać się jedynie na nagłej potrzebie czy okazjonalnym natchnieniu, jeśli chcę, aby praktyka ta przynosiła owoce. Rozsądne odstępy czasu między kolejnymi spowiedziami są tutaj najlepszym rozwiązaniem. Ale jak określić tę rozsądną miarę, skoro nie dysponujemy gotowymi wytycznymi?

Nie wchodzić z butami
Nieprzypadkowo Kościół, jak już pisałem, nikomu nie przyporządkowuje odgórnie spowiednika. Nie wskazuje też, jaką formę powołania chrześcijańskiego powinien wybrać, aby być w porządku przed Bogiem. Nie kodyfikuje z legalistyczną precyzją całej masy norm dotyczących chociażby tego, która modlitwa jest najbardziej godna i jaka duchowość najbardziej nadaje się, aby dotrzeć do nieba. Nie dekretuje też, jaka liczba dzieci w rodzinie świadczy o tym, że wypełnia się wolę Bożą. Nie przymusza też do żadnych dzieł pokutnych i nie zarządza „czystek” w swoich szeregach, jeśli jego członkowie są już tak luźno z nim związani, jakby ich nie było. Gdyby tak czynił, wchodziłby z butami w przestrzeń zarezerwowaną wyłącznie dla Boga, a ze wspólnoty wierzących tworzył jakąś totalitarną instytucję, która kontroluje każdą sferę ich życia.
Różne drogi i duchowości
Co prawda, teoretycznie wszystko można by skodyfikować i zebrać w kilkunastu opasłych tomach, zawierających wszelkie regulacje i przepisy, które rzekomo ułatwiłyby nam życie, tylko że wtedy zamiast wspólnoty osób mielibyśmy anonimowy tłum automatów. Droga każdego wierzącego jest inna. Z tego powodu zarówno Ewangelia, jak i prawo kościelne nie pozbawia nas duchowej spontaniczności i wolności. Prawo zwykle uśrednia albo określa nieprzekraczalne ramy. Tylko tam, gdzie mamy do czynienia ze złem, którego trzeba unikać lub chronić innych, prawo zabrania i nakazuje. Dotyczy to jednak pewnych nietykalnych granic, aby w ich obrębie w ogóle możliwy był wzrost dobra i cnót. Życie moralne można porównać do ogrodu pełnego drzew owocowych, kwiatów i krzewów. Zakazy i nakazy są jak ogrodzenie, które strzeże tego, co rośnie wewnątrz. Natomiast my jesteśmy ogrodnikami, którym powierza się troskę i odpowiedzialność za ogród.

Bóg to nie Wielki Brat
Kiedy Kościół streszcza swoje nauczanie o Opatrzności, czyli Bożych rządach nad światem, dobitnie podkreśla, że Stwórca nie jest Wielkim Bratem, który wszystkim steruje i traktuje ludzi jak pacynki, lecz włącza ludzką wolność, a także popełniane przez nas błędy, w swoje plany: „Bóg daje więc swoim stworzeniom nie tylko istnienie, lecz także godność samodzielnego działania, bycia przyczynami i zasadami wzajemnie dla siebie oraz współdziałania w ten sposób w wypełnianiu Jego zamysłu”(KKK, 306). Samodzielność i inicjowanie działań niejako z siebie nie sprzeciwia się woli Bożej. Raczej jest wyrazem stopniowego upodobnienia do Boga.
Świat relacji osobowych, w którym istotną rolę odgrywa wolność, różnorodność i zaufanie, należy odróżnić od świata rzeczy. Wiedza techniczna, w której musimy trzymać się ustalonych reguł i procedur, dotyczy rzeczy materialnych i martwych. Nie możemy sobie tutaj pozwolić na całkowitą dowolność, bo nie sprawimy, że drewno nagle stanie się wodą, a ciasto upiecze się w temperaturze poniżej zera. Aczkolwiek także tutaj mamy pole do popisu i naszej kreatywności. Relacja z Bogiem i ludźmi jest dynamiczna. Tutaj także obowiązują pewne zasady, ale równocześnie istnieje przestrzeń pewnej swobody, nieprzewidywalności i zaufania, koniecznej do budowania więzi w miłości. Dlatego metoda modlitwy lub przyjmowanie sakramentu nie jest tym samym co przepis na szarlotkę lub technologia wykonania autostrady. Czasem boimy się takiej wolności, bo nie kochamy jak Bóg. Stąd pokusa określenia prawem niemal wszystkiego, by zachować kontrolę, mieć pewność, czy postępujemy właściwie. Jednak każde prawo uogólnia, a człowiek nie jest jednym z miliardów trybików, lecz odbija w swoim konkretnym życiu jedyną w swoim rodzaju cząstkę Boga.

