Gdy przytłaczająca większość Polaków siadała z najbliższymi do wigilii, w polskim Sejmie trwał protest. Grupka posłów opozycji na znak sprzeciwu wobec działań marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego prowadziła „okupację” sali posiedzeń plenarnych.
Przyznam, że w tej sprawie zarówno działanie rządzących, jak i opozycji wydaje mi się zastanawiające. Nie do końca na przykład rozumiem powody, dla których opozycja zdecydowała się na kontynuację protestu. Wszak początkowo uzasadnieniem działań opozycji były plany wprowadzenia przepisów, które poprzez ograniczenie dziennikarzom możliwości pracy w Sejmie, de facto prowadziły do ograniczenia prawa obywateli do informacji o pracy polskiego parlamentu. Proponowane przez PiS rozwiązania były szkodliwe, dlatego sam przeciw nim protestowałem. Jednak w wyniku nacisku mediów i opozycji PiS postanowiło się ze swoich pomysłów na jakiś czas wycofać. Dlatego też lider PSL – po tym, jak PiS ustąpił – oznajmił, że ludowcy kończą udział w proteście. Jego zdaniem dalsza eskalacja konfliktu niczemu nie służy. PO i Nowoczesna były jednak innego zdania – protestowały dalej, domagając się powtórzenia głosowania nad budżetem, które odbyło się w Sali Kolumnowej, po tym, jak wspólnie partie opozycyjne blokowały salę obrad plenarnych.
I tu – muszę przyznać po raz kolejny – znów mam ambiwalentne uczucia. Im więcej wiemy o okolicznościach tego głosowania, tym większe mam wątpliwości, co do jego prawidłowości. Przecież PiS ma większość i gdyby zdecydowało się to głosowanie powtórzyć, bez wątpienia by wygrało, a równocześnie zneutralizowałoby zarzuty, że łamie prawo czy procedury. Rządzący nie chcą się jednak po raz drugi wycofywać, opozycja nie chce zaś tej sprawy odpuścić. W efekcie mamy sytuację patową. Ale patowe historie się zdarzają. I opozycja i rządzący mają w tej sprawie swoje racje. Dlatego idealnie by było, gdyby obie strony wykonały krok wstecz – PiS zdecydowałoby się na powtórzenie głosowania z połowy grudnia, a opozycja przerwałaby protest.
Ale największego problemu nie mam z samym konfliktem, ale z tym, jak jest on przedstawiany. Wielu sympatyków PiS od początku starało się protest – zarówno w Sejmie, jak i przed nim, gdzie przychodzili ludzie, by wesprzeć opozycję – ośmieszyć, a protestujących obrażać. Im większa sympatia do PiS, tym więcej niechęci i braku zwykłej ludzkiej empatii wobec osób, które zamiast być z bliskimi, zdecydowały się poświęcić święta sprawie, którą uważają za ważną. Równocześnie sympatycy opozycji protestu porównują PiS do władz PRL, przedstawiają swoje działania jako walkę dobra ze złem, wolności z autorytaryzmem, prawdy z fałszem. Każdy, kto zna trochę historię Polski ostatnich kilkunastu lat, a równocześnie jego sympatie polityczne nie przesłaniają mu rzeczywistości, doskonale wie, że ani Platforma, jak rządziła, wcale nie była tak święta, jak by wynikało z jej dzisiejszych słów, ani PiS dziś nie jest takie cudowne, jakby można było sądzić z tego, co mówią jego sympatycy. Ale nie chodzi o to, kto jest dobry, a kto zły.
Może więc powinniśmy dziś uczyć się... kulturalnie protestować. Wprowadzić do szkół zajęcia, na których będzie się Polaków uczyć różnić ze sobą, ale zachowując do siebie szacunek. Nie uważać od razu, że przeciwnicy to komuniści, złodzieje, albo zwolennicy autorytarnej władzy. Może powinniśmy po prostu nauczyć się znosić krytykę tego, co dla nas jest ważne, nie zgadzać się z poglądami oponenta, ale szanować w nim człowieka. Gdybyśmy to dziś umieli – bez względu na to, czy komuś bliżej do rządzących, czy do opozycji – życie w Polsce byłoby znacznie łatwiejsze do zniesienia.