Wątpliwości budzi jednak to, jaką metodę zastosowali. Bo czy teraz każda potrzebująca grupa będzie mogła wymuszać realizację swoich, często słusznych postulatów, blokując sejmowe korytarze? Gdzie jest granica, którą rozdzielimy naprawdę zdesperowanych od tych, którzy chcą poprawić swój los, stosując szantaż moralny?”.
To tekst z portalu NaTemat z 2014 r., kiedy rodziny niepełnosprawnych robiły w Sejmie kłopot Platformie Obywatelskiej. Dziś dziennikarze portalu podgrzewają do maksimum atmosferę, podburzając „do boju” garstkę dziesięciu rodzin, która w Sejmie pozostała. Krystyna Janda ogłasza, że płacze razem z matkami i ojcami walczącymi o los dzieci. Ale w 2014 r. jej płaczu nie było słychać. Było słychać za ta głos Henryki Krzywonos, matki wielodzietnej rodziny, ale też posłanki PO, że w Sejmie „ktoś gra dziećmi”.
Tyle że te przykłady, którymi delektuje się internet, działają w obie strony. Kto wtedy ronił łzy nad protestem? Wielu z tych, którzy dziś są bliscy wzywania policji, aby pozbyć się z Sejmu „okupantów”. Ludzie prawicy, która wtedy tych ludzi wprowadzała do parlamentu, a dziś zarzuca wspieranie protestu posłance Joannie Scheuring-Wielgus. Minister Michał Dworczyk, szef kancelarii premiera, powiedział „Gazecie Wyborczej”, że każdy, kto ma wrażliwość, współczuje. I nawet wierzę, że w jego przypadku tak jest, bo to przyzwoity człowiek, dawny harcerz. Ale ja co minutę natykam się na tych, co nie współczują.
Ta całkowita wymienność ról smuci mnie i brzydzi. Nie ma – na poziomie harcowników przynajmniej – różnicy programów czy pomysłów. Jest tylko odruch: bronimy swoich. Tylko tyle. Nakłada się na to przeświadczenie, że niepełnosprawni nie są na tyle liczni, aby trzeba się było z nimi liczyć. Ale po drugiej stronie mamy z kolei inny odruch (właśnie bardziej odruch niż plan): przekształcić każdy konflikt w bój ostatni, który zmiecie tę władzę. Bez względu na koszty.
W przypadku PiS-u rzecz jest jednak podwójnie złożona. Z jednej strony rząd, choć niezręcznie i pokrętnie, ale zaproponował rozwiązania korzystne dla niepełnosprawnych. Rozwiązania, do których władza poprzednia nawet nie próbowała dojść. Z drugiej, w irytacji na przedłużający się protest, politycy PiS nie umieją zachować klasy. Wyrazem tego są te wszystkie niemiłe zagrywki marszałka Marka Kuchcińskiego, który a to komuś z protestujących utrudni życie, a to kogoś nie wpuści do Sejmu. Cała rzecz wynika z lęku – on sam już dawno się pogubił. A w tle prawicowi dziennikarze rozprawiają o spiskach, bo tylko tak da się wytłumaczyć, że najwspanialszej władzy rzuca się kłody pod nogi. Choć – powtórzę – w tle jest też histeria ludzi, którzy zainteresowali się niepełnosprawnymi ledwie wczoraj, tylko po to, żeby dokuczyć znienawidzonemu „Kaczorowi”.
Tak naprawdę Polacy powinni sobie zadać pytanie, czy godzi się finansować z publicznych pieniędzy rozmaite cele, kiedy mamy u siebie ludzi tak bezradnych i nieszczęśliwych. Tyle że nie jesteśmy jako społeczeństwo gotowi, aby pójść tak daleko. „Wyborcza” alarmuje, że pieniądze wydaje się na strzelnice, a nie na zasiłki dla niepełnosprawnych. Odpowiem: to są nieporównywalne sumy, ale jeśli idziemy tym tokiem rozumowania, powiedzmy też, że budowaliśmy kiedyś orliki, a nie mieliśmy na tych samych ludzi i ich potrzeby. Tu potrzeba jakiejś fundamentalnej rewolucji w myśleniu. Niestety, nie wierzę w nią. Pozostają tylko coraz bardziej niesmaczne przepychanki.