Logo Przewdonik Katolicki

Pro-life po Trumpie

Anna Druś
fot. Yuri Gripas/Abaca-Bloomberg-Getty Images

Były już prezydent Donald Trump był jednym z tych amerykańskich przywódców, który dla obrony życia dzieci nienarodzonych zrobił najwięcej. Wielu przedstawicieli ruchów pro-life obawia się, że rozpoczęte przez niego procesy zostaną zatrzymane przez jego następcę, Joe Bidena.

To najnowsza znana dziś statystyka. 619 591 – tyle dzieci zginęło w 2018 r. w USA wskutek aborcji. Choć liczba ta robi wrażenie, koniecznie trzeba przy niej dodać, że to znacznie mniej niż ponad milion dzieci zamordowanych w taki sposób w USA jeszcze siedem lat wcześniej.
Patrząc na wykres liczby „zabiegów” rok do roku, właściwie od 1997 r. obserwujemy ich systematyczny spadek, niezależnie od tego, kto aktualnie sprawował w Stanach władzę. Przeciwnikami aborcji, dopuszczonej tu wyrokiem Sądu Najwyższego z 1973 r., byli właściwie wszyscy prezydenci wywodzący się z partii Republikanów. Jednak to dopiero Donald Trump jako pierwszy w historii 24 stycznia 2020 r. pojawił się osobiście i przemówił na Narodowym Marszu Życia, organizowanym co roku w Waszyngtonie. „Nienarodzone dzieci nigdy nie miały silniejszego obrońcy w Białym Domu” – powiedział wówczas.

Szkodził sprawie
Nie wszyscy jednak obrońcy życia w USA chcieli widzieć w nim swojego reprezentanta. Od początku pojawiały się głosy, że jego styl zaszkodzi sprawie i nie pasuje do lidera walki o prawa nienarodzonych. Konserwatywny w poglądach demokrata Dan Lipinski, zasiadający do niedawna w Izbie Reprezentantów polityk opowiadający się przeciw aborcji, wycofał nawet w 2018 r. swój udział w Marszu Życia w Waszyngtonie, gdy dowiedział się, że przemówienie przez łącze satelitarne ma wygłosić właśnie Donald Trump. „Nie mogę postawić się w potencjalnie moralnie zagrożonej sytuacji dzielenia sceny z prezydentem, którego słowa są nieprzewidywalne i często obraźliwe” – powiedział wówczas dziennikarzom.
Jego wypowiedź przytoczyła kilka dni przed opuszczeniem Białego Domu przez Donalda Trumpa Catholic News Agency (amerykańska katolicka agencja informacyjna) w artykule pod znamiennym tytułem „Co stanie się z ruchem pro-life w epoce post Trumpowej?”.
Jeśli chodzi o pozyskanie większej liczby ludzi dla idei obrony życia, to nasze powiązania z prezydentem Trumpem w rzeczywistości nam szkodzą. Tak, potrzebujemy więcej ludzi w naszych szeregach, ale jednym ze sposobów na to jest dobry obraz obrońcy życia. Dlatego w roli liderów dobrze jest mieć ludzi, którzy są postrzegani pozytywnie, którzy są dobrymi wzorami do naśladowania. I pod tym względem myślę, że Donald Trump był szkodliwy przez ostatnie lata i na dłuższą metę” – powiedział w rozmowie z autorką tekstu Dan Lipinski.

