Tysiące osób na protestach w największych miastach – tak liberalna część Amerykanów zareagowała na informację, że obowiązujący od 1973 r. precedens, dopuszczający aborcję na życzenie, może zostać zniesiony. 2 maja portal Politico opublikował projekt wyroku Sądu Najwyższego w toczącej się od 2018 r. sprawie Dobbs vs Jackson Womans Health Organization, który wyciekł z biura sędziego Samuela Alito.
Sprawa dotyczy konstytucyjności prawa obowiązującego w stanie Missisipi, które zakazuje aborcji po 15. tygodniu ciąży, co jest sprzeczne z wyrokiem SN z 1992 r., który legalizuje aborcję aż do 24. tygodnia. W kolejnych sądach przedstawiciele stanu Missisipi przegrywali, więc zwrócili się o tzw. wysłuchanie do Sądu Najwyższego. SN zajął się sprawą w grudniu i od tamtej pory przygotowywany jest wyrok. Wyciek jednego z projektów wyroku sugeruje, że liberalne ustawodawstwo USA, obowiązujące od 49 lat, może się zmienić.
Poziom niżej
Właśnie to natychmiast spotkało się z protestami ulicznymi, od Teksasu po Nowy Jork i Kalifornię. Na transparentach pojawiły się znane od dawna hasła, a w mediach dramatyczne wypowiedzi młodych protestujących kobiet. – Jesteśmy załamane i zszokowane. Płakałam cały ranek. To naprawdę przerażające czasy dla młodych kobiet – mówiła 23-letnia Mary Skinner uczestnicząca w jednym z protestów.
Media przypominają, że większość sędziów Sądu Najwyższego to nominaci Donalda Trumpa o konserwatywnych poglądach. Wyrok, jaki według przecieku zamierzają wydać, ma być natomiast dowodem na największe upolitycznienie tego urzędu w historii USA. Tymczasem sprawa nie jest aż tak prosta, ponieważ wyrok – jeśli w ogóle zapadnie zgodnie z ujawnionym projektem – nie będzie oznaczał zdelegalizowania aborcji w USA, a jedynie przypisze kongresom poszczególnych stanów decydowanie o tej sprawie samodzielnie. Większość z nich natomiast albo już ma prawo bardzo liberalne, albo zapowiedziała, że uchwali je zaraz po uchyleniu precedensu z 1973 r.
Wiedzą o tym obecnie protestujący, bo jednym z argumentów wysuwanych przeciwko planowanej zmianie jest… dyskryminacja uboższych kobiet z bardziej konserwatywnych stanów, gdzie prawo aborcyjne może zostać zaostrzone. „To skazywanie gorzej uposażonych pań na niebezpieczne dla zdrowia podziemie aborcyjne. Ich nie będzie stać na samolot, by polecieć do stanu dopuszczającego aborcję” – słychać w komentarzach medialnych. Według „Rzeczpospolitej” w Stanach Zjednoczonych mieszka obecnie około 64 mln kobiet w wieku rozrodczym, a ponad połowa żyje w stanach, które mogą ograniczać dostęp do aborcji, jeżeli Sąd Najwyższy podważy wcześniejszy wyrok w sprawie Roe vs Wade z 1973 r. – W całym ekosystemie opieki aborcyjnej nie ma teraz ani nie będzie wystarczająco dużo środków na opanowanie katastrofy, która nas czeka – mówi w wywiadzie dla NBC News dr Colleen McNicholas z jednej z klinik aborcyjnych w stanie Illinois, który szykuje się na 20 tysięcy pacjentów spoza regionu rocznie.
Społeczne zmiany
Z takim interpretowaniem możliwej sytuacji nie zgadza się Jakub Bałtroszewicz, prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny. – Jeśli rzeczywiście Sąd Najwyższy USA unieważni wyrok z 1973 r., nie będzie tak, że od razu zacznie obowiązywać zakaz aborcji w większości stanów USA. Jak dotąd zaostrzenie prawa planuje jedynie 13 na 50 stanów, w reszcie zaś nadal, pod różnymi warunkami, aborcja będzie dopuszczalna. Wyrok zatem nie zdelegalizuje przerywania ciąży, a jedynie przywróci poszczególnym stanom prawo do decydowania o tym na swoim terenie. Będzie to zatem powrót do ważnej w demokracji zasady subsydiarności – mówi Jakub Bałtroszewicz.
