Monika Białkowska: Przykazanie miłości – to jest ten moment, który w nauczaniu Jezusa wydaje się kluczowy i zmienia dotychczasowe myślenie religijne, myślenie w kategoriach prawa. Rzeczywiście to przykazanie zmieniło wszystko?
Ks. Henryk Seweryniak: U wszystkich ewangelistów powraca opowieść o Jezusie, który w odpowiedzi na pytanie o najważniejsze przykazanie mówi właśnie o przykazaniu miłości. Przywykliśmy myśleć, że to jest dopełnienie Starego Testamentu, całkowita nowość, którą przyniósł Jezus.
MB: Tymczasem owszem, jest to nowość – ale „całkowita” jednak niezupełnie…
HS: Kiedy mówimy: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i ze wszystkich sił”, to jest nic innego, jak powtórzenie słów modlitwy Szema z Księgi Powtórzonego Prawa, modlitwy odmawianej każdego dnia przez pobożnych Żydów. I kiedy Jezus dodaje, że bliźniego mamy kochać jak siebie samego, znów nie mówi nic innego, jak cytuje kolejny fragment Księgi Kapłańskiej.
MB: Nowość zatem polega na tym, że On te dwa wskazania łączy i dodaje, że nie ma przykazania większego od tych?
HS: Też nie do końca. W Ewangelii św. Łukasza te dwa przykazania łączy już uczony w Piśmie, stający przed Jezusem. To by znaczyło, że judaizm w czasach Jezusa miał już w sobie taką tendencję, żeby myśleć w tym właśnie kierunku. Tyle że u Jezusa jest to już bardzo jednoznaczne i wyraźne, charakterystyczne dla Niego. Potwierdzają to nawet mistrzowie z liberalnego nurtu egzegezy. Gerd Theissen powie, że Jezus „rozszerzył i zaostrzył przykazanie miłości tak, że dotyczy ono wprost wszystkich ludzi, zwłaszcza obcych, wrogów i religijnie zdeklasowanych oraz naznaczonych piętnem grzechu. Można spotkać porównywalne przykłady także w pismach żydowskich, jednakże takie bezgraniczne otwarcie przykazania miłości pozostaje bez analogii”. Jezusa nie da się więc zredukować do jednego z wielu żydowskich nauczycieli etycznych.
MB: On nie rozważa, jak inni, różnych możliwości postaw czy zachowań. On nie zmienia poglądów. Za to, czego uczył, poszedł na krzyż. Objawił, jak wyglądał Boży plan od początku stworzenia świata, jak Ojciec Niebieski patrzy na człowieka – i chociaż dawał nauki moralne, to z pewnością nie był moralizatorem. Jego wskazania nie odnoszą się przecież wprost do moralności jako wartości samej w sobie. One się odnoszą do życia, do wzrastania człowieka, do jego zbawienia. Celem nie jest przestrzeganie przykazań, ale życie w miłości.
HS: I teraz zobacz, co jest charakterystyczne dla takiej właśnie moralności, skupionej na przykazaniu miłości. Słyszymy wiele razy powtarzane z ambon, i słusznie, że kto kocha Boga, nie może przechodzić obojętnie obok człowieka. Jest też druga strona tego: prawda, że nie można naprawdę kochać człowieka, jeśli nie szuka się w nim oblicza Boga. U Josepha Ratzingera / Bendykta XVI odkryłem ciekawą myśl – papież przyjrzał się modlitwie „Ojcze nasz” i zauważył, że trzy pierwsze prośby tej modlitwy mają formę „ty”, a cztery kolejne „my”. W tych trzech pierwszych prośbach chodzi o sprawę samego Boga w świecie, w kolejnych – o nasze nadzieje, potrzeby i zagrożenia. „Wzajemne relacje tych dwu rodzajów próśb można by zestawić z relacjami dwu tablic Dekalogu, które w gruncie rzeczy są rozwiniętą postacią dwu części głównego przykazania, miłości Boga i bliźniego – wskazaniami danymi na drogę miłości. Tak samo w Ojcze nasz: najpierw został podkreślony prymat Boga, a za tym w naturalny sposób idzie troska o autentyczne człowieczeństwo. Także tutaj chodzi najpierw o drogę miłości, która jest zarazem drogą nawrócenia. Żeby człowiek mógł się dobrze modlić, musi trwać w prawdzie, a prawda to przede wszystkim Bóg, królestwo Boże”. Najpierw musimy wyjść z siebie i otworzyć się na Boga. Nic nie może być dobre, jeśli nie jest dobra nasza relacja do Boga. Dlatego Ojcze nasz zaczyna się od Boga i od Niego prowadzi nas na drogi człowieczeństwa.
MB: Ładne to. Najpierw prymat Boga, a potem idąca za nim naturalna troska o dobro człowieka, o miłość. I odkrycie, że nic nie jest dobre, jeśli nie jest dobra nasza relacja z Bogiem. I że otwarcie człowieka na człowieka wynika z otwarcia się na Boga…
HS: Zauważ jeszcze, jak ważne jest pytanie o to, kto jest moim bliźnim. W środowisku, w którym żył Jezus, za bliźniego należało uważać swojego rodaka. To naród był tą społecznością, w której wszyscy mieli być za siebie odpowiedzialni i traktowali siebie nawzajem „jak siebie samego”. Ale już z cudzoziemcami nie było to tak jednoznaczne.
MB: Pisma nawoływały do okazywania im miłości, ale za bliźniego kazały uważać tylko osiedleńca, żyjącego w narodzie razem z Izraelitami.
HS: Pojęcie bliźniego było mocno ograniczone. Bliźnimi nie byli heretycy, szpiedzy, odszczepieńcy. Nie byli nimi Samarytanie – Jezus reaguje na to swoją przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie i pokazuje, że właśnie on, który nie musiał zareagować miłością, jednak to uczynił. Nie pytał o obowiązki podyktowane solidarnością, nie starał się zasługiwać na życie wieczne. Zobaczył biedaka i rozdarło mu się serce. W Ewangelii jest tu słowo, które w języku hebrajskim pierwotnie wskazywało na łono matki i na macierzyńskie uczucia. Na widok tego człowieka poruszyły się w nim „wnętrzności”, dusza. „Wzruszył się głęboko” – tłumaczymy dzisiaj, osłabiając w ten sposób pierwotną wymowę tekstu. Zdjęty głęboką litością sam staje się bliźnim, nie myśląc o żadnych problemach i niebezpieczeństwach.
MB: Czyli tak naprawdę przestaje tu chodzić o to, kto jest moim bliźnim i komu powinienem pomóc. Chodzi o to, żebym to ja stała się dla drugiego bliźnim – żeby ten drugi był dla mnie ważny jak ja sama…
HS: Jezus odwraca w ten sposób problem. Samarytanin czy cudzoziemiec czyni siebie bliźnim i pokazuje mi, że sam w swoim sercu muszę się stać kochającym, człowiekiem, który w sercu doznaje wstrząsu na widok cudzej niedoli. Wtedy znajdę swego bliźniego.
MB: Spotkałam niedawno na placu Wiktorii w Atenach młodą kobietę. Zdecydowanie nie była już dzieckiem. Może nawet sama miała dzieci? Przyszła na koc pomiędzy dzieciaki i ich klocki i wzięła kolorowankę i kredki. Kolorowała jakiś prosty obrazek przez półtorej godziny, starając się nie wyjeżdżać poza linie. Ale było widać wyraźnie, że nie ma wprawy, że nie uczyła się nigdy pisać, nie rysowała w zeszytach szlaczków, że nie chodziła do szkoły. To było dla niej i wyzwanie, i wysiłek, i zabawa. Dla dorosłej kobiety! Jednocześnie, kiedy zrobiłam jej zdjęcie, wyglądała na nim jak studentka, pilnie notująca wykład. Nikt by nie pomyślał, że to dziecięca kolorowanka. To był dla mnie taki właśnie wstrząs. Nieważne jest to, co ze mną. Co ona o mnie wie, co sobie pomyśli. Mogłaby nie wiedzieć nic, bylebym mogła zrobić coś, żeby ta dziewczyna poszła kiedyś do szkoły…
HS: Na tym to pewnie polega, żeby chrześcijanin nie był obojętny na żadną ze społeczności tego świata. Owszem, mamy obowiązek pomagać, ale mamy też obowiązek poddać rewizji nasz styl życia, który pośrednio prowadzi do cudzej biedy. Jeśli dajemy tylko rzeczy materialne, wciąż dajemy zbyt mało. Trzeba się zdobyć na odwagę bycia bliźnim w swoim sercu i wobec każdego. Jak widać, przykazanie miłości Boga i bliźniego nie ma w sobie nic z sentymentalizmu, ale jest wielkim wyzwaniem.