Nie był zaskoczeniem wydany w ubiegłym tygodniu wyrok amerykańskiego Sądu Najwyższego w sprawie dopuszczalności aborcji. Dwa miesiące wcześniej został upubliczniony projekt uzasadnienia. Środowiska pro life przywitały go z nadzieją. Środowiska liberalne i proaborcyjne rozpoczęły gwałtowne protesty. Nie chcę powtarzać licznych komentarzy, które ukazały się zarówno wówczas, jak i już po wydaniu wyroku. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na kilka kwestii mniej poruszanych.
Historia społecznej zmiany
Aby zrozumieć, o co chodzi w wydanym właśnie wyroku, trzeba się cofnąć do początku lat 70. XX w. Wówczas aborcja w większości krajów była zakazana. Wyjątek stanowiły przede wszystkim kraje komunistyczne. Te bowiem państwa były pierwszymi, które zaczęły wprowadzać dopuszczalność aborcji, praktycznie bez żadnych ograniczeń. W Polsce nastąpiło to w 1956 r. Jednak od lat 70. śladem krajów komunistycznych zaczęły iść inne państwa. Zmiany ustawodawstwa w poszczególnych krajach dokonywały się w różnym czasie i trwały kilka dekad, jednak tendencja była wyraźna. Warto wspomnieć króla Belgii Baudouina I, który w 1990 r. odmówił podpisania ustawy legalizującej aborcję, co doprowadziło do przejściowej jego abdykacji – wówczas ustawę podpisali członkowie rządu. Z kolei w Niemczech aborcja stała się dopuszczalna w wyniku zjednoczenia tego państwa w 1990 r. W komunistycznych Niemczech wschodnich aborcja była bowiem dozwolona i dopuszczono ją w całym kraju w ramach ujednolicania ustawodawstwa. Podobne zmiany wprowadzano w innych krajach, co doprowadziło do sytuacji, w której aborcja stała się legalna w większości państw świata.
Pierwszy wyrok
W tę tendencję wpisał się wyrok Sądu Najwyższego USA w sprawie nazwanej „Roe versus Wade”. Henry Wade był prokuratorem okręgowym w Dallas egzekwującym prawo zakazujące aborcji. Jane Roe to pseudonim, pod którym występowała Norma McCorvey domagająca się ustalenia, że przepisy zabraniające aborcji są sprzeczne z konstytucją. Aborcja była wówczas dopuszczalna w Teksasie jedynie w sytuacji zagrożenia życia matki. Sąd w Teksasie odrzucił żądania Normy McCorvey, sprawą zajął się Sąd Najwyższy USA. W wyroku wydanym 22 stycznia 1973 r. stwierdził, że zakaz aborcji narusza wynikające z konstytucji USA prawo do prywatności.
Wyrok jednak formalnie nie wprowadzał całkowitej swobody dokonywania aborcji. Sąd stwierdził, że do trzeciego miesiąca ciąży musi być całkowicie dozwolona, od trzeciego do szóstego miesiąca mogą być wprowadzane pewne regulacje (lecz nie zakaz), a powyżej szóstego miesiąca można aborcji zakazać. Zarazem jednak wskazano, że żadne restrykcje nie mogą zagrozić zdrowiu kobiety. Teoretycznie nie był to jakiś drastyczny warunek, jednak zdrowie kobiety zostało zdefiniowane bardzo szeroko: rozumiano przez nie wszystko, co mogło mieć wpływ na jej samopoczucie, łącznie z sytuacją społeczną, rodzinną i wiekiem. W praktyce oznaczało to, że aborcji można było dokonywać aż do zakończenia ciąży.
Takie swoiste zakłamanie występowało i występuje niemal zawsze przy wprowadzaniu dopuszczalności aborcji – formalnie jest ona dopuszczalna tylko w pewnych, mniej lub bardziej wyjątkowych sytuacjach; w praktyce te wyjątki są intepretowane tak szeroko, że w powszechnym odczuciu aborcja staje się dostępna na żądanie.
Trudno dziś ocenić, na ile wpływ na treść wyroku miało podanie przez Normę McCorvey, że ciąża była wynikiem gwałtu. To okazało się kłamstwem, co McCorvey przyznała po wielu latach. Sama Norma McCorvey po latach przeszła na pozycje pro-life, założyła organizację „Roe No More” (Nigdy więcej Roe). Próbowała bezskuteczne doprowadzić do cofnięcia wyroku z 1973 r. W 1998 r. wstąpiła do Kościoła katolickiego. Zmarła w 2017 r.
