Rok temu przez Polskę przeszła dyskusja na temat projektu całkowicie nowego kodeksu pracy. Zamiast kolejnej nowelizacji, nadpisującej nowe rozwiązania na dokument rodem z lat 70. ubiegłego wieku, mieliśmy dostać świeży zbiór przepisów stworzonych od podstaw. W tym celu utworzono nawet specjalną komisję kodyfikacyjną, złożoną z przedstawicieli pracodawców, pracowników oraz rządu, która pracowała kilkanaście miesięcy. Niestety, efekt końcowy był zupełnie kuriozalny – dokument był chaotyczną zbieraniną przeróżnych skrajnych pomysłów, jakby podczas prac raz jedna, raz druga strona osiągała miażdżącą przewagę. Finalnie projekt został odrzucony przez Ministerstwo Pracy. I słusznie, oznacza to jednak, że uleczenie licznych patologii polskiego rynku pracy znów zostało odłożone na nie wiadomo kiedy.
Niejako na pocieszenie rządzący przygotowali cały pakiet zmian w prawie pracy oraz podatkach, które wejdą w życie w nadchodzących miesiącach. Jak to w Polsce bywa, jedne są dobre, inne wręcz przeciwnie, za to razem nie tworzą żadnej przemyślanej koncepcji, tylko raczej kolaż przyklejanych na szybko plastrów, przy czym jedne zasłaniają całkiem zdrową skórę, a inne mają uzdrowić złamaną kończynę.
Mobbingu już wystarczy
Wejście w życie zmian z najnowszej nowelizacji kodeksu pracy rozciągnięto na kilka miesięcy. Już od 1 września weszły w życie zmiany w wynagradzaniu pracowników młodocianych, czyli od 15. do 18. roku życia, którzy odbywają praktyki zawodowe. Wzrost wynagrodzeń praktykantów ma, według słów pani minister Bożeny Borys-Szopy, podnieść prestiż kształcenia zawodowego, które w Polsce nie cieszy się wielką popularnością i korzystają z niego najczęściej słabsi uczniowie. Trudno jednak zakładać, że ta zmiana dokona jakiegoś przewrotu mentalnego w głowach młodych Polaków, gdyż podwyżka będzie kosmetyczna – dokładnie o jeden procent średniej krajowej, czyli około 50 zł. Wynagrodzenie praktykantów szkół zawodowych będzie więc musiało wynosić przynajmniej 248 zł w pierwszej klasie, 297 zł w drugiej i 347 zł w trzeciej. Według portalu dojczland.info, średnie wynagrodzenie praktykanta w Niemczech wynosi 795 euro, a w niektórych zawodach wyraźnie przekracza tysiąc euro. Pewnie dlatego w Niemczech szkolnictwo zawodowe jest niezwykle popularne, a w Polsce zawodówka jest synonimem edukacyjnej porażki.
Siedem dni później weszła w życie kolejna zmiana, tym razem dotycząca ochrony praw pracowniczych. Rozszerza ona zakres ochrony przed dyskryminacją, wprowadzając otwarty katalog, zamiast zamkniętego, który dotyczył takich kwestii jak kolor skóry czy przekonania religijne. Od 7 września każde nierówne traktowanie pracowników, które nie będzie miało uzasadnienia merytorycznego, będzie uznawane dyskryminacją w świetle kodeksu pracy. Co więcej, ofiara mobbingu w miejscu pracy będzie mogła się domagać zadośćuczynienia w sądzie bez rozwiązania umowy o pracy – jego wysokość będzie musiała wynosić przynajmniej płacę minimalną.
Powyższej zmianie towarzyszy inna, znajdująca się w nowelizacji kodeksu postępowania cywilnego, która wejdzie w życie listopadzie. Sąd pierwszej instancji będzie mógł nakazać ponowne zatrudnienie bezprawnie zwolnionego pracownika bez czekania na uprawomocnienie wyroku. Jak wiadomo, na wyrok drugiej instancji można czekać nawet parę lat, więc takie rozwiązanie ułatwi pracownikom walkę o swoje prawa. Długie oczekiwanie na prawomocny wyrok sprawia, że wielu niesłusznie zwolnionych rezygnuje z ubiegania się o przywrócenie do pracy, gdyż w trakcie przewlekłego procesu zwyczajnie nie ma z czego żyć. To bez wątpienia zmiana w dobrym kierunku, jednak należałoby jeszcze zadbać o to, żeby sprawy sądowe dotyczące prawa pracy przebiegały szybciej. W 2016 r. średni czas oczekiwania na wyrok w sądzie pracy pierwszej instancji wynosił prawie 9 i pół miesiąca, a więc był prawie trzykrotnie dłuższy niż najdłuższy trzymiesięczny okres wypowiedzenia. A przecież sporne zwolnienia to najczęściej „dyscyplinarki” bez okresu wypowiedzenia. Wciąż więc większość bezprawnie zwolnionych będzie wolało machnąć ręką i szukać pracy gdzie indziej.
