Na początku przypomnijmy fakty. Państwowa Komisja Wyborcza odmówiła zatwierdzenia sprawozdania Prawa i Sprawiedliwości, co oznaczało utratę znacznej części subwencji otrzymywanej przez tę partię. PiS odwołało się do Sądu Najwyższego. Odwołanie rozpatrzyła Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, uchylając decyzję Państwowej Komisji Wyborczej. PKW najpierw odroczyła swoją ostateczną decyzję do czasu „systemowego uregulowania przez konstytucyjne władze RP statusu prawnego Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN i sędziów biorących udział w orzekaniu tej izby”, następnie wprawdzie sprawozdanie zatwierdziła, nadal jednak podnosząc wątpliwości co do statusu izby Sądu Najwyższego rozpoznającej odwołanie.
Wątpliwości dotyczące sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nie zostały wymyślone przez Państwową Komisję Wyborczą. Stanowią element znacznie szerszego problemu, a kwestia sprawozdania PiS-u była tylko okazją do jego przypomnienia.
Sędziowie czy „neosędziowie”?
Chodzi tutaj o tryb wyłaniania sędziów stworzony po przeprowadzonej w 2018 r. zmianie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, w wyniku czego większość członków tego organu powołuje Sejm. Niezawisłość sędziów jest jednym z fundamentów demokratycznego państwa. Bardzo dobitnie mogliśmy to zobaczyć w ostatnich dniach. Na Białorusi skazano na 11 lat więzienia ks. Henryka Akałatowicza. Skazał go też sąd – tyle że uzależniony od władzy wykonawczej. W minionych dwóch kadencjach Sejmu wprowadzono również w Polsce wiele zmian, które służyły podporządkowaniu sądów i sędziów innym władzom (nie przypadkiem jedną z ustaw określono mianem „ustawy kagańcowej”). Jedną z nich było właśnie spowodowanie, by decydujący wpływ na to, kto w ogóle może zostać sędzią, miały osoby powołane przez sejm. Krajowa Rada Sądownictwa jest bowiem organem, który przedstawia prezydentowi osoby mające zostać powołane na stanowisko sędziego.
Przez procedurę przed nową Krajową Radą Sądownictwa przeszło już sporo osób – tyle że są poważne wątpliwości, że można je w ogóle uznać za sędziów, powołał je bowiem organ ukształtowany niezgodnie z polską konstytucją i przede wszystkim ze standardami demokratycznego państwa. W efekcie zafundowano Polsce gigantyczny chaos – wyroki wydane przez takich sędziów są często uchylane, przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka toczy się przeciwko Polsce ponad 700 spraw wniesionych przez osoby, których sprawy rozstrzygali „neosędziowie”. Takim sędziami są wszyscy sędziowie wchodzący w skład Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Gdy izba ta zwróciła się z pytaniem prawnym do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, ten odmówił odpowiedzi, stwierdzając, że pytanie nie zostało zadane przez sąd.
Kto stwierdzi ważność wyborów
Konstytucja mówi jasno, że o ważności wyborów orzeka Sąd Najwyższy. Zmiana wprowadzona parę lat temu do ustawy o Sądzie Najwyższym powierzyła to zadanie Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Tyle że jeśli nie można uznać jej za sąd, uchwała takiej izby nie będzie miała żadnej mocy prawnej i tym samym nie będzie można stwierdzić ważności wyborów.
Nasuwa się w tym miejscu pytanie, co w takim razie z innymi wyborami, choćby z ostatnimi wyborami do Sejmu – czy można mówić, że mamy legalnie wybrany parlament? Otóż rzecz polega na tym, iż zarówno konstytucja, jak i kodeks wyborczy inaczej opisują stwierdzanie ważności wyborów w odniesieniu do wyborów parlamentarnych, a inaczej w odniesieniu do elekcji prezydenta. W szczególności art. art. 109 ust. 2 konstytucji mówi, że pierwsze posiedzenie Sejmu i Senatu jest zwoływane w ciągu 30 dni od dnia wyborów – i nie uzależnia tego od wcześniejszej decyzji Sądu Najwyższego. W praktyce parlament rozpoczyna normalną pracę, a Sąd Najwyższy wydaje decyzję zazwyczaj nieco później. Analogicznych uregulowań nie ma w odniesieniu do wyboru prezydenta, natomiast art. 131 ust. 2 pkt 3 konstytucji wymienia stwierdzenie nieważności wyboru prezydenta jako „przyczynę nieobjęcia urzędu po wyborze”. Dość zgodnie więc interpretuje się, że pozytywna decyzja Sądu Najwyższego jest warunkiem rozpoczęcia urzędowania przez prezydenta – inaczej niż w przypadku parlamentu. Jeśli więc stwierdzeniem ważności wyboru będzie się nadal zajmowała Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, żaden wybrany prezydent nie będzie mógł objąć urzędu.
Rozwiązaniem nie byłaby – proponowana przez Szymona Hołownię – specjalna ustawa, która dałaby wyjątkowo prawo do wypowiedzenia się w kwestii ważności wyboru całemu składowi Sądu Najwyższego. Niczego by bowiem nie zmieniła – w składzie orzekającym nadal byliby „neosędziowie”. A zasadą jest, że jeśli w składzie sądu jest choć jedna osoba nieuprawniona do orzekania, rozstrzygnięcie jest nieważne.
Znając utylitarne podejście polskich polityków do prawa, można przypuszczać, że jeśli zwycięstwo w wyborach odniósłby kandydat jednego z ugrupowań obecnej koalicji, być może przymknęłaby ona oko na wątpliwości co do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Gorzej jeśli wygrałby kandydat opozycji – wówczas opozycja twierdziłaby, że ważność wyborów została stwierdzona, a koalicja, że przeciwnie, wobec czego wybrana osoba nie może objąć urzędu i zgodnie z konstytucją jej funkcje przejmuje marszałek Sejmu. Skutki takiej sytuacji – dwie osoby twierdzące, że mają uprawnienia prezydenta – byłyby niewyobrażalne.
Konflikt interesów
Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt problemu, który dobrze unaoczniła sprawa związana ze sprawozdaniem Prawa i Sprawiedliwości. Otóż większość składu Państwowej Komisji Wyborczej stanowią osoby powołane przez obecną koalicję rządową wkrótce po wyborach w 2023 r. Taką zasadę wprowadziła bowiem zmiana kodeksu wyborczego dokonana w 2018 r. – poza dwoma sędziami, wszystkich pozostałych członków komisji powołuje Sejm, w proporcjach odzwierciedlających wielkość klubów poselskich, a ich kadencja jest tożsama z kadencją parlamentu. Kolizja interesów jest oczywista – oto partyjni nominaci mają zatwierdzać sprawozdania partii. Choćby czynili to w sposób najrzetelniejszy, zawsze będzie istniała wątpliwość – zwłaszcza przy kontrowersyjnych decyzjach – czym tak naprawdę się kierowali. Warto wskazać, że kodeks postępowania cywilnego przewiduje obowiązek wyłączenia sędziego „jeżeli istnieje okoliczność tego rodzaju, że mogłaby wywołać uzasadnioną wątpliwość co do bezstronności sędziego w danej sprawie” (art. 49 § 1). Tutaj sam sposób powołania powoduje wątpliwości co do bezstronności w każdej praktycznie sprawie. Tymczasem przed zmianą z 2018 r. w skład Państwowej Komisji Wyborczej wchodzili wyłącznie sędziowie wyznaczani przez prezesów Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego oraz Naczelnego Sądu Administracyjnego i to na dziewięcioletnią kadencję. Mieliśmy więc osoby niepowiązane z partiami, wyznaczane niezależnie od aktualnego układu sił w Sejmie. Aż się narzuca pytanie zadane kiedyś w kabarecie Tey: Komu to, panie, przeszkadzało?
Niestety ta sama wątpliwość dotyczy sędziów z Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Będą stwierdzać ważność wyborów prezydenckich, mając świadomość, że w obecnej konfiguracji politycznej od tego, kto zostanie prezydentem, będzie zależał ich los zawodowy. Tak naprawdę powinni sami wyłączyć się od orzekania w tej sprawie. Mając w pamięci analogiczne sytuacje, obawiam się jednak, że tak się nie stanie.
W poszukiwaniu rozwiązania
Czy jest jakieś wyjście? Najprostszym byłoby wyznaczenie do rozpoznania sprawozdania składu złożonego z sędziów Sądu Najwyższego, których status nie ludzi wątpliwości – konstytucja mówi tylko, że ważność wyborów stwierdza Sąd Najwyższy, nie określając, jaki skład sądu powinien to zrobić. Wymagałoby to jednak przyznania przez obecne władze sądu, że powołanie tych sędziów było dotknięte wadami, co chyba stanowi zbyt duże wyzwanie.
W Ministerstwie Sprawiedliwości przygotowywany jest projekt ustawy dotyczący uregulowania statusu „neosędziów”, nieoznaczający bynajmniej konieczności odejścia ich wszystkich. „Na pewno nie wszyscy, którzy uzyskali awans, zasłużyli na niego, ale też nie można powiedzieć, że wszyscy, którzy uzyskali awans przed KRS po 2018 r., nie nadają się do orzekania w sądach wyższego rzędu, bo jest wśród nich niemało osób, których warsztat sędziowski nie wzbudza zastrzeżeń” – stwierdził wiceminister sprawiedliwości Dariusz Mazur w wywiadzie dla „Rzeczypospolitej”. Taka ustawa rozwiązałaby problem, przywracając ład w polskim sądownictwie. Jednak na jej przyjęcie przed wyborami prezydenckimi, jak się wydaje, nie ma wielkich szans. Kończący swą kadencję prezydent Andrzej Duda wielokrotnie zapowiadał, że nie pozwoli na jakiekolwiek kwestionowanie statusu sędziów, których powołał.
Co nas więc czeka? Nie wiadomo. Warto w tym miejscu przytoczyć zdanie abp. Adriana Galbasa, który mówiąc ogólnie o obecnej sytuacji konfliktu społecznego w Polsce i zastrzegając, że nie jest jego rolą wskazywanie konkretnych rozwiązań, stwierdził, że wszystkie strony powinny umieć zrobić krok w tył. Czy tak się stanie? Osobiście jestem sceptyczny.