Trudu może nam nastręczać samo określenie „Kresy”. W powszechnym wyobrażeniu są to ziemie na wschód od Bugu, które w większym lub mniejszym stopniu były związane z polską państwowością. To jednak nie położenie Kresów świadczy o ich wyjątkowości. Są one przede wszystkim mitem, jednym z najtrwalszych, jakich doczekała się polska kultura.
Dziki Wschód
Niezwykłe jest to, że Kresy były mitem w zasadzie od zawsze. Jeszcze w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów wschodnie rubieże państwa kusiły wszystkich tych, którzy nie odnajdywali się w ówczesnej rzeczywistości. Renegaci, zubożali szlachcice, zbiegli chłopi – wszyscy udawali się w stronę wschodzącego słońca, aby odnaleźć wolność i kawałek ziemi. Trudno nie doszukać się tutaj analogii do Dzikiego Zachodu. Tatarskie rejzy mogą budzić skojarzenia z indiańskimi najazdami, przydrożne karczmy śmiało gotowe były zastąpić amerykański saloon, wreszcie pojedynki na szable od rewolwerowych różniły się tylko rodzajem broni. Obraz ten utrwaliła w nas przede wszystkim Trylogia, której autor nie krył zainteresowania amerykańską literaturą westernową.
Kresy byłyby jednak jedną z wielu krain na rubieżach, gdyby nie subtelne doprawienie ich przez polski romantyzm. Tak jak Wilno ukształtowało Mickiewicza, a Krzemieniec Słowackiego, tak samo obaj dołożyli wiele starań, aby krainę dzieciństwa uczynić w swych utworach tajemniczą i magiczną. Kresy były też romantyczne za sprawą swej przyrody, a także prostego ludu, w którego zwyczajach dopatrywano się pozostałości przedchrześcijańskich wierzeń. Wreszcie, czynnikiem, który złożył się na dopełnienie mitu Kresów, stało się ich męczeństwo. Tędy tysięczne armie przechodziły to w jedną, to w drugą stronę; to stąd ruszali na Sybir najlepsi synowie kraju.
Kresowy mit zmieniał się, ubogacał na przestrzeni lat, niemniej trzeba przyznać, że mamy o nim małe pojęcie. Nasze skojarzenia ograniczają się do Wilna, Lwowa i rzezi wołyńskiej. Przeciętnemu przechodniowi z pewnością trudno byłoby wymienić chociażby wschodnie miasta wojewódzkie II RP, nie mówiąc już o mniejszych ośrodkach. Na szczęście z pomocą przychodzi książka Sławomira Kopra i Tomasza Stańczyka Ostatnie lata polskich Kresów.
Odczarowywanie Kresów
Choć Kuty były miejscowością wypoczynkową, to jednak nigdy nie widziały tak wielkich tłumów jak we wrześniu 1939 r. Z całego kraju przybywali tutaj cywile, aby za pomocą niewielkiego mostu przedostać się na rumuński brzeg rzeki Czeremosz. Ruch wzmógł się 17 września, gdy po mieście gruchnęła wieść o wkroczeniu Sowietów. Oprócz cywili, nad przeprawę zaczęły przybywać oddziały wojskowe, które ku zdziwieniu nielicznych świadków również zaczęły przedostawać się do Rumunii. Wojewoda poznański Ludwik Bociański biegał zapalczywie między dziesiątkami samochodów, próbując jakoś zapanować nad ruchem. Zdziwił się, gdy w jednej z limuzyn dostrzegł charakterystyczną sylwetkę. Bociański stanął przed samochodem i Rejtanowskim gestem zmusił jego pasażera do opuszczenia pojazdu. Był nim marszałek Edward Rydz-Śmigły. Po krótkiej dyskusji, w której Bociański starał się przekonać naczelnego wodza do pozostania w kraju, padł strzał. Wojewoda osunął się na ziemię. Samobójcza (jak się później okazało – nieudana) próba nie mogła zatrzymać dalszego biegu wypadków. 17 września 1939 r. polskie władze opuściły terytorium Rzeczypospolitej. Kuty, niespodziewanie ostatnia stolica II RP, stały się świadkiem końca pewnego świata. W ciągu najbliższych kilku lat miasto przeżyje także swoją małą apokalipsę.
II wojna światowa stanowiła ważną cezurę nie tylko w życiu mieszkańców Kut. Podobnie jak Kuty, także wiele innych miejscowości II RP zostało zniszczonych, ale co ważniejsze – wymazanych ze świadomości. Te same Kuty przed wrześniem 1939 r. odbierano zupełnie inaczej. Były przyjemnym, słonecznym kurortem, w którym notowano rekordowo wysokie temperatury. Arbuzy, morele, wino – to rzeczy, którymi zaprzątano sobie tutaj głowy w latach 30. XX w. I to do takich Kresów sięgają przede wszystkim w swojej książce Koper i Stańczyk w trzeciej odsłonie kresowego cyklu.
O ile dwie pierwsze części traktowały o najbardziej znanych kresowych miastach, czyli Lwowie i Wilnie, to tym razem na plan wyszły mniejsze ośrodki, które znajdowały się przed rokiem 1939 w granicach II RP. Książka jest zbiorem 24 opowieści, których bohaterami są mniej lub bardziej znani mieszkańcy Pokucia, Podola czy Polesia.
Trudno przytaczać w tym miejscu wszystkie historie, niemniej niektóre z nich wydają się niezwykle zaskakujące. Stosunkowo dużo miejsca poświęcono miejscowościom wypoczynkowym i uzdrowiskom. Na stronach książki odwiedzimy bowiem Druskienniki, Truskawiec, Kosów czy Zaleszczyki. Nie zabrakło także rozdziałów poświęconych mniejszościom – Tatarom, Karaimom, Ormianom czy złożonej kwestii „Tutejszych” na Polesiu. Autorzy sięgnęli także po tematy, które w latach 30. XX w. rozpalały bulwarową prasę (romans Piłsudskiego z doktor Lewicką czy zagadkowe pochodzenie marszałka Rydza-Śmigłego). Dużą część książki stanowią także militarne dzieje Kresów. Od akcji pod Bezdanami, w której udział wzięło czterech późniejszych premierów, przez szlak walk legionowych, po wrześniową obronę Grodna i walki na przedmościu rumuńskim.
Choć Ostatnie lata polskich Kresów zostały napisane w nostalgicznym stylu, to jednak trzeba przyznać autorom, że nie upiększali rzeczywistości. W niektórych rozdziałach możemy przeczytać bowiem o ciemnej stronie życia na wschodzie Rzeczypospolitej. Przede wszystkim panowała tutaj straszna bieda, analfabetyzm, zapóźnienie w kwestii gospodarki i infrastruktury. Sugestywne są chociażby opisy życia w borysławskim zagłębiu naftowym, które dla jednych stało się szansą na zarobienie fortuny, gdy dla innych było miejscem ogromnego wyzysku i niesprawiedliwości. Ciekawym zagadnieniem jest także niekonsekwencja i błędy, jakie popełniły polskie władze wobec mniejszości białoruskiej – temat właściwie nieobecny w naszej historiografii.
Opowieść bez końca
Paradoksalnie pewnym zarzutem, który możemy postawić autorom książki, jest jej wielowątkowość. Autorzy dość swobodnie dobierają tematy i ramy czasowe, co może budzić pewne wrażenie chaosu. Trudno znaleźć jeden klucz, który łączy wszystkie wątki. Dla jednych może być to przeszkodą, inni z chęcią zanurzą się w gawędziarskiej opowieści o niezwykłych miejscach i nietuzinkowych postaciach. Z pewnością Ostatnie lata… nie są przewodnikiem turystycznym, niemniej zachęcają do odwiedzenia Kresów jak mało która pozycja. Nic dziwnego, że autorzy zapowiedzieli jej kontynuację.
Pisanie o Kresach nie jest rzeczą łatwą – dość łatwo przedstawić zbyt lukrowaną wizję dziejów. Zdarzają się też prace, które wręcz przeciwnie – podkreślają przede wszystkim błędy i niesprawiedliwości polskiej bytności na wschód od Bugu. Jak zwykle niezbędny jest w takich sytuacjach zdrowy rozsądek, który Sławomirowi Koprowi i Tomaszowi Stańczykowi udało się zachować.
Jednak mam zastrzeżenia do tytułu książki, który należy uznać za dość niefortunny. Zbyt często wpychamy Kresy do przeszłości, zapominając, że Kresy istnieją nadal. Na Wileńszczyźnie czy Grodzieńszczyźnie wciąż mieszkają zwarte skupiska naszych rodaków. Podobnie za wschodnią granicą odnajdziemy setki zabytkowych pałaców czy kościołów. Granice dawnych Kresów wyznaczają wreszcie cmentarze. Zbyt często mit Kresów wykorzystywany jest do resentymentów, podczas gdy tak naprawdę warto zaprzęgnąć go do pomocy ludziom, którzy nadal na Kresach mieszkają. Może planując kolejny urlop, warto zdecydować się na trasę śladami polskich legionistów? Może warto wspomóc renowację któregoś z cmentarzy? Może warto zajrzeć na polonijny serwis internetowy i zobaczyć, z jakimi problemami mierzą się mieszkańcy Żytomierza, Berdyczowa czy Grodna? Kresy nie muszą być wspomnieniem ani balastem. Mogą stać się wizytówką.