Obowiązujące od 49 lat prawo federalne zmieniło mocno amerykańskie społeczeństwo. Zaraz po wyroku z 1973 r. zaczęła w USA dramatycznie rosnąć liczba wykonywanych aborcji, a kliniki przeprowadzające zabiegi zamieniły się w świetnie prosperujące biznesy. W roku 1980, gdy nastąpił najwyższy w historii poziom liczby wykonywanych przerwań ciąży, swoje nienarodzone dzieci zabijało tam aż 29 na 1000 kobiet w wieku reprodukcyjnym. W 2018 r. było to już „jedynie” około 11 kobiet, a liczba zabiegów w ciągu roku wyniosła 619,5 tys.
Zabiegi usunięcia ciąży zostały wpisane do działu zdrowia reprodukcyjnego kobiet i planowania rodziny, zaś sama decyzja o przerwaniu lub kontynuowaniu ciąży w świadomości wielu osób jest decyzją tego samego rodzaju, co wybór szkoły, ścieżki kariery czy założenie rodziny.
Nauka sprzyja
– Nie od dziś wiadomo, że prawo odgrywa rolę kulturotwórczą i obecnie w USA panuje o wiele większe przyzwolenie na zabijanie nienarodzonych niż przed 1973 r. Jednak od około 25 lat można zauważyć zmianę tego trendu i rosnącą świadomość konsekwencji zdrowotnych czy psychicznych przerwania ciąży czy w ogóle rosnącą świadomość pro-life – podkreśla Jakub Bałtroszewicz. Jego zdaniem wynika to z postępu nauki, w świetle którego trudno ukryć fakt, że kilkutygodniowy płód to po prostu mały człowiek. W efekcie nie tylko widać malejącą liczbę aborcji w USA, ale również zmniejszającą się liczbę klinik, gdzie przeprowadzane są te zabiegi. – Są wręcz nawet całe stany, w których nie ma ani jednego takiego miejsca – zauważa prezes Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny.
Krzyk, jaki podniósł się po ogłoszeniu możliwej zmiany federalnego prawa w tej sprawie, może jednak wzbudzić niepokój, czy wyrok Sądu Najwyższego nie zostanie za jakiś czas obalony, jak to się dzieje np. w krajach Europy, gdy do władzy dojdzie przeciwna opcja polityczna. Zdaniem Jakuba Bałtroszewicza szybką zmianę uniemożliwi tu amerykański system prawny, który nie jest oparty na przepisach przyjmowanych przez parlament, ale na precedensach. – Żeby uchylić planowany teraz wyrok SN, musiałaby pojawić się po pierwsze nowa, podobna sprawa, która trafi pod jego obrady, a to zajmuje zwykle kilkadziesiąt lat. Po drugie nie tak szybko zmieni się obecny skład sędziowski Sądu Najwyższego. Sędziowie są tam wybierani dożywotnio, a ci ustanowieni przez Donalda Trumpa są stosunkowo młodzi – wylicza.
Lekcja dla Europy
Jeśli jednak wyrok zostanie uchwalony w tym kształcie, jaki sugeruje medialny wyciek, może to znacząco wpłynąć na sytuację w Unii Europejskiej, gdzie są podobne zakusy, aby prawo do aborcji było prawem całej UE, wpisanym w Kartę Praw Podstawowych. – Przykład USA, gdzie takie rozwiązanie obowiązywało blisko 50 lat, pokazuje, że ustalanie odgórnego prawa w tak ważkich sprawach nie sprawdza się w dłuższej perspektywie. Tego typu kwestie powinny być regulowane na poziomie jak najbliższym obywatelom, czyli w obrębie danego państwa czy stanu – mówi prezes Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny.
Wyrok Sądu Najwyższego USA ma zapaść już w czerwcu lub w lipcu.