Dziewczyny zakochane w Panu Bogu zwykle idą do zakonu. Dlaczego Ty nie poszłaś?
– To pytanie, które dziewicom konsekrowanym stawia się bardzo często. Nasze powołanie bywa odczytywane w opozycji do zakonów. Tymczasem ono jest po prostu zupełnie inne. Oczywiście, że myślałam o zakonie. Chciałam służyć Kościołowi, mieć z nim więcej wspólnego niż moi rówieśnicy. Nie chciałam jednak ograniczać swojego życia do jakiegoś jednego charyzmatu, być związana z konkretnym miejscem czy wspólnotą. Życie zakonne kojarzy mi się z wieloma ograniczeniami, a ja byłam zawsze niespokojną duszą, pełną pomysłów i pasji. Na przestrzeni lat Pan Bóg rzucał mnie do różnych środowisk, różnych ludzi – do dzieci, do młodzieży, do ludzi chorych, zagubionych. Nie wydaje mi się, że mogłabym do nich dotrzeć, realizując regułę jakiegoś jednego mistrza duchowego. Dotarcie do świata wymaga dziś swego rodzaju „partyzantki”, większej elastyczności i bezpośredniości w kontaktach.
Kiedy po raz pierwszy pomyślałaś o życiu konsekrowanym? To nie jest specjalnie popularna forma życia.
– Dość późno. Nie znałam tego stanu w Kościele, dopóki nie weszłam do ewangelizacyjnej wspólnoty, w której animatorką została właśnie dziewica konsekrowana. Potem okazało się, że w naszej wspólnocie są w sumie trzy. Każdą z nich obserwowałam i myślałam, że ja też tak chcę realizować swoje powołanie. Potem kapłan tej wspólnoty – ku mojemu zaskoczeniu – spytał, czy nie rozważam takiej drogi. Okazało się, że jest biskupim delegatem, który opiekuje się dziewicami konsekrowanymi i przygotowuje do konsekracji. Jego pytanie okazało się dla mnie kluczowe.
Zawsze czułam, że Pan Bóg chce ode mnie czegoś więcej, ale wtedy zrozumiałam, że nie mogę dłużej z Nim żyć „na kocią łapę”. Uświadomiłam sobie, że z jednej strony czułam się bardzo wolna, mogłam każdego dnia sama decydować, co robię, w co się angażuję. A z drugiej strony zaczęło mnie męczyć to, że do niczego nie byłam zobligowana i nie miałam poczucia odpowiedzialności za żadne dzieło. Długo się męczyłam z myślą, że nie wiem w zasadzie, kim w życiu jestem i do kogo należę. A przecież tak naprawdę wiedziałam, że do Niego, że cała jestem Jego i tylko Jego. Miałam to wewnętrzne poczucie przynależności, ale brakowało mi tylko jakiegoś zewnętrznego znaku, przyjęcia konkretnej formy, zobowiązania. Bez tego czułam się niepełna. Człowiek potrzebuje być za coś odpowiedzialny i potrzebuje poczucia przynależności. Ja wiedziałam, że chcę być odpowiedzialna za Kościół, wspierać kapłanów, że chcę służyć ludziom swoją modlitwą i pracą. I to jest właśnie to, do czego Pan Bóg mnie wezwał.
Konsekrację przeżywałaś niedawno, bo w październiku. Ten moment zmienił coś w Tobie?
– Zmienił dużo, właśnie w sensie poczucia tożsamości. Codziennie rano, kiedy wstaję, myślę: „To co dziś robimy, kochany Jezu?”. Zupełnie tak, jakbym miała męża i z nim omawiała plan dnia. Wiem, jakie są główne pola mojego działania, ale gdzie mam je realizować, to już On codziennie mi podpowiada i pokazuje. Rano i wieczorem posyłam Mu też całusa za pośrednictwem ikony, którą dostałam od przyjaciół z okazji konsekracji – przez nią komunikuję się z moim Oblubieńcem. I to jest cudowne. Wiem, że idę z kimś, że nie jestem sama. Po konsekracji zauważyłam też, że ludzie zaczęli częściej prosić mnie o modlitwę. Zaskoczyło mnie to. Nie myślałam, że będą tego ode mnie oczekiwać. Ale oczywiście, że się za nich modlę.
Zrozumiałam też, że moje powołanie to nie jest realizacja ani mojego marzenia, ani tym bardziej marzenia mojej mamy, która bardzo chciałaby mieć wnuki. To jest realizacja marzenia Pana Boga o mnie. Moje talenty, predyspozycje, różne wydarzenia z życia przygotowywały mnie właśnie do tej drogi i do tego, żebym była na niej szczęśliwa.
