Prawie każdy z nas ma jakiś kłopot z modlitwą. Czujemy się czasem niewysłuchani, zniechęceni naszymi rozproszeniami, czujemy też, że to, co próbujemy wyrazić „nie trafia w tarczę”, że ślizgamy się po powierzchni. Dlatego tak ważna jest przypominana nam w tym tygodniu Ewangelia. Czego uczy nas o modlitwie?
Po pierwsze, uczy nas, że nie ma wstępu do życia duchowego bez przejścia przez ciasną bramę pokory. Trzeba dać się prowadzić formułom modlitwy. Utrwalona w nich została mądrość wieków, a w przypadku Modlitwy Pańskiej Chrystusowa mądrość. Są one jak ślady pozostawione w śniegu przez doświadczonych przewodników, którzy wspinali się przed nami na niebezpieczny szczyt.
Po drugie, Ewangelia uczy nas właściwej hierarchii spraw, o które powinniśmy się modlić. Modlitwa „Ojcze nasz” składa się z siedmiu próśb. Pierwsze trzy dotyczą boskiego „Ty”, cztery następne są sformułowane jako „my”. Nigdzie nie ma „ja”. Właśnie tak powinny być rozmieszczone akcenty w naszej modlitwie. Najważniejszy ma być Bóg. Przecież jeśli On jest na pierwszym miejscu, wszystko zaczyna być na właściwym miejscu. Nasza modlitwa za ziemskie sprawy powinna być modlitwą podejmowaną w duchu wspólnotowym. Czy zresztą nie dotykamy tu problemu nieskuteczności naszych modlitw? Może często właśnie dlatego mamy wrażenie, że nie trafiają one do nieba, bo jest w nich za dużo naszego egocentryzmu.
Po trzecie, Ewangelia mówi o tym, że modlitwa jest intymnym spotkaniem. Solidarna wspólnotowość naszych próśb nie znosi bliskości relacji z Bogiem. Dawno już zresztą zauważono, że w całej Modlitwie Pańskiej najbardziej szokujące jest pierwsze słowo. Co ciekawe, na starożytnym Wschodzie słowo „ojcze” było często używane w odniesieniu do Boga, wręcz nadużywane. Rozumiano bowiem Boga jako fizycznego ojca plemienia. I właśnie dlatego Stary Testament bardzo powściągliwie nazywał Boga ojcem i raczej chciał nauczyć naród wybrany, że Bóg jest przede wszystkim Stwórcą, innym niż cały stworzony świat. Dopiero bowiem po takiej lekcji – po lekcji Starego Testamentu – możemy zacząć rozumieć, jak bardzo Boże zaproszenie skierowane do nas w Jezusie było i pozostaje czymś niesłychanym.