Czasem przez jazgot związany z okupacją Sejmu, a szerzej z zaostrzeniem wojny polsko-polskiej, przebijają się bardziej trzeźwe głosy. Ktoś zauważył, że bijatyka zapoczątkowana jednak decyzją marszałka Kuchcińskiego o wykluczeniu z obrad posła Szczerby, a szerzej próbą nałożenia restrykcji na sejmowych dziennikarzy, pozbawiła obóz rządzący politycznego show. Prezydent Duda podpisywał właśnie obniżenie wieku emerytalnego. Można się było do woli chwalić dotrzymywaniem słowa przez obecną władzę (w przeciwieństwie do władzy poprzedniej). Tak zaś zapamiętana została przede wszystkim awantura. Ona też zaciążyła nad naturalnymi bilansami dokonań tego rządu sporządzanymi zawsze z końcem roku.
Oczywiście odpowiedzią prawicowych gorliwców jest przekonanie, że opozycja wywołała zamieszki celowo, że były one elementem demonicznego planu. Ja nie wykluczam, że po opozycyjnej stronie szukano pretekstu do awantury, ale marszałek Kuchciński, a w gruncie rzeczy całe kierownictwo PiS dostarczyło go z ochotą. I tak jest zawsze. Wiele wcześniejszych ruchów tego rządu zostało przesłoniętych awanturą o Trybunał Konstytucyjny. Pewnie nie tak bardzo ekscytującą dla zwykłego Polaka, ale jednak wywołującą wrażenie, że w Polsce trwa przede wszystkim jakaś gigantyczna wojna elit. To prawda, że tamta wojna zaczęła się od skoku na Trybunał dokonanego przez PO na samym końcu poprzedniej kadencji. Ale kanonada PiS wynikała z przekonania Jarosława Kaczyńskiego, że ze strony sędziów z poprzedniego rozdania grozi jakieś wielkie niebezpieczeństwo, które można zażegnać jedynie środkami nadzwyczajnymi. Wybrano drogę kontrowersyjną, a do tego odwracającą uwagę od własnych osiągnięć.
Wielu ludzi nie lubi tej drogi, z jej histeryczną retoryką, podgrzewaniem podziałów ponad zdrowy rozsądek, obelgami i wątpliwymi prawnie ruchami. I z PRL-owskim prokuratorem w roli jednej z głównych twarzy. Przeciętni Polacy z kolei nie zmieniają specjalnie swoich preferencji. Ale kiedyś mogą nagle zmienić pod wpływem innych poważnych przesłanek, a wówczas dawne grzeszki obecnej władzy nagle wrócą na tapetę. Bo odkładają się w ludzkiej świadomości. Hucpa, arogancja, przekonanie o własnej niemylności to jest coś, za co – z ogromnym opóźnieniem – zapłaciła partia Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny.
Gdy się o tym rozmawia, znika to, za co warto tę władzę szanować. Wiadomość o tym, że z miesiąca na miesiąc rosła w roku 2016 liczba kobiet w ciąży, pojawiła się nawet w mediach wrogich PiS. Nie byłem jednoznacznym apologetą programu 500 plus, bo jest on bardzo kosztowny dla budżetu i niweczy wiele innych priorytetów tego rządu. Ale jeśli taki trend demograficzny się utrzyma, można będzie powiedzieć: było warto.
Są również przedsięwzięcia kontrowersyjne, budzące opór i waśnie, ale robione w imię czegoś – choćby bardzo przemyślana, choć i pociągająca za sobą koszty społeczne reforma edukacji. Tu jednak słyszymy, że ta władza się waha – czy nie skorzystać może z prezydenckiego weta i rakiem się z niej wycofać. Rozumiem obawy przed wiosennym strajkiem nauczycieli, ale jeżeli płacić koszty, to już raczej takich wyzwań, a nie dobrego samopoczucia marszałka Kuchcińskiego, który nie chce, aby go zaczepiali dziennikarze.
To wyzwanie dla ludzi, którzy widzą, na ile rzeczy się porwano, w ilu sprawach spróbowano zakwestionować rzekomo jedynie słuszny kierunek, a z drugiej strony nie pochwalają metod tak zwanej dobrej zmiany: brutalności połączonej z głupotą jątrzącej propagandy. Tacy ludzie nie będą mieli w nowym roku łatwo, tak jak nie mieli w ubiegłym. Warto jednak aby pamiętali, co jest mniejszym złem, a co złem większym. Ja im nie podpowiem, ale cieszę się że można rządzić Polską nie według jednej recepty, której nie da się zmienić w wyborach. Zakwestionowanie bezalternatywności polskiego rozwoju to samoistna wartość.