Każdy Polak-patriota, nawet jeśli jest niewierzący, musi przyjąć chrześcijański system wartości. W Polsce innego po prostu nie ma – mówił ostatnio Jarosław Kaczyński na spotkaniu w Częstochowie. – Jest albo system chrześcijański, albo nihilizm – twierdził prezes PiS.
Wypowiedź ta wywołała gorące reakcje. Strona liberalna na przykład twierdziła, że Kaczyński popada w sprzeczność, ponieważ podstawą wiary jest jej dobrowolne przyjęcie, nie zaś bycie zmuszanym do przyjmowania jakiegoś systemu wartości. Inni zwracali uwagę, że w polskiej tradycji silnie obecne były wątki wielokulturowości i wielowyznaniowości, które wzbogacały naszą tradycję.
Z kolei obóz prawicowy słuchał Kaczyńskiego z wielką satysfakcją. Wszak politycy partii prawicowych coraz chętniej odwołują się do chrześcijaństwa. Zwyciężczyni włoskich wyborów, przewodnicząca partii Bracia Włosi, Giorgia Meloni, wciąż odwołuje się do chrześcijańskich korzeni, podobnie jak wiele partii na prawo od europejskiego mainstreamu, z którymi sojusz buduje PiS. Premier Mateusz Morawiecki na zjeździe hiszpańskiej partii VOX tydzień wcześniej zapewniał, że nie będzie przepraszał za to, że jest chrześcijaninem.
Mnie jednak w tym chrześcijańskim wzmożeniu PiS intryguje coś innego. Używam słowa wzmożenie, bo to ma szerszy kontekst. Prezes Kaczyński oskarża Zachód o to, że już nie jest chrześcijański, że rozbija rodziny, powtarza żarty o transseksualistach, którzy rzekomo rano i w południe są jednej płci, a wieczorem przeciwnej. Wszystko po to, by pokazać niebezpieczeństwa obecnej kultury Zachodu i przeciwstawić je własnej partii, którą prezes maluje jako obrońców chrześcijaństwa.
I z tym ostatnim mam największy problem. Dostrzegam bowiem radykalny rozjazd pomiędzy retoryką Kaczyńskiego a pragmatyką jego partii. Prezes nieraz przyznawał, że polityka to brutalna gra interesów, w której trzeba dać swoim ludziom możliwość finansowego stanięcia na nogi. Patrząc dziś na PiS, dość uderzająca jest lichość materiału ludzkiego. Prezes narzeka na rozbijanie rodzin, ale jakoś w swej partii czy jej otoczeniu nie tępi takich zachowań. Dość powiedzieć, że rzekomo realizująca chrześcijańską misję TVP prowadzona była najpierw przez Jacka Kurskiego (jego życie prywatne zostawię tu już na boku), a teraz żyje romansem dwóch prezenterów telewizji śniadaniowej. Tragedie życiowe czy romanse się zdarzają. Wynika to z ludzkiej słabości, ale przepaść między polityczną retoryką a rzeczywistością jest zastanawiająca. Tym bardziej, że PiS też ostatnio miało kilka problemów z taką ludzką przyzwoitością. Szefem Kancelarii Premiera został Marek Kuchciński, który kilka lat temu musiał odejść ze stanowiska Marszałka Sejmu z powodu nadużywania w celach prywatnych państwowych samolotów. Miał wylatać kilka milionów złotych podczas swoich prywatnych czy partyjnych podróży. Z rządu odszedł właśnie jeden wiceminister, który wpadł w tarapaty po tym, jak dostał w prezencie ślubnym wart półtora miliona złotych ciągnik. O jego interesach rozpisywała się prasa, doprowadzając do dymisji. Wcześniej z rządu odszedł inny, po tym, jak media opisały wątpliwe szkolenia, które organizował, i przedstawiły dość kontrowersyjny biznes związany z nadziejami na leczenie osób nieuleczalnie chorych. A to tylko kilka przypadków.
Tak, słabość to rzecz ludzka, ale czy wielkie słowa o chrześcijaństwie nie tracą trochę na znaczeniu, gdy widzimy, jakimi ludźmi prezes chce przeprowadzać tę religijną kontrrewolucję?