Dominik Robakowski w ostatnim numerze „Przewodnika Katolickiego” z 2020 r. (PK 52/2020) pytał: „czy w sentymentalnych podróżach zdarza nam się zapędzić dalej niż do Lwowa i Wilna?”. Opisywał też wtedy miejscowość Kuty – przedwojenny kurort na rubieżach II Rzeczypospolitej, który stał się bramą ucieczki polskich elit do Rumunii we wrześniu 1939 r. Wspominam ten tekst nieprzypadkowo, bo sam zachwyciłem się inną kresową miejscowością, położoną zaledwie 100 km na północy wschód od Kut. To Zaleszczyki, obecnie w ukraińskim obwodzie tarnopolskim. Tu również nieopodal mieściła się ówczesna polsko-ukraińska granica, także to miejsce na dwie dekady było rajem wypoczynkowym dla Polaków i nie tylko. Polecam bogato ilustrowany album o tej miejscowości Zaleszczyki. Riwiera przedwojennej Polski autorstwa Jana Skłodowskiego (to zresztą część ciekawej „kresowej” serii wydawnictwa Księży Młyn).
Nadrzeczna riwiera
Miasteczko to leżało na skraju kraju, ale nie myślcie, że nad morzem. Można było zasugerować się w tym względzie słowem „riwiera”, ale jako żywo polska riwiera położona była nad rzeką Dniestr. Potężna rzeka o długości 1362 km płynie dla nas nieco nietypowo, bo z północy na południe, rozpoczynając swój bieg w Karpatach Wschodnich, a wpływając do Morza Czarnego. Mniej więcej od Bukówny w obwodzie iwanofrankowskim do Wygody w obwodzie tarnopolskim rozciąga się Park Krajobrazowy „Dniestrowski Kanion”, gdzie rzeka płynie w głębokiej na 80–200 m dolinie, tworząc piękne zakola. Unikalnego charakteru nadają malownicze krajobrazy i ich niepowtarzalność. Skaliste i strome brzegi pokryte liściastymi drzewami zamieszkuje wiele gatunków ptaków. Na brzegach rzeki obserwujemy piękne skalne wychodnie, jaskinie, wodospady. I właśnie w takim zakolu położone są Zaleszczyki, na półwyspie zwanym przez Kresowiaków „patelnią”. Przed wojną dwa potężne mosty, kolejowy i samochodowy, prowadziły w kierunku Czerniowców, do Kryszczatyk, tam gdzie w tamtych czasach było Królestwo Rumunii. Ukształtowanie terenu i położenie wpływa na wyjątkowy klimat tego miejsca, z którego korzystali nasi przodkowie – zachowała się fotografia, na której termometr zatrzymał się powyżej 50 stopni Celsjusza. Okolica była też idealnym miejscem do uprawy winorośli i drzew owocowych, z czego skrupulatnie korzystano: sezon zaczynał się więc w okolicach czerwca, a nawet w maju, a kończył we wrześniu bądź październiku – właśnie winobraniem. Do nadrzecznej riwiery prowadziła najdłuższa w ówczesnej Polsce linia kolejowa, do której można było zajechać słynną Luxtorpedą (ciekawostka: 600 km z Warszawy pokonywała ona wtedy w 4,5 godziny – prędkość dziś dla nas wydająca się bajeczną). Były też inne wycieczki kolejowe, np. z Krakowa, przez Zakopane i inne ówczesne kurorty – Krynice i Worochtę – trwała ona 10 dni i nocy i była bardzo droga). We wspomnieniach ówczesnych Zaleszczyki funkcjonują niemal jako miejsce magiczne; działało tu około 20 pensjonatów (w tym dwa otwarte przez cały rok), dwa hotele, Grand i Centralny, oraz Oficerski Dom Wypoczynkowy. Według informacji zawartych w folderze reklamowym „Po słońce do Zaleszczyk” ceny pobytu w nich wynosiły – w zależności od kategorii i sezonu – od 4 do 7 zł za dzień (ale pamiętajmy, że w tamtych czasach np. w administracji publicznej oraz w szkolnictwie przeciętne wynagrodzenie oscylowało w granicach 200 zł). Ze względu na moc atrakcji i bliskość przyrody chętnie przyjeżdżali tam słynni Polacy; odpoczywała tu Maria Dąbrowska (pisała we wspomnieniach: „Cały czas letnia pogoda, upały, błogie powietrze, moc winogron i przepysznych owoców wszelkiego rodzaju – po prostu raj ziemski zalany słońcem”), opalała się Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (co oczywiście poetycko opisała), a gościem kategorii VIP, na którego przyjazd niemal dosłownie malowano trawniki, był nie kto inny, jak Józef Piłsudski. Rozwój tego kurortu był fenomenalny, ale jego przeznaczenie – tragiczne. Położenie przy granicy sprawiło, że można było stąd uciec, co zrobił m.in. Melchior Wańkowicz, ale pożoga wojenna trafiła tu dość szybko. Komunizm z kolei nie wpłynął na rozwój Zaleszczyk, funkcja turystyczna zaczęła się nieco odradzać w niepodległej Ukrainie. Dziś ze względu na wojnę wybór tych malowniczo położonych terenów na wczasy jest niemożliwy. Może będzie to dobre zadanie na to, co „po wojnie” – kiedy odwiedzając te wschodnie tereny, będziemy poznawać naszą przeszłość, marząc wspólnie z sąsiadami z Ukrainy o lepszej przyszłości.
