Jak mówić o ukraińsko-polsko-rosyjskiej przeszłości dziś, gdy w gruzy walą się ukraińskie miasta i wsie, gdy odkrywane są masowe groby rosyjskiego bestialstwa? Czy jest jakikolwiek język, na którym można by zbudować zgodną przyszłość naszego kąta Europy? Dziś wydaje się to mrzonką, nieziszczalnym pragnieniem nieuleczalnego idealisty. Wszak nadal trwa wojna, podczas której bohaterski naród ukraiński stawia opór moskiewskim najeźdźcom. Gdzież tu myśleć o pokojowej przyszłości? Najpierw trzeba odeprzeć agresję, odzyskać to, co bezprawnie zagrabione, przywrócić sprawiedliwość. Droga do tych celów jest daleka i nie będą jej określać wyłącznie żołnierze, czołgi, rakiety i drony.
Wszyscy potrzebujemy mitów
Trzeba przemiany duchowej, szczególnie tego narodu, który wciąż jest skłonny wierzyć swym barbarzyńskim przywódcom, przemiany, która musi również ogarnąć autorytety rosyjskiej Cerkwi, dotąd zaprzedane w służbie państwa. Dziś trudno realnie wyobrazić sobie drogę tej przemiany. To materiał dla cudu, można by rzec. Miliony Rosjan wciąż ufają putinowskiej propagandzie, wierzą w idee „ruskiego miru”, odmawiają Ukraińcom prawa do narodowej i państwowej odrębności, a ich dążenie do wolności widzą jako efekt spisku, w którym główną rolę gra Zachód. Nihil novi, tak zostały wychowane pokolenia w dzisiejszej Rosji, w ZSRR i w Rosji carskiej. „Rosjanom nie mieści się w głowie, by Ukraińcy poszli sobie własną drogą, by zachowywali się jak wolni ludzie, kierujący się swymi marzeniami i interesami, a nie wyobrażeniami Rosjan o Ukrainie” – pisze Adam Szostkiewicz. Propaganda putinowska wmawia Rosjanom, że na wschodzie Ukrainy to „banderowcy” mordują tamtejszych Rosjan, więc nic dziwnego, że się zbuntowali. Rosjanie, wychowani w duchu kultu „zwycięstwa nad faszyzmem”, są wyjątkowo podatni na wszelkie analogie do „wielkiej wojny ojczyźnianej” z lat 1941–1945. Gdy słyszą dziś o nazistowskim reżimie w Kijowie, uruchamia to w nich struktury poznawcze kształtowane od najmłodszych lat przez popkulturę, propagandę, edukację i przekaz rodzinny. Działa odruch warunkowy.
Tak głęboko zakorzenione odruchy trudno zmienić. Spójrzmy na samych siebie. Jak odnosimy się do jakichkolwiek prób relatywizacji spuścizny Armii Krajowej? Jak emocjonalny, bo nie racjonalny, sprzeciw wzbudził niegdyś artykuł Michała Cichego, ukazujący antyżydowskie uprzedzenia powstańców warszawskich? Jakże trudno było nam przyjąć do wiadomości Jedwabne, Radziłów i Kielce. Pozostajemy niewolnikami narodowej wizji przeszłości. Skupiamy się na poszukiwaniu wszystkiego, co nas uniewinnia. „Polacy nie mogli tego uczynić” – to argument zasadniczy i niemożliwy do zbicia, ustawiający nas po naturalnej stronie dobra, którego mielibyśmy jakoby być wcieleniem.
Nie jesteśmy w tej mitologizacji własnych dziejów żadnym wyjątkiem. Przykłady można mnożyć. Ot, choćby Francuzi. W pałacu wersalskim wisi płótno gabarytów Bitwy pod Grunwaldem Matejki, przedstawiające ostatnią, zwycięską bitwę w wojnie o niepodległość USA, Yorktown. Dominuje postać Jean-Baptiste de Rochambeau, generała, dowódcy sprzymierzonych z Amerykanami wojsk francuskich. Znaleźć Jerzego Waszyngtona nie jest łatwo, stoi gdzieś na uboczu. Mity zawierające narodowe wyobrażenia o faktach i postaciach historycznych tworzą tożsamości państw i społeczeństw.
Wśród tychże mitów zasadniczą rolę odgrywają tzw. mity założycielskie. Wedle słów wielkiego francuskiego myśliciela Paula Ricoeura są nimi opowieści objaśniające początki rzeczywistości, w której dziś toczy się nasze życie. Chociaż narodziny mitu spowodowane są konkretnymi okolicznościami historycznymi, to jednak jest to opowieść o uniwersalnych i ponadczasowych wydarzeniach, zaburzających zwyczajny bieg historii. Mit założycielski jest wreszcie opowieścią heroiczną – jego bohaterowie muszą przejść wiele ciężkich prób i wykazać się nadzwyczajną odwagą i godnością. Wiąże się to niejednokrotnie z ich kultem, który nie musi mieć charakteru religijnego. Mit założycielski tworzy przestrzeń, w której formuje się świadomość narodu, jego poczucie odrębności, misji i dumy. Przez pryzmat owego mitu członkowie wyznającej go grupy przydają jednym rolę wrogów, innym zaś przyjaciół. Mogą być zatem te opowieści brzemieniem ciążącym nad pamięcią przeszłości i nad odbiorem teraźniejszości.
Ukraińcy zmieniają kierunek
Proszę wybaczyć ten przydługi i nieco teoretyczny wstęp. Był on jednak potrzebny dla lepszego zrozumienia kluczowego dla przyszłości w naszym regionie Europy zagadnienia. Przez kilka miesięcy przyglądaliśmy się ważnym epizodom historii na styku Rusi, Polski, Rosji i Ukrainy. Szukaliśmy odpowiedzi na pytania o źródła obecnej sytuacji. Pisałem we wstępie do niniejszego cyklu: „Jakże różne są kształty pamięci Polaków, Ukraińców i Rosjan, jak nieprzystawalne wyobrażenia o sobie nawzajem? Jak obce są historyczne mity, legendy i kształtowane przez nie tożsamości narodów, których «krew pobratymcza» jest tak zatruta nienawiścią”.
Wojna nienawiści nie wyruguje, ale może zmienić jej kierunek i to właśnie, jak sądzę, dzieje się dziś w Ukrainie. To nowe państwo i młody naród zmienia na naszych oczach formę swego mitu założycielskiego, dokonuje przewartościowania ocen historycznych faktów i postaci. Kierunek, w którym podąża to zjawisko, jest wyraźnie określony: ukraińska tożsamość narodowa i państwowa zrzuca z siebie wszelkie przejawy sympatii do Rosji i wzmacnia poczucie odrębności, samoistności. Symptomem tego jest choćby masowe przechodzenie rosyjskojęzycznych Ukraińców na język ukraiński. Widzimy tę zmianę na przykładzie wielu faktów historycznych, o których mówiliśmy w ramach tego cyklu. Wymieńmy kilka z nich:
1 Poszukiwanie genezy państwa ukraińskiego w Rusi Kijowskiej i Kijowie – matce miast ruskich, opowieść o tysiącletniej tradycji Rusi – Ukrainy, podkreślająca młodszość cywilizacyjną i kulturową Moskwy – Rosji.
2 Zmiana stosunku do spuścizny Rzeczypospolitej szlacheckiej, co najlepiej ujmują strofy przywoływanego już przeze mnie wcześniej wiersza Jerzego Łobodowskiego: „I zapada się pod ziemię Perejasław. I pod niebo ulatuje Hadziacz”. Apoteoza związku z Rosją zmienia się w żal za zmarnowaną szansą stworzenia Rzeczypospolitej Trojga Narodów.
3 Przywracanie pamięci Symona Petlury i sojuszu polsko-ukraińskiego z 1920 r., co powoli zaczyna zmieniać przekonanie, że relacje polsko-ukraińskie opierały się wyłącznie na antagonizmie i wzajemnych rzeziach.
4 Słabnięcie „klątwy Wołynia” jako elementu jątrzącego relacje Polaków i Ukraińców. Zaczynamy pamiętać, a nie tylko rozpamiętywać.
5 Powolne, ale widoczne, zastępowanie UPA w ukraińskim micie założycielskim przez bohaterów wojny z Rosją.
Te dwie ostatnie kwestie zdają się szczególnie ważne dla obu naszych nacji i tego, jak będzie w przyszłości wyglądało nasze sąsiedztwo. Rekonstrukcja treści mitu założycielskiego i uformowanie go na tym, czego ten naród doświadcza dziś, jest czynnikiem który bardzo nas do siebie zbliża. Co lepiej będą pamiętać Ukraińcy: głupotę polskiej polityki narodowościowej w dwudziestoleciu międzywojennym czy spontaniczną, ofiarną pomoc, której doświadczyli w Polsce podczas ostatnich miesięcy? A my, czy wciąż będziemy się pogrążać w rozpamiętywaniu Wołynia, czy podziwiać ukraińskich żołnierzy walczących o ich i naszą wolność? Przyszedł czas, gdy wreszcie oczywistym stało się to, co w polsko-ukraińskich relacjach naprawdę ważne, a czego wielokrotnie, na wspólne nieszczęście dostrzec nie potrafiliśmy. Tak, jak w latach 1918–1919, gdy młode i słabe państwa, polskie i ukraińskie, walczyły ze sobą o Galicję Wschodnią, piędź ziemi, zapominając o tym, co było dla nich największym, wręcz egzystencjalnym zagrożeniem – o Rosji. Rezultatem było zniknięcie z map suwerennej Ukrainy i śmiertelne niebezpieczeństwo, przed jakim stanęła Polska w 1920 r.
Nowe otwarcie
Zaciążył nad naszymi relacjami fakt, że państwo ukraińskie po uzyskaniu niepodległości w 1991 r. zaczęło budować swój mit założycielski na tradycji UPA. Dla Ukraińców, szczególnie na Ukrainie Zachodniej, była to formacja, którą postrzegali podobnie jak my AK, jako bohaterów walki o „samostijną Ukrainę”. Bohaterów jedynych, bo innych nie było. Ukraińska polityka pamięci poszła w tym kierunku, aby wzmacniać tożsamość narodu właśnie wokół bohaterskiego mitu UPA. Cóż, innych bohaterów przez lata Ukraina nie miała… Bez gloryfikacji UPA nie byłoby szans na budowę ukraińskiego mitu założycielskiego, napiętnowanie nacjonalistów oznaczałoby, iż ów mit w zasadzie nie istnieje. Dla Polaków jakiekolwiek formy kultu UPA były z jasnych powodów nie do zaakceptowania. Konflikty wokół cmentarza Orląt, ustanowienie Stepana Bandery bohaterem Ukrainy i wiele, wiele innych podobnych faktów wpływały negatywnie na relacje Polski i Ukrainy. Nawet wezwanie Jana Pawła II: „Czas już oderwać się od tej bolesnej przeszłości!”, niewiele tutaj zmieniło.
Dopiero zmiana ukraińskiego mitu założycielskiego, w którym bojowników UPA zastąpiła „niebiańska sotnia” z Majdanu Niezawisłości, obrońcy Azowstalu i „russkij wojennyj korabl”, co to poszedł „na ch…”, spowodowała, że papieskie słowa zaczęły się spełniać. Władimir Putin swą wojną dał Ukraińcom i Polakom wielki prezent: uwolnił nas od brzemienia historii, albo inaczej – mimowolnie usunął to, co najbardziej nas dzieliło, zintegrował naród ukraiński i pchnął go ku Polsce i ku Europie. Aż się cisną na usta słowa Goethego, wypowiadane przez Mefistofelesa: „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”.