Chyba w najczarniejszych snach Jarosława Kaczyńskiego Polski Ład nie kończył się taką katastrofą, jaka miała miejsce w rzeczywistości. Reformy związane ze sztandarowym projektem partii rządzącej miały się stać lokomotywą wyborczą, która zapewni jej trzecią kadencję. Zamiast wzrostów w sondażach mamy oburzenie wielu grup społecznych oraz dymisję ministra finansów.
Zmiany podatkowe zawarte w Polskim Ładzie jeszcze nie zaczęły funkcjonować na pełną skalę, a już planowane są nowelizacje. Chaos jest tak duży, że księgowi wykupują dodatkowe ubezpieczenie OC na wypadek popełnienia błędów. Jakby tego było mało, protestem zagrozili pracownicy skarbówki zgrupowani w jednym ze związków zawodowych, którzy nie dawali już rady podczas popołudniowych dyżurów, poświęcanych na informowanie o wprowadzonych zmianach. Według sondażu „Dziennika Gazety Prawnej” i RMF z początku lutego zaledwie jedna piąta Polaków twierdzi, że na tych zmianach zyskała.
Zawirowania wokół PIT-2
Już na początku stycznia Polskę obiegły informacje o pracownikach sektora publicznego, którzy otrzymali niższe wynagrodzenia, chociaż ich zarobki nie przekraczały granicy 11 tys. zł, poniżej której Polski Ład miał być przynajmniej neutralny. Mowa o zawodach otrzymujących pensję z góry, czyli przede wszystkim nauczycielach. Otrzymali na rękę nawet 200-300 zł mniej, co przy pensji nauczycielskiej jest kwotą niebagatelną.
Okazało się, że winnym był formularz PIT-2, który należy złożyć przed rozpoczęciem pracy u danego pracodawcy. Oświadczenie to jest podstawą dla pracodawcy do stosowania kwoty wolnej od podatku. W razie jego braku ulga, wynikająca z kwoty wolnej, jest oddawana dopiero przy okazji złożenia rocznego zeznania podatkowego. Do tej pory kwota wolna była ekstremalnie niska, więc wielu pracownikom nie robiło to specjalnej różnicy. Jednak w Polskim Ładzie podwyższono ją drastycznie, co miało zniwelować straty wynikające z likwidacji odliczania składki zdrowotnej od podatku. Niezłożenie PIT-2 obecnie skutkuje więc istotnym zmniejszeniem miesięcznego wynagrodzenia netto.
PIT-2 można złożyć w każdej chwili. W razie niezłożenia straty zostaną oddane przez skarbówkę, ale dopiero na wiosnę przyszłego roku.
Kiedy ulga może nie ulżyć
Kwestię stosowania kwoty wolnej można złożyć na karb niedopatrzenia podatników oraz złej polityki komunikacyjnej. Jednak wątpliwości dotyczące ulgi dla klasy średniej wynikają już z samej konstrukcji nowych przepisów. Ulga dla klasy średniej powinna być stosowana automatycznie w przypadku pracowników oraz przedsiębiorców rozliczających się na podstawie skali podatkowej, których przychody roczne mieszczą się w przedziale od 68 do 134 tys. zł (to od 5,7 do 11,1 tys. zł miesięcznie). Dzięki temu grupa ta nie straci na Polskim Ładzie. Problem w tym, że wielu z nas trudno jest dokładnie określić roczne zarobki. Osoba mająca przychód 10 tys. zł miesięcznie balansuje na granicy ulgi. Gdy dostanie pod koniec roku wysoką premię lub nagrodę, może się okazać, że finalnie przekroczy górny próg. W takiej sytuacji będzie musiała zwrócić całość korzyści jednorazowo w przyszłym roku. W niektórych przypadkach mogłoby to oznaczać konieczność zwrotu nawet 2 tys. zł.
Powstaje więc pytanie, czy nie lepiej złożyć wniosek do pracodawcy o nienaliczanie ulgi dla klasy średniej. Konieczność oddania w przyszłym roku jednorazowo wysokiej kwoty może przecież zaboleć. Gdyby w tym rozwiązaniu funkcjonował mechanizm „złotówka za złotówkę”, nie byłoby problemu, gdyż oddawałoby się jedynie nadwyżkę, a nie całość. Co ciekawe, premier niespodziewanie poinformował, że taka zasada zostanie wprowadzona. Jak na razie to są jednak tylko słowa.
Jakby nie było, rezygnacja z ulgi dla klasy średniej jest nieopłacalna. Nawet jeśli przekroczy się próg, na wiosnę przyszłego roku trzeba będzie oddać tylko tyle, ile się zyskało w tym roku. A w związku z inflacją w przyszłym roku ta kwota realnie będzie o kilka procent mniej warta. Tak więc zarabiając kwotę mieszczącą się w granicach ulgi, lepiej z niej korzystać, mając z tyłu głowy, że w przyszłym roku być może trzeba będzie uiścić pewną niedopłatę skarbówce, co przecież się zdarza regularnie.
Niespokojni emeryci
Według zapewnień rządu przytłaczająca większość emerytów miała zyskać na Polskim Ładzie. Dosyć szybko jednak się okazało, że niemała grupa na nim może stracić. Emeryci, których świadczenie przekracza 4920 zł brutto, otrzymali w styczniu niższe świadczenia, gdyż nie objęła ich ulga dla klasy średniej. Jest to zwyczajnie niesprawiedliwe. Rząd jednak dosyć szybko się zreflektował i zapowiedział, że ulga obejmie również emerytów, których świadczenia mieszczą się w przedziale 4920–12800 zł. Emeryci z tego przedziału, których styczniowe świadczenie zostało obniżone, otrzymają zwrot przy okazji wypłaty lutowej.
Problem w tym, że jest grupa pracujących emerytów, których przychody z pracy nie mieszczą się w przedziale uprawniającym do ulgi dla klasy średniej. Ich dochody netto z pracy spadną, gdyż kwotę wolną zaliczy ZUS przy emeryturze. Ich łączne dochody uprawniałaby do ulgi dla klasy średniej, ale liczone oddzielnie nie. Jeśli rząd rozszerzy ulgę na emerytów, prawdopodobnie odzyskają oni poniesione straty dopiero w przyszłym roku, po złożeniu zeznania podatkowego.
Pominięci zleceniobiorcy
W trudnej sytuacji zostali postawieni pracujący na umowach cywilnoprawnych. W ich przypadku kwota wolna jest zwracana dopiero przy rozliczeniu rocznym, więc ich dochody na rękę spadną z powodu likwidacji odliczania składki zdrowotnej od podatku. Otrzymają za to bardzo duży zwrot w przyszłym roku.
Poza tym w pierwotnej wersji Polskiego Ładu umowy-zlecenia i o dzieło nie są objęte ulgą dla klasy średniej. Zarabiający przykładowo 7 tys. zł na zleceniu stracą, chociaż na samozatrudnieniu Polski Ład byłby dla nich neutralny. Etatowcy dorabiający na zleceniu również dostaną mniejsze wynagrodzenie z tej dodatkowej umowy, nawet gdy po zsumowaniu ich przychodów powinna ich objąć ulga dla klasy średniej. Według zapowiedzi rządu zleceniobiorcy również zostaną objęci ulgą. Jednak etatowcy, którzy dorabiają na zleceniu w innym miejscu, prawdopodobnie otrzymają wyrównanie dopiero przy okazji rozliczenia zeznania rocznego.
Lepiej nie być samotnym rodzicem
Poszkodowane są również osoby samotnie wychowujące dziecko. Dotychczas korzystały ze wspólnego rozliczenia podatkowego z dzieckiem, co de facto umożliwiało im podwójne skorzystanie z kwoty wolnej i innych zwolnień. Jednak Polski Ład zlikwidował tę możliwość, wprowadzając stałą ulgę podatkową wysokości 1,5 tys. zł. Samotni rodzice, zarabiający powyżej 8-9 tys. zł, powinni więc zapłacić wyższy podatek. Tymczasem bezdzietne małżeństwo nadal będzie mogło się rozliczać wspólnie. Chociaż to samotni rodzice mają trudniej, gdyż dziecko do pracy iść nie może (i nie powinno).
Rząd planuje wprowadzić zmiany. Obejmują one między innymi rodziców najmniej zarabiających. Będą oni mogli skorzystać z całej ulgi, nawet jeśli ich podatek wyniesie mniej niż 1,5 tys. zł. Premier zapowiedział również, że żaden samotny rodzic z wynagrodzeniem poniżej 12,8 tys. zł nie straci na zmianach.
Nikt nie straci, obiecuję!
Z podobnych pułapek utkany jest cały Polski Ład. Omówienie wszystkich zajęłoby zapewne dziesiątki stron, zresztą już wychodzą całe podręczniki do Polskiego Ładu. W Ministerstwie Finansów trwają intensywne prace nad wdrożeniem opisanych wyżej obietnic. Żeby dać sobie czas na dopracowanie reformy, rząd zapowiedział, że w tym roku nikt, kto zarabia mniej niż 12,8 tys. zł brutto, nie straci na zmianach. A nawet jeśli straci, to fiskus odda mu różnicę w przyszłym roku. Już 7 stycznia rząd wydał rozporządzenie zobowiązujące księgowych, by wysokość pobieranego podatku osób zarabiających poniżej 12,8 tys. zł nie była wyższa niż w 2021 r. Sprawa ma też zostać uregulowana ustawowo, gdyż powstała uzasadniona wątpliwość, czy rozporządzenie może zmieniać ustawę. Tak więc wpadając w jedną z wyżej opisanych pułapek, należy domagać się rozliczenia na starych zasadach. Pytanie tylko, po co w ogóle wprowadzać tak potężną ustawę, którą teraz trzeba omijać na różne sposoby. Za taki bubel prawny odpowiedzieć powinien nie tylko minister finansów.