Okno na morze i niebo
Przenieśmy się teraz w naszej opowieści jeszcze bardziej na południe, na malutką wyspę Gozo, będącą częścią Malty – państwa z ciekawą historią, jedynym w Europie językiem semickim (choć pisanym alfabetem łacińskim) i bogatą kulturą katolicką, miejscem opisanym wręcz w Dziejach Apostolskich, kiedy to Paweł rozbił się na tej wyspie. Chcę skupić się jednak na atrakcji przedkulturowej, mianowicie na it-Tieqa Żerqa, czy też inaczej po maltańsku it-Tieqa tad-Dwejra, czyli Lazurowym Oknie, we współczesnym lingua franca Azure Window. To miejsce już nie istnieje. Zobaczymy po nim smutną wyrwę u wybrzeży wyspy. Wcześniej był to skalny most, pod którym przepływała morska woda, nieopodal zresztą jest niewielka wewnętrzna zatoka. Lazurowe Okno powstało w wyniku erozji morskiej ściany klifu. Powstanie łuku mogło zająć nawet 500 lat, wcześniej w tym miejscu mogła mieścić się jaskinia. Najstarsza znana wzmianka o Azure Window znajduje się na ilustracji z 1824 r., przedstawiającej pobliską wieżę Dwejra. Od kiedy tylko powstała współczesna turystyka, ciągnęły tam miliony ludzi, by zrobić sobie zdjęcie na charakterystycznym tle. Łuk został włączony do Specjalnego Obszaru Ochrony, a Malta starała się nawet, by miejsce to znalazło się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Nic to nie dało. 8 marca 2017 r. o godzinie 9.40 łuk po prostu się zawalił. Filar ustąpił jako pierwszy, powodując zapadnięcie się wraz z nim górnej części łuku. Podczas zawalenia się filar roztrzaskał się na duże kawałki. Całe szczęście, że Lazurowe Okno zachowało się w kulturze, m.in. w filmie Hrabia Monte Christo z 2002 r.
Wakacje i przemijanie
Dlaczego łączyć te dwa oddalone od siebie miejsca? To kolejna refleksja o wakacjach i wypoczywaniu. Bo częścią każdego wypoczynku jest mimowolna refleksja o przemijaniu. To dziwne uczucie, które każdy z nas ma w ostatnią noc wyjazdu, kiedy czujemy, że nasz czas tutaj już się skończył. Ostatnio dołącza do nich myślenie, czy na pewno powrócimy kiedyś do tego samego miejsca. Świat dziś zmienia się tak diametralnie, że nie ma tej pewności. Coś, co wydaje się pewne, jak z kamienia, może runąć w jednym momencie. Pokój, o którym wszyscy mówią i go pragną, też może obrócić się w popiół, przez chore ambicje wpływowych ludzi. Przyroda i historia zmieniają się i my się zmieniamy, widząc nieuchronność przemijania. I zwiedzając, poznając świat, odpoczywając, musimy czerpać z ulotnych chwil, towarzyszącym nam niczym mewy czy jaskółki fruwające nad plażą.