A ten zewnętrzny wymiar Twojego nowego życia jak wygląda? Masz jakieś dodatkowe obowiązki, które musisz wypełniać?
– Zacznijmy od tego, że chrześcijanin nic nie musi. Dziewica konsekrowana również nie musi – choć są rzeczy, które powinna robić. Są one określone w instrukcji Ecclesiae Sponsae Imago. Tam się wspomina, że powinnyśmy codziennie uczestniczyć we Mszy św. i odmawiać liturgię godzin, zwłaszcza jutrznię i nieszpory. Powinnyśmy też angażować się w różne dzieła apostolskie i pokutne. Ale to jest nadal indywidualna forma życia konsekrowanego, więc każda z nas robi to inaczej. Jeśli któraś ma więcej obowiązków zawodowych, siłą rzeczy ma mniej czasu na modlitwę i modli się swoją pracą. Są takie, które dużo czasu spędzają na modlitwie czy adoracji. Ja adorację uwielbiam, ale przy moich obowiązkach mogę znaleźć na nią czas raz w tygodniu. To nie zawsze wychodzi i nie zależy tylko ode mnie. Tak naprawdę nic nie mogę planować, bo nie wiem, co zaplanuje dla mnie Pan Bóg. To jest życie zupełnie inne niż w zakonie, gdzie wszystko jest poukładane. Przyznaję, że taki porządek nawet by mi się podobał, bo w tej chwili mam niezły bałagan w kalendarzu. Z drugiej strony wiem, że muszę być elastyczna i nie przywiązywać się do tego, że o 18.00 zawsze mam odprawiać nieszpory. Tak właśnie wygląda życie świeckich, że różne plany różnie się kończą. A ja przecież jestem świecka.
Świecka, ale konsekrowana, a na dodatek dziewica. Nie masz takiego poczucia, że to słowo zostało w dzisiejszych czasach ośmieszone i brzmi jak relikt z przeszłości?
– Może trochę i jest archaizmem. Jednocześnie jednak stosunek do niego pokazuje nam, jak wielki mamy problem z seksualnością i wiernością, że nie umiemy o nich rozmawiać. Do relacji, zwłaszcza tej małżeńskiej, ludzie podchodzą jak do umowy społecznej, którą można zerwać, a nie jak do powołania. Wybór dziewictwa traktowany jest jak jakieś dziwactwo albo wręcz obciążenie, które sprawi, że człowiek się umęczy, będzie chorował albo gwałcił. Tymczasem czystość nie dotyczy tylko wprost seksualności, ale też myśli czy relacji z drugim człowiekiem. Jest potrzebna, trzeba się nauczyć ją szanować. A my o tym przestaliśmy rozmawiać, czystość stała się tematem tabu. I to chyba w tym jest większy problem niż w samym językowym archaizmie.
Konsekracja świeckich jest ciekawa i bardzo współczesna: wydaje się prawdziwym zrobieniem miejsca dla świeckich w Kościele. Wielki skarb, który Kościół ma trochę pod instytucjonalną opieką w zakonach i zgromadzeniach, rozdaje również świeckim i przestaje kontrolować. „Dostałaś skarb, idź z tym w świat i wykorzystaj tak, jak potrafisz i jakie będziesz miała możliwości”. To jest i zaufanie, i odpowiedzialność. Bez wspólnoty jednak jest trudniej. Szybciej może spaść motywacja. Łatwiej pozwolić sobie na lenistwo. Czasem zwyczajnie sobie odpuścić, przecież żaden człowiek nie widzi, jak żyjesz.
– To prawda. Pod tym względem to jest rzeczywiście trudniejsze powołanie. Muszę sama zadbać o swoją permanentną formację. Nikt tego za mnie nie zrobi. Co prawda mamy biskupiego delegata, który ma się nami opiekować i nas duchowo wspierać, i proponuje się nam czasem jakieś rekolekcje czy spotkania – jednak odpowiedzialność za formację właściwie spada na nas. Każda z nas może mieć trochę inne problemy i musi poradzić sobie z nimi samodzielnie. Oczywiście, obok jest zawsze niezawodny Oblubieniec, ale to nie zmienia faktu, że mogą przyjść kryzysy i chęć ucieczki. Dlatego uważam za bardzo ważne kultywowanie przyjaźni i zwyczajnych ludzkich więzi. Bycie dziewicą konsekrowaną nie jest wcale powołaniem do samotności, ale do miłości. A miłość przecież nie może sprowadzać się do teoretycznych deklaracji, ale musi się realizować w praktyce życia.