Nie tylko odpuszczenie grzechów
Przy rozeznawaniu częstotliwości korzystania z sakramentu pojednania należy przede wszystkim przyglądać się owocom, jakie moja częstotliwość spowiedzi powoduje w życiu. Każdy sakrament wspiera wierzącego w drodze dodatkową łaską. Spowiedź nie jest tylko odpuszczeniem grzechów, jak już wielokrotnie pisałem, lecz obejmuje zarówno czas przygotowania do niej, jak i dalszy ciąg życia po otrzymaniu rozgrzeszenia. Nawet jeśli, dzięki Bogu, nie wpadamy w grzechy ciężkie, Kościół podchodzi obecnie do spowiedzi z grzechów lekkich jak do pewnego rodzaju ćwiczenia duchowego, które nas powoli udoskonala. Moim zdaniem jest to pogłębienie rozumienia tego sakramentu. Czytamy bowiem w Katechizmie, że wyznawanie grzechów powszednich „pomaga nam kształtować sumienie, walczyć ze złymi skłonnościami, poddawać się leczącej mocy Chrystusa i postępować w życiu Ducha. Częściej, otrzymując przez sakrament pokuty dar miłosierdzia Ojca, jesteśmy przynaglani, by być – jak On – miłosierni” (KKK, 1458). Z doświadczenia własnej spowiedzi mogę zaświadczyć o tym, że jej regularność, połączona często z towarzyszeniem duchowym, pozwala zachować to, co nazywam duchową przytomnością. Jestem wtedy bardziej wrażliwy na poruszenia Ducha, ale też na różnego rodzaju pokusy. Wyostrza się również uważność podczas słuchania słowa Bożego, a nade wszystko, podobnie jak w modlitwie, Bóg usuwa stopniowo z naszych serc ciemność i leczy rany.

Lepsze poznanie siebie
Zgadzam się też z Piusem XII, który pisał w encyklice Mystici Corporis, że dzięki częstej spowiedzi „wzmaga się poznanie siebie, rośnie pokora chrześcijańska, tępi się złe obyczaje, zapobiega się lenistwu duchowemu i oziębłości, oczyszcza się sumienie, a wzmacnia wola, zapewnia się zbawienne kierownictwo duszy, a wreszcie mocą tego sakramentu pomnaża się łaska”.
Z kolei wsłuchując się często z podziwem w wyznanie samych penitentów, którzy regularnie przystępują do spowiedzi, zauważam, że jest to oznaka ich duchowego postępu. Zaczynają schodzić coraz głębiej. Szerzej otwierają im się oczy duszy. Nie koncentrują się tylko na samych grzechach, lecz widzą ich przyczyny. Co więcej, im bardziej zbliżają się do Boga, tym więcej widzą w sobie ciemności, niedoskonałości i nieczystości w biblijnym sensie. Bynajmniej nie oznacza to, że zjeżdżają po równi pochyłej. Przeciwnie, to normalny proces, który wyzwala współpracę z łaską, aby oczyścić serce wierzącego. Ci, którzy spowiadają się od święta, często uważają, że stanęli już u bram nieba i nic im nie brakuje.
Jeśli więc zauważę, że na skutek rzadkiej spowiedzi stępia się moja duchowa wrażliwość, zaczynam wpadać w oziębłość i letarg, nie odczuwam pragnienia modlitwy, coraz bardziej wszystko w sobie usprawiedliwiam i bagatelizuję, jest to sygnał alarmowy, aby zrewidować jej częstotliwość. Z drugiej strony, jeśli dostrzegam, że dotychczasowy rytm spowiedzi pozwala zachować mi wytrwałość i smak modlitwy, pobudza do większej miłości wobec innych, sprawia, że nie popełniam już starych grzechów, a w sercu pojawia się rosnący pokój, to znak, że należy kontynuować to, co przynosi duchowy pożytek.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki