W nagrodzonym Oscarem filmie Thomasa Vinterberga, który w Polsce znany jest pod tytułem Na rauszu, alkohol leje się strumieniami. Można nawet rozpoznać niektóre marki napojów zawierających procenty. Jednak polski tytuł może być mylący. Być „na rauszu” to znajdować się pod lekkim wpływem alkoholu, być nieco pijanym. Tymczasem oryginalny duński tytuł oznacza raczej pijaństwo, popijawę, picie do upadłego.
Utrzymując pół promila
Obsypane prestiżowymi nagrodami dzieło Vinterberga opowiada o czterech zaprzyjaźnionych nauczycielach pracujących w małomiasteczkowej szkole. Podczas urodzin jednego z nich, po wypiciu kilku kieliszków, postanawiają zainicjować eksperyment sprawdzający teorię, według której człowiek rodzi się z niewielkim niedoborem alkoholu w organizmie. Dlatego utrzymywanie poziomu 0,5 promila alkoholu we krwi miałoby skutkować produkcją hormonów szczęścia w organizmie. Wzrastać powinna również wydajność danej osoby i pobudzona winna być jej zdolność do kreatywnego myślenia. Zaczynają więc pić, najpierw przede wszystkim w pracy. Nie spodziewają się jednak skutków, jakie pociągnie za sobą długotrwałe utrzymywanie określonej liczby promili we krwi. Duński reżyser nazwał swój najnowszy film „pochwałą życia, a nie picia”.
Negatywne skutki
Na serwisie abczdrowie.pl można znaleźć artykuł zatytułowany Zachowanie po alkoholu. Z pierwszych zdań tekstu można się dowiedzieć, że alkohol zmienia zachowanie i życie człowieka. „Po wypiciu wysokoprocentowego trunku zachowujemy się inaczej niż zwykle” – wskazuje autorka artykułu i wymienia, na czym te odmienne zachowania polegają.
Okazuje się, że pod wpływem alkoholu osoby zahamowane stają się bardziej rozluźnione, smutne – stają się weselsze, nieśmiałe – pewne siebie, ciche – hałaśliwe. „Niektórzy piją właśnie po to, by poczuć się choć przez chwilę inaczej niż na co dzień” – zauważa autorka i dodaje, że alkohol staje się panaceum na problemy, środkiem uśmierzającym ból, sposobem na dobry humor. Dopiero po tych konstatacjach przechodzi do ostrzeżeń przed negatywnymi skutkami picia. Obszernie omawia wpływ alkoholu na organizm człowieka, niepożądane zmiany w jego zachowaniu i niekorzystne zmiany osobowości.
Ustawa stawia warunki
Tworzenie w świadomości odbiorcy pozytywnych, emocjonalnych powiązań z konkretnym produktem czy marką jest w konstruowaniu reklamy jedną z bardzo istotnych kwestii. Nie bez powodu „Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi”, która zabrania na obszarze naszego kraju reklamy i promocji napojów alkoholowych, czyniąc jednak wyjątek dla piwa, stawia pewne warunki dotyczące właśnie skojarzeń.
Zgodna z obowiązującym w Polsce prawem reklama piwa nie tylko nie jest kierowana do małoletnich ani nie przedstawia osób małoletnich, ale również m.in. nie łączy spożywania alkoholu ze sprawnością fizyczną bądź kierowaniem pojazdami. Prawidłowa reklama nie zawiera również stwierdzeń, że alkohol posiada właściwości lecznicze ani że jest środkiem stymulującym, uspokajającym lub sposobem rozwiązywania konfliktów osobistych. Poza tym nie podkreśla wysokiej zawartości alkoholu w napojach alkoholowych jako cechy wpływającej pozytywnie na jakość napoju alkoholowego. A także: „nie wywołuje skojarzeń z: atrakcyjnością seksualną, relaksem lub wypoczynkiem, nauką lub pracą, sukcesem zawodowym lub życiowym”.
Fałszywy świat
Zdaniem niektórych prawników w naszym kraju nie brak już od dawna reklam piwa, które wskazane wyżej przepisy co najmniej naginają. Na to niepokojące zjawisko zwrócił uwagę w tegorocznym sierpniowym apelu bp Tadeusz Bronakowski, przewodniczący Zespołu KEP ds. Apostolstwa Trzeźwości i Osób Uzależnionych. Wskazał, że marki alkoholowe sponsorują wydarzenia sportowe i artystyczne. Kierują swój przekaz przede wszystkim tam, gdzie koncentruje się uwaga i emocje młodych ludzi. „Łączą alkohol z radością, wolnym czasem, letnim wypoczynkiem, ale też silnymi emocjonalnie chwilami, jak wspólny mecz na stadionie czy uczestnictwo w dużym festiwalu muzycznym” – alarmował bp Bronakowski.
Przestrzegał, że reklamy pokazują świat atrakcyjny, ale gruntownie fałszywy. „Widzimy w nich młodych, przebojowych, uśmiechniętych ludzi, radośnie spędzających czas w gronie przyjaciół. Czujemy wspaniałą atmosferę przyjaźni i dobrej zabawy” – opisywał. Zaznaczał, że w świetle wielu reklam alkohol to znak ich wysokiego statusu, udanego życia, znak akceptacji przez przyjaciół i umiejętności doskonałego spędzania wolnego czasu.
Nie tylko biskup
Jego apel, poświęcony w dużej części sprawie reklamy alkoholu, w mediach nie spotkał się ze szczególnie przychylnym przyjęciem. Zdarzało się, że medialne omówienia dokumentu opatrywane były kąśliwymi tytułami i komentarzami w stylu: „te reklamy nie podobają się Kościołowi”.
Biskup Tadeusz Bronakowski zaakcentował, że coraz większym polem działania producentów są też media społecznościowe. „W filmikach i zdjęciach tworzonych przez tzw. influencerów często pojawiają się jawne lub zakamuflowane formy promowania alkoholu” – precyzował. Okazuje się, że nie tylko on dostrzegł, iż mamy do czynienia z budzącym poważne wątpliwości zjawiskiem.
Niedawno znany aktywista Jan Śpiewak postanowił złożyć zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez byłego polityka oraz przez znanego dziennikarza celebrytę, którzy intensywnie promują swoje napoje alkoholowe, zarówno piwo, jak i wódkę w internecie. Eksperci zwracają uwagę, że o ile sprawa reklamy alkoholu w mediach tradycyjnych jest w Polsce uregulowana, o tyle reklama zawierających go napojów w globalnej sieci pozostaje „szarą strefą”. Wykorzystujący to influencerzy, jak np. popularna Maffashion, spotkali się jednak w ostatnim czasie z bardzo ostrą krytyką w mediach i ze strony internautów.
Zdaniem bp. Bronakowskiego reklama alkoholu w internecie i na platformach cyfrowych jest szczególnie niebezpieczna. „Opiera się bowiem na precyzyjnej analizie danych o użytkownikach, dzięki czemu można wyświetlać im takie formy promocji, które mają największą szansę wpłynąć na ich zachowania” – zauważył w cytowanym apelu.
Bezalkoholowe szybko rośnie
W kontekście reklamy alkoholu warto przyjrzeć się jeszcze jednej kwestii. Biskup Tadeusz Bronakowski za groźny trend w marketingu uznał promowanie napojów bezalkoholowych. Nie dlatego, że kiedyś służyło ono „z przymrużonym okiem” do faktycznej reklamy piwa z procentami. Przewodniczący Zespołu KEP ds. Apostolstwa Trzeźwości i Osób Uzależnionych zauważył, że napoje te mają tych samych producentów i niemal identyczne nazwy i opakowania jak ich alkoholowe odpowiedniki. „W ten sposób przyzwyczaja się, zwłaszcza młodych odbiorców, do logotypów, marek i opakowań alkoholu, rzekomo nie reklamując alkoholu” stwierdził, przypominając, że napój określany jako bezalkoholowy w rzeczywistości może zawierać do 0,5 proc. alkoholu.
Tymczasem, jak wskazują najnowsze dane, popularność takich produktów w naszym kraju szybko rośnie. „Gdyby nie rosnący popyt na gatunki bez procentów, browarnicy notowaliby ponad 5-proc. spadek sprzedaży swoich produktów” – napisał w maju „Dziennik Gazeta Prawna”. GUS podał, że tylko w pierwszym kwartale 2022 r. z browarów wyjechało piwa bezalkoholowego o 14,8 proc. więcej niż przed rokiem. Z danych wynika, że popyt na piwo bezalkoholowe napędzają trendy zdrowotne i pokolenie milenialsów, czyli ludzi młodych, urodzonych pomiędzy rokiem 1984 a 1997. Rodzi się więc pytanie, czy to dobrze, czy źle, że coraz popularniejsze są napoje o niewielkiej zawartości alkoholu. Czy są wstępem do sięgania w przyszłości po już w pełni procentowe napoje? A może pomagają zachować trzeźwość na stałe?