Kluczowych zmian brak
Wraz z początkiem przyszłego roku wejdzie w życie zmiana, która bezpośrednio przełoży się na zarobki części pracowników. Od 1 stycznia dodatek stażowy nie będzie mógł być wliczany do pensji minimalnej. Tak więc pracownicy z przynajmniej 10-letnim stażem, którzy zatrudnią się na płacy minimalnej w podmiocie, który wypłaca dodatki stażowe, będą otrzymywali nieco większe pensje. Problem w tym, że dotyczyć to będzie dosyć wąskiej grupy pracowników, gdyż wysługi lat są wypłacane głównie w sektorze publicznym, w którym są one obowiązkowe. Większość pracowników sektora prywatnego w ogóle o czymś takim nie słyszało, przez co pracownicy z wieloletnim stażem pracy są wynagradzani na takich samych warunkach, jak pracujący na tych samych stanowiskach świeżo upieczeni absolwenci. Zmianą jakościową byłoby wprowadzenie obowiązkowego dodatku stażowego we wszystkich firmach, a przynajmniej w tych dużych, tj. powyżej 250 zatrudnionych. Oczywiście taka zmiana byłaby zapewne energicznie oprotestowana przez związki pracodawców.
Ostatnia z kluczowych zmian w nowelizacji prawa pracy będzie miała już znaczenie kosmetyczne. Pracodawcy, który nie wyda w terminie świadectwa pracy, będzie grozić grzywna od tysiąca do 30 tys. zł. Obecnie grzywna grozi tylko wtedy, gdy świadectwo w ogóle nie zostanie wydane.
Prawda jest więc taka, że największy wpływ na sytuację pracowników będzie miała zmiana, która ma miejsce co roku. Mowa o podwyżce płacy minimalnej, która od stycznia najprawdopodobniej wzrośnie do 2450 zł – tak przynajmniej zakłada rząd. Licząc od 2015 r. płaca minimalna wzrośnie więc w sumie aż o 700 zł. W tym zakresie trzeba przyznać, że rząd robi wiele, tym bardziej że wprowadził też minimalną stawkę godzinową.
Trudno jednak uznać ten pakiet zmian za jakikolwiek przełom. Umożliwienie sądom pierwszej instancji bezzwłocznego przywrócenia do pracy zwolnionego to plaster na ropiejącej ranie, zważywszy na to, że na wyrok pierwszej instancji czeka się trzy kwartały. Zupełnie nieruszona zostanie jedna z największych patologii polskiego rynku pracy, czyli wypychanie pracowników na umowy-zlecenia lub, obecnie nawet częściej, samozatrudnienie. Mogłoby temu zaradzić wyposażenie inspektorów Państwowej Inspekcji Pracy w kompetencje zamiany umowy cywilnej w etat, jeśli relacje między stronami spełniają wymogi stosunku pracy. Ten temat pojawił się zresztą niedawno podczas obrad komisji sejmowej, jednak nie spotkał się z ciepłym przyjęciem jej członków. Mamy też trzeci, najwyższy w Europie odsetek pracowników zatrudnionych na umowach czasowych. To efekt tego, że umowy na czas określony można stosować nawet 33 miesiące wobec jednego pracownika, co i tak obowiązuje dopiero od listopada ubiegłego roku. Ograniczenie tego limitu do 24 miesięcy zmniejszyłoby niestabilność polskiego rynku pracy, a dwa lata to przecież wystarczający czas, by się przekonać, czy pracownik spełnia oczekiwania.
Ulga za wiek
1 października mają wejść również w życie zmiany zaproponowane w „piątce Kaczyńskiego”. Choć dotyczą one przepisów podatkowych, to wpłyną na sytuację pracowników równie mocno, jeśli nie bardziej, co nowelizacja kodeksu pracy. Mowa przede wszystkim o kosztach uzyskania przychodu, które nie były podwyższane od lat. Obecnie wynoszą one 111 zł miesięcznie lub 139 zł dla dojeżdżających do pracy do innego miasta. Podwyżka będzie ponaddwukrotna – od października będą one wynosić odpowiednio 250 i 300 zł miesięcznie. Od tych kwot nie trzeba będzie płacić podatku, więc zysk dla pracownika będzie wynosić 25 zł lub 29 zł miesięcznie. Te kwoty zasilą jednak portfel pracowników dopiero w przyszłym roku, wraz z rozliczeniem PIT, by nie wprowadzać zamieszania. Od stycznia będą one już zasilać comiesięczną wypłatę. To oczywiście bardzo dobra zmiana, gdyż obecne 111 zł kosztów nie wystarcza przecież nawet na dojazd do pracy.
Od października o jeden punkt procentowy spadnie również stawka PIT – z 18 do 17 proc. To jednak nie oznacza wcale wzrostu wynagrodzeń netto o jeden procent. Podatku dochodowego nie oblicza się od wynagrodzenia brutto, tylko od dochodu na czysto – a więc wynagrodzenia pomniejszonego o koszty uzyskania przychodu, kwotę wolną oraz składki emerytalno-rentowe. Efektywny PIT w Polsce to 8,5 proc. wynagrodzenia brutto, a więc obniżka stawki o jeden punkt procentowy spowoduje wzrost wynagrodzeń o jakieś pół procenta. Przy płacy minimalnej będzie to oznaczać kilkanaście złotych podwyżki.
Tu warto pamiętać, że kluczowa zapowiedź z „piątki Kaczyńskiego” już zaczęła obowiązywać. Mowa o zniesieniu PIT dla osób do 26. roku życia, co funkcjonuje od sierpnia, jednak również trafi po raz pierwszy do beneficjentów ulgi wraz ze zwrotami podatku, czyli w przyszłym roku. Zwolnione są dochody poniżej 85 tys. zł rocznie, a więc tylko te obłożone niższą stawką PIT. To spora zmiana, gdyż niektórzy podatnicy będą mogli zyskać na niej nawet kilka tysięcy złotych rocznie. Problem w tym, że jest ona niesprawiedliwa. Stawka podatku powinna zależeć od dochodu, a nie wieku. Dlaczego 25-latek zarabiający średnią krajową ma być zwolniony z podatku PIT, a 30-latka na pensji minimalnej już nie? Nie mówiąc już o tym, że to rozwiązanie będzie mogło być wykorzystywane do optymalizacji podatkowej – przykładowo w mniejszych firmach premie będą mogły być „przepuszczane” przez wypłatę młodego pracownika, by uniknąć podatku, a następnie rozliczane już między sobą, po „dżentelmeńsku”.
Nieskuteczna recepta
Pakiet zmian w prawie pracy i podatkach, które właśnie wchodzą w życie, nie uzdrowią ani polskiego rynku pracy, ani systemu podatkowego. Podatki w Polsce wymagają gruntownej reformy, gdyż są zwyczajnie niesprawiedliwe. Najmniej zarabiający płacą procentowo więcej niż przeciętnie na Zachodzie, za to dobrze zarabiający zdecydowanie mniej. Najbogatsi mogą korzystać z samozatrudnienia, które umożliwia im obniżenie składek do minimum oraz korzystanie z podatku liniowego, który jest standardem akurat na Wschodzie. Zmiany wprowadzane właśnie przez PiS wspomogą mało zarabiających w bardzo niewielkim stopniu, czyli kwotami rzędu kilkudziesięciu złotych miesięcznie. Najwięcej skorzysta na nich bardzo wąska część młodych Polaków, która zarabia znakomicie – na przykład zdolni informatycy albo dzieci przedsiębiorców, które zostały zatrudnione w firmie przez rodziców. Co gorsza, zostanie wprowadzona kolejna furtka do omijania podatków. Bardzo wąska, ale sposobów optymalizacji jest już w Polsce i tak dużo za dużo. Skuteczna reforma podatkowa powinna opierać się na drastycznym obniżeniu podatków mało zarabiających, przy jednoczesnym podwyższeniu ich dla zamożnych i uniemożliwieniu tym drugim obniżania płaconych danin.
Zmiany w prawie pracy są zupełnie nieadekwatne do problemów, którym mają w zamierzeniu zaradzić. Przywrócenie do pracy już po wyroku I instancji jest niewiele warte, jeśli trzeba na niego czekać 9 miesięcy. Rozszerzenie przepisów antydyskryminacyjnych na niewiele się zda, jeśli dochodzenie praw w sądach trwa tak długo. Kwestie wypychania na samozatrudnienie oraz nadużywania umów czasowych wciąż będą czekały, aż ktoś się nad nimi łaskawie pochyli. A przecież wciąż „czekają na rozpoznanie” problemy z partycypacją pracowniczą – układy zbiorowe oraz rady pracowników występują w Polsce głównie na papierze, a do związków zawodowych należy ledwie co dziesiąty zatrudniony.
Zarówno kodeks pracy, jak i system podatkowy w Polsce wymagają jednej, gruntownej reformy, a nie całej serii szczątkowych zmian, w których gubią się chyba nawet pracownicy obu zainteresowanych tymi obszarami ministerstw. Oczywiście takie reformy musiałyby zrazić do rządzących jakieś wpływowe grupy, które by na tych zmianach straciły. W pogrążonej w nieustannej kampanii wyborczej Polsce możemy na takich odważnych czekać kolejne dekady.