Pomagał sprawie
W podobnym duchu wypowiadają się inni rozmówcy CNA, wszyscy identyfikujący się z ruchami pro-life. Wszyscy przyznawali, że byli zgorszeni postawą prezydenta Trumpa tuż po przegranych przez niego wyborach jesienią 2020 r., i poruszeni wydarzeniami na Kapitolu z 6 stycznia tego roku. „To było nieuniknione i myślę, że ruch w obronie życia przywiązał się do niego zbyt mocno. Tak naprawdę każdy polityk jest zawsze niebezpieczny, szczególnie zaś tak niestabilny jak on. Przez cały czas pokazywał nam swoje prawdziwe oblicze” – mówi Destiny Herndon-De La Rosa, założycielka prolajferskiej organizacji New Wave Feminists.
Nie brak jednak w artykule słów potwierdzających, że rzeczywiście dla sprawy ochrony życia Donald Trump przysłużył się w USA jak mało który prezydent. Wymienia się tu konsekwentne obcinanie funduszy federalnych klinikom aborcyjnym Planned Parenthood, wprowadzenie do składu Sądu Najwyższego sędziów o konserwatywnych poglądach oraz stwarzanie ogólnego klimatu dla wprowadzenie broniącego życia prawa w kolejnych stanach. Nie bez znaczenia była też jego obecność na Narodowym Marszu Życia w Waszyngtonie i podtrzymywanie tradycji Dnia Świętości Życia wymyślonego przez Ronalda Reagana w 1984 r.. Notabene proklamowanie jego daty dla tego roku (22 stycznia) było jednym z ostatnich aktów prawnych podpisanych w czasie urzędowania. Zasług prezydenta Trumpa dla ochrony życia jest więcej, a ich pełna lista zamieszczona w portalu Priests for life (Księża dla życia) liczy aż 18 punktów.
Nie wszyscy jednak tak jednoznacznie pozytywnie oceniają jego zasługi. Cytowana wyżej Destiny Herndon-De La Rosa uważa wręcz, że były one ze strony byłego już prezydenta rodzajem przekupstwa politycznego, za które chciał pozyskać konserwatywnych wyborców. „Nominowani przez niego sędziowie Sądu Najwyższego byli jak 30 srebrników, zaoferowanych nam przez niego w zamian za «przeoczenie» innych jego ciężkich przewinień i problemów z charakterem” – powiedziała w rozmowie z CNA.
Z tak surową oceną nie zgadza się wielu obrońców życia z całego świata, w tym prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny Jakub Bałtroszewicz. – Prezydentura Trumpa była słodko-gorzkim czasem dla obrony życia. Gorzkim, ponieważ prezydent Trump jako człowiek nie budzi szczególnej sympatii, z pewnością ma olbrzymie ego. Słodkim, ponieważ zasług dla sprawy obrony życia w USA nie można mu odmówić. Za jego kadencji doszło do zmiany aż trzech sędziów Sądu Najwyższego, obciął fundusze dla Planned Parenthood, dał zastrzyk finansowy dla obrońców życia. Te gesty należy docenić. Ruch pro-life nigdy nie był tak silny w USA jak jest teraz. Tego nie zmieni nawet jego brak klasy czy odejście w złym stylu – uważa Jakub Bałtroszewicz.

Uwaga na polityków?
Czy sytuacja w USA może być przestrogą dla ruchów obrony życia przed kontaktami z politykami? Zdaniem Weroniki Kostrzewy, dziennikarki i publicystki zaangażowanej w obronę życia nienarodzonych w Polsce, to problem złożony. – Zaczęłabym od edukowania społeczeństwa, od przekonywania, że poczęcie jest początkiem życia człowieka. Tego dowodzi sama biologia. Politycy są przecież tacy, jak społeczeństwo, z którego pochodzą. Dlatego raczej chciałabym, żeby jawne popieranie życia przez polityków wynikało z ich prawdziwych poglądów i z tego, jak są ukształtowani – mówi Weronika Kostrzewa.
Podobnie uważa Jakub Bałtroszewicz. – Wchodzenie w układy z politykami zawsze jest rzeczą delikatną. Niezależnie bowiem od sprawy, politycy myślą nieustannie o wymianie „coś za coś”. W przypadku tak fundamentalnych praw jak prawo do życia nie da się przykładać takiej logiki. To nie może być przedmiot żadnego „handlu” – podkreśla.
Jednak jego zdaniem sytuacja, w której znajdują się obrońcy życia w USA nie jest uniwersalna i nie da się wyprowadzić z niej analogii choćby do Polski. – Przede wszystkim tam sytuacja prawna obrony życia jest zupełnie inna. Tam nie jest potrzebne lobbowanie u polityków, ale konkretna sprawa do rozpatrzenia przez Sąd Najwyższy, która odwróciłaby precedens uczyniony w 1973 r. w sprawie Roe przeciwko Wade. Stąd tak ważne było mianowanie przez prezydenta Trumpa nowych sędziów Sądu Najwyższego, bo od ich głosów zależy ewentualne nowe rozstrzygnięcie – przekonuje Jakub Bałtroszewicz.
Przypomnijmy: Roe to nazwisko (pseudonim) kobiety, która w 1970 r. w stanie Teksas chciała legalnie usunąć swoją trzecią, niechcianą ciążę. Ponieważ zabraniało tego lokalne prawo, pozwała prokuratora okręgowego z Dallas, Johna Wade’a o zmuszenie jej do urodzenia niechcianego dziecka i w ten sposób naruszenie 14. poprawki do Konstytucji USA, gwarantującej każdemu obywatelowi prawo do prywatności. Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który 22 stycznia 1973 r. wydał wyrok uznający stanowe prawa zakazujące aborcji za nielegalne i naruszające 14. poprawkę do Konstytucji. W ten sposób uczynił precedens legalizujący aborcję na terenie USA. Zapoczątkował też wielką falę zabijania nienarodzonych, która w swoim szczycie osiągnęła poziom ponad 1,6 mln dzieci zamordowanych w ciągu zaledwie jednego roku (tak było w 1990 r.).

Aborcja dogmatem elit
Trend ten zmienia się od końca lat 90., jednak zdaniem statystyków wynika w większości z czynników demograficznych: kobiety coraz rzadziej zachodzą w ciążę. Trend obyczajowy bowiem, stojący najczęściej za decyzjami kobiet, jest od lat 70. niezmienny: aborcja jako wyraz praw kobiet stała się jednym z dogmatów „wiary” wykształconej czy postępowej części społeczeństwa i dochodzi do głosu wraz z władzą obejmowaną przez kolejnych polityków obozu Demokratów. Często też wielu „godzi” ją z przynależnością do Kościoła katolickiego, jak ma to miejsce w przypadku zaprzysiężonego w ubiegłym tygodniu nowego prezydenta Joe Bidena.
Wielu przedstawicieli ruchów pro-life nie kryje swoich obaw, że jego proaborcyjne poglądy zatrzymają proces rozpoczęty za czasów Donalda Trumpa. Te obawy wyrazili też biskupi Konferencji Episkopatu USA w przesłaniu zaadresowanym do nowego prezydenta w dniu zaprzysiężenia. „Nasz nowy prezydent zobowiązał się do prowadzenia pewnych polityk, które sprzyjałyby złu moralnemu i zagrażały życiu oraz godności człowieka. Najpoważniej w dziedzinie aborcji, antykoncepcji, małżeństwa i płci. Dla biskupów nieustanna niesprawiedliwość aborcji pozostaje najważniejszym priorytetem” – napisał w ich imieniu przewodniczący Episkopatu abp Jose Gomez.
Prawdopodobnie za prezydentury Bidena zostanie przywrócone federalne wsparcie dla klinik aborcyjnych i odcięte finansowanie organizacji pro-life. Dlatego ważne, aby ruchy obrony życia w USA – ale nie tylko tam, również w Polsce – wróciły do swojego źródła. Jest nią ogólna sprzyjająca życiu postawa, przejawiająca się pomocą rodzinom wychowującym niepełnosprawne dzieci, wspieraniem okien życia, budowaniem hospicjów perinatalnych, tworzeniem wsparcia instytucjonalnego dla kobiet w nieplanowanej ciąży – uważa Jakub Bałtroszewicz.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki