Logo Przewdonik Katolicki

Jezus idzie do grzeszników

Ks. Henryk Seweryniak i Monika Białkowska
fot. Wikipedia

Świadomość własnej grzeszności nie powinna nas, jako chrześcijan, przytłaczać. Jezus przychodzi właśnie do nas, w tej kiepskiej kondycji

Ks. Henryk Seweryniak: Jakoś dotąd pomijaliśmy tę kwestię. A ona jest bardzo ważna, kiedy zbieramy sobie zasadnicze osie nauczania Jezusa.
On idzie do grzeszników.

Monika Białkowska: I jest to kolejna rzecz, która przez dwa tysiące lat nam okrzepła, przynajmniej w teorii. W praktyce niekoniecznie. Chyba nie do  ońca rozumiemy, jaka to była rewolucja i jaki to był skandal w czasach, kiedy przynajmniej niektóre grzechy sprawiały, że człowiek stawał się nieczystym. Więcej – kontakt z nieczystym mógł skalać czystego. Dlatego ten dystans wobec „nieczystych” grzeszników był tak ważny. I dlatego Jezus wywoływał tak wielkie poruszenie, kiedy go łamał. Mógł uchodzić wręcz za skandalistę, lekceważącego ważne normy religijnego prawa.

HS: Nie był to zresztą ani pierwszy, ani ostatni raz, kiedy był uważany za skandalistę. Ale zanim tu do Jezusa dojdziemy, musimy wiedzieć, jak wyglądało odpuszczenie grzechów w judaizmie. Żydzi mieli, do dziś oczywiście mają Dzień Pojednania, Jom Kippur. Wtedy mogą odpokutować swoje grzechy. Charakterystyczne jest to, że do rytuałów tego dnia należało wyznanie grzechów nad kozłem. To nie było wyznanie osobiste, ale robił to kapłan w imieniu całego ludu, wyciągając nad kozłem ręce. W ten sposób „przerzucał” winy na zwierzę, które potem było wypędzane i strącane w przepaść, żeby razem z grzechami nie wróciło do Izraela. W ten sposób była przywracana komunia z Bogiem.

MB: Właśnie – z Bogiem. A grzech niszczy też relacje między ludźmi. I te grzechy przeciwko drugiemu człowiekowi nie były odpuszczane w Dzień Pojednania. Za nie trzeba było odpokutować, zaspokoić krzywdę, którą się wyrządziło. I te grzechy były wręcz uważane za poważniejsze, Bóg nie odpuszczał ich, dopóki nie zostało za nie odpłacone. Do tego dochodzi jeszcze myślenie judaizmu o tym, że grzech ma bezpośrednie przełożenie na powodzenie człowieka w życiu. Kto jest sprawiedliwy, temu będzie się dobrze wiodło. Kto jest grzesznikiem, będzie chorował, będzie ubogi, będzie upokorzony. Opowieść o Hiobie nieco ten porządek zachwiała, Jezus zupełnie go odwrócił, nazywając tych najbiedniejszych i nieszczęśliwych „błogosławionymi”. Kolejna rewolucja, ale nie o niej mieliśmy rozmawiać.

HS: Skoro znamy kontekst, to wracamy do Jezusa, który idzie do grzeszników. Pierwszy moment, który już niepokoi, to jest przyjęcie chrztu Janowego, chrztu gładzącego grzechy. Jezus wchodzi w tłum grzeszników nad Jordanem. Staje między ludźmi, którzy mają silną świadomość swoich win. Czy mógł wyznać grzechy? Nie miał czego wyznawać. Czy mógł zerwać z dotychczasowym życiem, nawrócić się? Nie miał powodu. A jednak mówi do Jana, żeby pozwolił, żeby ustąpił, żeby mogło się wypełnić wszystko, co sprawiedliwe. W ten sposób ten chrzest jest wyrazem solidarności ze wszystkimi ludźmi obciążonymi winą i pragnącymi sprawiedliwości.

MB: Jest też jednocześnie zgodą na śmierć za tych ludzi, zgodą na śmierć za grzechy ludzkości. Na samej zgodzie jednak się nie kończy. Zakładamy, że w momencie swojego chrztu Jezus nie był jeszcze rozchwytywanym nauczycielem. Dopiero zaczynał swoje publiczne życie. Choć chrzest był gestem solidarności z grzesznikami i zapowiedzią śmierci Jezusa, to grzesznicy ani tego nie wiedzieli, ani mogli tego nie zauważyć…

HS: Musieli już zauważyć Jego nauczanie o królestwie Bożym i wiążące się z tym gesty. Ile razy czytamy, że Jezus zasiadał do posiłku, to poza karmieniem tłumów, ostatnią wieczerzą i prywatnymi przecież spotkaniami w domu Łazarza z Martą i Marią, jadał swoje posiłki z grzesznikami. Z celnikami. Pozwalał przy tym się dotykać prostytutce, łamiąc tę rytualną czystość, o której wspominałaś. To już były wydarzenia, które z pewnością nie przechodziły bez echa. Żydzi rozumieli, że mają do czynienia z zupełnie nową jakością, z zupełnie inną nauką.

MB: Kiedy wybierał Dwunastu, swoich najbliższych uczniów, można powiedzieć wręcz, że się skompromitował. Tak to musiało wyglądać w oczach faryzeuszy. Powołał przecież do tego grona Mateusza, celnika. I znów: słowo celnik dziś nie mówi nam wiele. Ale gdyby nazywać go współczesnymi słowami, powiedzielibyśmy, że to był zdrajca, kolaborant, publiczny grzesznik, którego każdy przyzwoity Żyd omijał szerokim łukiem.

HS: Faryzeusze i uczeni w Piśmie szemrali, opowiadali, że „przyjmuje grzeszników i jada z nimi!”. To był tak naprawdę szczyt Jego konfliktu z establishmentem ideologicznym Izraela. Oni ze wszystkich sił starali się przecież być w porządku wobec Boga, zachowywać drobiazgowo wszystkie religijne przepisy – a tu przychodzi Jezus, który mówi, że Bóg jest większy od religijnych przepisów. Że trzeba się nawrócić na myślenie kategoriami nie przepisów, ale miłości.

MB: Próbował to tłumaczyć – i ludowi, i przecież jakoś również faryzeuszom – w przypowieściach.

HS: Mówił o dziewięćdziesięciu dziewięciu owcach w domu i tej jednej zaginionej. Mówił o zgubionej drahmie. To były przypowieści o miłości, o tym, że być w porządku wobec Boga znaczy coś więcej, niż tylko przestrzegać Prawa. Być w porządku wobec Boga to być z Nim w relacji miłości.

MB: Co nie znaczy „odrzucić Prawo”, ale „znaleźć większy motyw wypełniania Prawa”. Czyli miłość właśnie.

HS: Są tu jeszcze dwa ważne momenty. Pierwszy to taki, że Jezus wcale nie był pobłażliwy dla grzechów. Wychodzenie do grzeszników nie oznaczało, że jest Mu wszystko jedno. Charakterystyczne dla Niego są te krótkie sentencje, które przytaczają ewangeliści: „Twoje grzechy są odpuszczone”. „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju”.

MB: Nie ma tu gadaniny, rozbierania winy na czynniki pierwsze, długich rozważań zakończonych upewnianiem się: „czy na pewno zrozumiałeś, dlaczego to było złe?”. W sumie to rozpoznanie winy, ocena, żal, wszystko dokonuje się w człowieku. Jezus nikogo nie rozlicza. Nikomu niczego nie sugeruje, nie udowadnia. Nie budzi nawet w nikim poczucia winy. Żałujesz? Jest ci odpuszczone, idź. Gdybyśmy my jako ludzie potrafili tak nie rozdrapywać – zwłaszcza cudzych win…

HS: Pewnie i nam wszystkim grzesznym byłoby i łatwiej, i bardziej po chrześcijańsku. Ale mamy jeszcze ostatni moment tego spotkania Jezusa z grzesznikami, czyli moment umycia nóg uczniom, kiedy Piotr stawia opór. Tu się zaczęła kształtować świadomość chrześcijan, że wszyscy jesteśmy grzeszni, dlatego też każda Eucharystia rozpoczyna się od aktu pokuty.  Świadectwo tej świadomości mamy zapisane w Didache: „W Dniu Pańskim macie się razem gromadzić, łamać chleb i dzięki składać, gdy już wcześniej wyznaliście wasze grzechy”.

MB: Tak sobie myślę – pewnie to będzie banalne – ale to, o czym mówimy, zupełnie odwraca logikę bycia grzesznikiem. My po ludzku lubimy się czuć bezgrzeszni. Lubimy innych napominać, wytknąć im ich winy. Lubimy publicznie rozliczyć ze słabości, pokazując w ten sposób swoją wyższość. A jak kogoś nazwać „grzesznikiem”, to czuje się obrażony czy upokorzony. Nie chcę powiedzieć, że „grzesznik to brzmi dumnie”, bo to byłaby gruba przesada. Ale ta świadomość własnej grzeszności nie powinna nas, jako chrześcijan, przytłaczać. Jezus przychodzi właśnie do nas, w tej kiepskiej kondycji. I w sumie dużo lepiej jest uznać się za grzesznika niż za doskonałego wykonawcę przepisów prawa – bo Jezus z grzesznikami spędzał mnóstwo czasu, a faryzeuszów ganił, że nie widzą istoty. Przecież istotą jest spotkanie z Jezusem. I ono jest możliwe niezależnie od kondycji, w jakiej jesteśmy. Byle tylko tego spotkania chcieć, byle Go szukać.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki