Logo Przewdonik Katolicki

Dobre rady w czasach kryzysu

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Dziś politycy rządzącej Zjednoczonej Prawicy dostają od opozycji i mediów lekcję pokory. Bo podobno nie powinni udzielać rad Polakom, co trzeba robić w czasie kryzysu inflacyjnego

W roku 1946 wpływowego republikańskiego senatora amerykańskiego Roberta Tafta z Ohio dziennikarze spytali, co radzi rodakom w związku z powojenną inflacją. Odpowiedział, że radzi im, aby mniej jedli. Kiedy to opublikowano, z komentarzem, że senator mówił to gdzieś na obrzeżach wystawnego bankietu, padła konkluzja, że polityk sobie zaszkodził.
Potem Taft, stający w roku 1948 i 1952 do walki o nominację prezydencką swojej partii, przegrywał. Czy z powodu tych słów? Ogólnie rzecz biorąc, uchodził za oschłego i niezręcznego. Niemniej amerykańska klasa polityczna musiała się bardziej liczyć z tym, co można powiedzieć. Mimo że Amerykanie byli w sumie dość indywidualistyczni i rozczulali się nadmiernie nad sobą.
Dziś politycy rządzącej Zjednoczonej Prawicy dostają od opozycji i mediów lekcję pokory. Bo podobno nie powinni udzielać rad Polakom, co trzeba robić w czasie kryzysu inflacyjnego. Nie da się rozmaitych ich wypowiedzi zmierzyć jedną miarą. Nie jestem entuzjastą stylu ministra edukacji Przemysława Czarnka. Ale on nie namawiał Polaków, żeby mniej jedli. Powiedział, że sam będzie oszczędzał podczas wakacji. Resztę dodał tabloid, czyli „Super Express”. „Minister radzi Polakom…”.
Niemniej prezydent Duda zachęcający rodaków, żeby „zacisnęli zęby”, popełnił błąd. Co jest tym dziwniejsze, że zwykle ma słuch społeczny. Jeszcze niedawno podział był prosty. Elity, bezduszne i pogardzające prostym człowiekiem, to „oni”. My, czyli PiS, jesteśmy wrażliwi i pochylamy się nad ludem. Wychwytywano wypowiedzi celebrytów, którzy ludu nie poważali, i jakoś się kręciło. Ale po siedmiu latach sprawowania władzy każda ekipa traci czujność. Radna PiS ze Szczecina uznała, że to dobra okazja, aby się pochwalić grą w golfa i przynależnością do „elity”. Przy okazji robiąc z Donalda Tuska prostego chłopaka charatającego w gałę. Cóż…
To są zabawy w łapanie za słowa i internetowe wpisy. Trudno mierzyć nimi realną wrażliwość partii i obozów politycznych, zwłaszcza że, powtórzmy, media podkręcają te licytacje. Bardziej znamienne jest co innego.
Oto Jarosław Kaczyński rozpoczął kampanię wyborczą, chociaż wybory dopiero jesienią następnego roku. Jest zmuszony mierzyć się z realnym niezadowoleniem. Choćby posiadaczy kredytów mieszkaniowych, których stawki rosną do astronomicznych sum. I ciułaczy, których konta są oprocentowane dużo mniej, z powodu polityki banków, w części państwowych, pomnażających zyski.
Kaczyński w ferworze jednego ze spotkań obiecał karne opodatkowanie banków, aby je zmusić do zmiany polityki. A potem rzecznik rządu pospieszył z objaśnieniem. To „karne opodatkowanie” to właśnie przyjęta ustawa dająca ludziom prawo do wakacji kredytowych. Prawo, które tylko przesuwa problem. Na dokładkę panuje przekonanie, że banki zrobią wszystko, aby sobie straty zrekompensować. Kosztem kredytobiorców. I kosztem posiadaczy kont. Już to zapowiadają.
Możliwe, że PiS bardziej celuje w jeszcze biedniejszych wyborców, którzy nie mają kredytów ani większych oszczędności. Ale tak czy inaczej, to jest lekcja ograniczonej skuteczności najbardziej populistycznej ekipy. Przy czym pisowski populizm w kilku sferach się jednak Polakom opłacił, choćby w dziedzinie poprawy ściągalności podatków czy zmniejszenia rozpiętości w dochodach. Ale dziś populistycznymi obietnicami, czego to nie zrobią z bankami, szermuje liberalna i lewicowa opozycja. Tusk dopiero co krytykował zakaz handlu w niedzielę. Teraz sugeruje czterodniowy tydzień pracy. Politycy tak szybko zamieniają się rolami, programami i wrażliwościami, że za nimi nie nadążamy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki