Jakie są pierwsze wrażenia Księdza Arcybiskupa z wizyty na Ukrainie?
– Brak benzyny, ludzie czekający sześć godzin, by zdobyć choć trochę paliwa, nieliczne samochody jeżdżące po ulicach. Rozpoczęte i niedokończone budowy. Nie ma pracy, a to pociąga za sobą brak środków do utrzymania. Rzuca się w oczy brak mężczyzn, którzy walczą na froncie. Z drugiej strony wydaje się, że sama instytucja państwa jakoś się trzyma, czego wyrazem są choćby wypłacane emerytury, także tym, którzy przybyli do Polski. Niemniej kryzys widać na każdym kroku. W mniejszych uliczkach ustawione są zapory, na głównych ulicach szlabany. Sam Kijów się obronił, ponieważ został wokół zaminowany. Podobnie broni się Odessa, zaminowana od strony morza. Szokują liczby: czteromilionowa stolica liczy dziś milion mieszkańców; po stronie ukraińskiej szacuje się, bo trudno mówić o precyzyjnych statystykach, że dotychczas zginęło 5 tys. żołnierzy i 50 tys. cywilów.
W miastach co chwilę słychać alarmy ostrzegawcze, choć tam, gdzie my byliśmy, bomby spadają głównie na obiekty wojskowe i strategiczne, jak linie kolejowe, drogi, lotniska, składy amunicji, petrochemie, elektrownie, a więc miejsca, które paraliżują działanie państwa jako takiego. To, co uderza, to odwaga Ukraińców, którzy stają wobec przeważającego wroga i nie tracą odwagi. Nie wątpią w zwycięstwo. Przejawiają taką wolę, jak czytamy w Księdze Machabejskiej: „Bez trudu wielu może być pokonanych rękami małej liczby, bo Niebu nie czyni różnicy, czy ocali przy pomocy wielkiej czy małej liczby” (1Mch 3, 18).
Widać, że Ukraińcy mają dużą cześć dla żołnierzy. Wiedzą, że są oni gwarantem ich ocalenia. Pogrzeby żołnierzy, które zdarzają się w wielu miejscowościach, są zawsze z towarzystwem biskupa. Na cmentarzach ludzie modlą się na klęczkach, mając poniekąd nabożeństwo dla tych, którzy swoje życie ofiarowali za innych. To przykład w Europie chyba w tej chwili bardzo rzadki, że ludzie gotowi są oddać życie za wartości, które cenią. Nie tylko uważają swoją ojczyznę za wartość, ale także są gotowi złożyć swoje życie w ofierze.
Niektórzy powiadają, że wojna potrwa osiem lat. Że to działanie obliczone na wyniszczenie kraju. Kuriozalne jest to, że Rosja nazywa Ukraińców braćmi. Na jednej z głównych ulic w Kijowie jest ogromny pomnik, jakby w kształcie tęczy, który przedstawia zjednoczenie Rosji z Ukrainą i braterstwo obu narodów. A jednak, podnosząc wątek braterstwa, Rosjanie nie wahają się zabijać tych, którzy mówią po rosyjsku, nie znając ukraińskiego, co czyni tę wojnę jeszcze bardziej paradoksalną. Efekt zaś jest taki, że naród ukraiński bardzo się zjednoczył, że Ukraińcami czuje się także ta część rosyjskojęzyczna.
Pierwszym miastem, które odwiedziła delegacja polskich biskupów, był Lwów.
– Tak. Z granicy jedzie się tu zaledwie trzy i pół godziny. To wystarczy, by mieć pierwsze wejrzenie na katastrofę, jaka dotknęła ten kraj. Choć przecież zasadnicze działania wojenne toczą się głównie na wschodzie. Pojechaliśmy na Ukrainę, by wyrazić naszą solidarność z Ukraińcami i Kościołami na Ukrainie. Ale też by modlić się za poległych po obu stronach, ponieważ – choć doskonale wiemy, kto jest winny tej wojny – każdy człowiek, jako stworzenie Boże, jest czymś bezcennym.
We Lwowie spotkaliśmy się z abp. Mokrzyckim. W bibliotece kurialnej mieliśmy spotkanie z dziennikarzami. Ich głównym zainteresowaniem była kwestia pomocy ze strony Polski. Byli za nią bardzo wdzięczni. Ale dopytywali też, czy będziemy kontynuować pomoc Ukraińcom na Ukrainie. Dotychczas w ramach samej Caritas na Ukrainę wyjechało 327 transportów. Ponadto poszczególne parafie czy diecezje organizują samodzielnie transporty. Ukraińcy potrzebują przede wszystkim żywności i benzyny. Lwów przyjął około 200 tys. uchodźców ze wschodniej Ukrainy.
Spotkaliśmy się też z bp. Ihorem Woźniakiem, zwierzchnikiem Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Wspólnie odwiedziliśmy katedrę św. Jerzego. On również zwracał uwagę na ogromne zaangażowanie Polaków w pomoc Ukrainie. Mówił też o dużej zmianie w odniesieniu do Polaków i katolików.
Przy tej okazji warto wspomnieć o inicjatywie premierów Ukrainy i Polski, którzy chcieliby dokonać aktu pojednania obu narodów. Miałoby to polegać najpierw na gestach życzliwości obu stron, np. odsłonięciu rzeźby lwów czy pozwoleniu na badania archeologiczne miejsc pochówków czasów rzezi wołyńskiej. Dalszym krokiem byłaby rewizja historii przez obie strony z punktu widzenia archiwów. Trochę w duchu tego, co zrobił Adam Rotfeld, pisząc „Białe plamy – czarne plamy” o trudnych sprawach w relacjach polsko-rosyjskich. W tym procesie widzi się również istotną rolę kościołów. Chodziłoby o stworzenie przesłania, które brzmiałoby: Pamięć i pojednanie. Pamiętamy rzeczy smutne, które wydarzyły się z jednej i z drugiej strony, ale musimy przejść dalej do pojednania. I to mógłby być rzeczywiście nadzwyczajny efekt tej tragicznej wojny. Zwłaszcza że takie próby podejmowaliśmy z abp. Szewczukiem wcześniej wielokrotnie, niestety bezskutecznie.
Następnie biskupi udali się do stolicy, ale też do Buczy i Irpienia, które stały się symbolem brutalności działania wojsk rosyjskich.
– Przejazd ze Lwowa do Kijowa zajął nam osiem godzin, ponieważ w wielu miejscach musieliśmy objeżdżać zbombardowaną infrastrukturę. W tej chwili na dworcu nie widać masowego ruchu, jak było na początku wojny. Raczej widać powracających. Szacuje się, że wróciło milion Ukraińców.
W Kijowie spotkaliśmy się z greckokatolickim arcybiskupem Swiatosławem Szewczukiem. On dojrzewał do powołania w warunkach podziemia, gdzie Kościół greckokatolicki był prześladowany i zwalczany przez Rosjan. Na początku wojny w podziemiach wciąż nieukończonej katedry schronienie znalazło około 400 osób. Część wychodziła po ustaniu alarmów bombowych, część została dłużej. Dziś podziemia katedry są puste, ale mieszkańcy są bardzo wdzięczni arcybiskupowi, że dał im schronienie.
Arcybiskup Szewczuk zwracał uwagę na relacje z Watykanem i na niezrozumiałe nieraz wypowiedzi płynące ze Stolicy Apostolskiej. Jego zdaniem brakuje zaangażowania rzecznika Watykanu, przez co na niego spada konieczność wyjaśniania niejasności, które bywają wykorzystywane przez prawosławną większość na Ukrainie.
Zwierzchnik ukraińskich grekokatolików przyznał, że znajduje się na liście proskrypcyjnej, czyli do wyeliminowania. Okazuje się, że Rosjanie atakując Ukrainę, stworzyli listę osób najbardziej zaangażowanych w tworzenie tożsamości ukraińskiej, które należy wyeliminować. Sam arcybiskup bagatelizuje ten wątek, ale to, co zobaczyliśmy w Buczy i Irpieniu, każe nam poważnie traktować takie informacje.
Widok, jaki zastaliśmy w tych dwóch miejscowościach, był sam w sobie przerażający. Równie przerażające było to, że wojska rosyjskie zbliżyły się do stolicy na odległość zaledwie 15 kilometrów. Miasto było praktycznie otoczone z trzech stron i niewiele brakowało, by zamknąć okrąg i odciąć stolicę od jakiejkolwiek pomocy. Ukraińcy zrobili wszystko, by do tego nie doszło.
Dominującym wyznaniem na Ukrainie jest prawosławie. Jak w tym kontekście przebiegło spotkanie z abp. Epifaniuszem?
– Epifaniusz odpowiada za Ukraiński Kościół Prawosławny. Rozmowa z nim była dla nas bardzo ważna. Trwała długo i pozwoliła się wzajemnie poznać. Udaliśmy się wspólnie do katedry św. Zofii z XI–XII w. W tej imponującej budowli w stylu bizantyjskim znajduje się mozaika przedstawiający Matkę Bożą w pozycji orantki. Ukraińcy są przekonani, że dopóki Matka Boża jest w tej pozycji modlącej się, Kijów nie padnie. Nawet w czasie II wojny światowej, kiedy Kijów był atakowany, ten kościół ostał się i Ukraińcy pokładają w tym wizerunku ogromne nadzieje. Wierzą, że Maryja wstawia się za narodem.
W parku przy rezydencji biskupiej z okazji ingresu Epifaniusza zostały posadzone trzy dęby. Jeden zasadził patriarcha Konstantynopola Bartłomiej, drugi Epifaniusz, a trzeci abp Szewczuk. To pokazuje, że cerkiew prawosławna Ukrainy stara się iść ręka w rękę z grekokatolikami, co dla prawosławia moskiewskiego jest nie do przyjęcia. Widzimy to także i w Polsce.
Czy z tej wizyty wraca Ksiądz Arcybiskup z jakąś nadzieją?
– Usłyszałem tam, nie pierwszy raz zresztą, zdanie: „Gdzie Bóg, tam zwycięstwo”. To znaczy, że Ukraińcy chcą być Panu Bogu wierni i w Nim widzą dla siebie ratunek. Jest w tym nadzieja.