Drugi wyrok
W 1992 r. amerykański Sąd Najwyższy wydał kolejny wyrok (sprawa Planned Parenthood vs Casey) – uznał, że nie wolno wprowadzać żadnych restrykcji dopóki dziecko nie osiągnie zdolności przeżycia poza organizmem matki. Było więc to zaostrzenie kryteriów z 1973 r. Jednak i ono stało się fikcją, bowiem utrzymano owo niesamowicie szerokie rozumienie zdrowia kobiety. Aborcji w Stanach Zjednoczonych dokonywano więc nawet w dziewiątym miesiącu ciąży, co więcej, jedną z metod stała się barbarzyńska aborcja przez częściowe urodzenie – wywoływano poród dziecka w dziewiątym miesiącu ciąży i w trakcie porodu je zabijano. W 1995 i w 1997 r. Kongres przegłosował zakaz takiej aborcji, jednak ustawę tę zawetował prezydent Bill Clinton. Stany Zjednoczone były jednym z siedmiu krajów na świecie (wliczając Koreę Północną i Chiny), w którym przeprowadza się aborcję powyżej 30. tygodnia ciąży.
Trzeci wyrok
Poszczególne stany próbowały wprowadzać różne ograniczenia aborcji, jednak te ustawy były wielokrotnie uchylane przez Sąd Najwyższy. Kolejną próbę podjął trzy lata temu stan Missisipi, zakazując aborcji na życzenie po 15. tygodniu ciąży. W ten sposób tematyka aborcji znów stanęła na wokandzie Sądu Najwyższego. Rozstrzygnięcie tym razem było inne. „Konstytucja nie odnosi się do aborcji i żadne takie prawo nie jest domyślnie chronione żadnym przepisem konstytucyjnym (…). Konstytucja nie zabrania obywatelom każdego stanu regulowania lub zakazywania aborcji. Orzeczenia Roe i Casey przywłaszczyły sobie ten autorytet. Teraz uchylamy te decyzje i zwracamy tę władzę ludziom i ich wybranym przedstawicielom. (…) Orzeczenie w sprawie Roe od samego początku było rażąco mylne. Jego uzasadnienie było wyjątkowo słabe, a decyzja miała szkodliwe konsekwencje. (…) Nadszedł czas, aby posłuchać Konstytucji i zwrócić kwestię aborcji wybranym przedstawicielom ludu” – stwierdzono w uzasadnieniu wyroku z 23 czerwca.
Skutkiem wyroku nie jest więc zakaz aborcji. Jest nim jedynie przywrócenie, po niemal 50 latach, możliwości regulowania dopuszczalności aborcji w drodze ustawowej. Tylko tyle i aż tyle. Nie bez powodu bowiem środowiska proaborcyjne gwałtownie protestują – mają podstawy przypuszczać, że w wielu stanach zostanie uchwalone prawo zakazujące aborcji.
Trudno w tym miejscu nie odnieść się do sytuacji polskiej – złożony w sejmie społeczny projekt zmiany ustawy mówiącej o dopuszczalności aborcji nie doczekał się uchwalenia, posłowie natomiast złożyli skargę do Trybunału Konstytucyjnego. „Trybunał Konstytucyjny nie powinien być miejscem odsyłania spraw «niewygodnych» dla podmiotów wyposażonych w prawo inicjatywy ustawodawczej pod pozorem wniosków o kontrolę konstytucyjności przepisów” – stwierdził wówczas w zdaniu odrębnym sędzia Trybunału Leon Kieres. W Stanach Zjednoczonych jest dokładnie przeciwnie – politycy nie boją się uchwalania ustaw ograniczających aborcję, obecny wyrok Sądu Najwyższego da im tę możliwość.
Kto wydał wyrok
Wypada więc powiedzieć jeszcze kilka słów na temat samego amerykańskiego Sądu Najwyższego. W polskich mediach pojawiły się bowiem sugestie, jakoby wyrok tej treści był skutkiem ukształtowania składu sądu przez byłego prezydenta Donalda Trumpa. Sędziów Sądu Najwyższego jest dziewięciu, powołuje ich prezydent za zgodą senatu. Nie oznacza to jednak, że władza polityczna ma wpływ na wyroki wydawane przez sąd. Sędziowie są bowiem powoływani dożywotnio. Prezydent może więc powołać tylko tylu sędziów, ilu w czasie jego kadencji umrze lub będzie chciało przejść na emeryturę. Realnie jest więc małe prawdopodobieństwo, by jeden prezydent był w stanie powołać większość składu Sądu Najwyższego. Prezydenci Barak Obama i Bill Clinton, mimo iż rządzili przez dwie kadencje, powołali tylko po dwóch sędziów. Prezydentowi Trumpowi udało się w ciągu jednej kadencji powołać trzech sędziów. Sędzia Samuel Alito, który przygotowywał wyrok i napisał jego uzasadnienie, został powołany w 2005 r. przez Georga W. Busha. Za odrzuceniem dotychczasowego stanowiska wypowiedziało się sześciu sędziów, w tym mający najdłuższy staż w Sądzie Najwyższym Clarence Thomas (powołany w 1991 r.).