Typowa kijowska barykada składa się z dwóch segmentów: worków z piaskiem, układanych w aluminiowych stelażach, oraz ciężkich betonowych bloków. Te ostatnie stanowią jądro stałego oporu, natomiast lżejsze elementy można w razie potrzeby szybko rozebrać i ustawić pod innym kątem lub w zgoła innym miejscu. Chodzi o to, by zapory nie blokowały ulicznego ruchu w życiu codziennym, a przydawały się w momentach zagrożenia. Takie „mobilne barykady” mają sens w Kijowie, którego śródmieście stanowi szachownicę szerokich i prostych ulic, trudnych do statycznej obrony w walce miejskiej. Ale też, paradoksalnie, niełatwych dla napastnika – jeśli ten, zbytnio wierząc w swoją przewagę, zapuści się zbyt daleko.
Przekonali się o tym Rosjanie w pierwszych godzinach ataku na Ukrainę. Silny desant od strony lotniska w Hostomlu parł prosto na centralną dzielnicę, gdzie znajduje się pałac prezydencki. Wydawałoby się, że godziny Kijowa są już policzone. Tymczasem na prostej jak strzała alei Zwycięstwa (Prospekt Peremohy) najeźdźcy dostali solidne baty i zostawiając tam dziesiątki czołgów oraz pojazdów opancerzonych, wycofali się 15 kilometrów, za rzekę Irpień. Tam przez kolejny miesiąc, nie ruszając się z miejsca, mścili się na ludności cywilnej za niepowodzenia na polu bitwy.
Barykad nie buduje wojsko, lecz zwykli mieszkańcy Kijowa. Większość z nich powstała już w pierwszych dniach wojny. Do tej pracy nie trzeba nikogo zaganiać, ludzie sami garną się do pomocy żołnierzom. Wśród nich wielu z wyższym wykształceniem. Znany rzeźbiarz, autor kilku miejskich pomników, na ochotnika spawa teraz stalowe kątowniki w tak zwane jeże przeciwczołgowe, zaś inny kijowianin, z dyplomem inżyniera, zaprojektował przed jednym z rządowych budynków wysoką, trójkolorową barykadę z worków, w kształcie soboru Michajłowskiego, siedziby prawosławnego metropolity.
Bankowa 11
Ten adres zna każdy kijowianin: to siedziba prezydenta. Gdy w trakcie walk o Kijów Rosjanie rozpuścili pogłoski, jakoby głowa państwa uciekła ze stolicy, Zełenski umieścił w sieci selfie na tle charakterystycznych białych kolumn pałacu. „Szef parlamentarnej frakcji, premier, szef administracji, szef sztabu – wszyscy są tutaj. I prezydent jest tutaj” – mówił lekko, prawie żartobliwie, wskazując kolejno na osoby stojące za nim. To był przełomowy moment tej wojny. Ludzie zobaczyli, że w tym chaosie i terrorze funkcjonuje nadal ich legalna władza, która, co więcej, uśmiecha się do nich w środku białego dnia. To dodało im otuchy, która nie puszcza ich aż dotąd.
Zełenski pozwolił się też sfilmować we własnym mieszkaniu, z oczywistych względów zaciemnionym. Nikt postronny nie może wiedzieć, gdzie dokładnie przebywa w danej chwili przywódca walczącej Ukrainy. Służby bezpieczeństwa donoszą o kilkunastu próbach zamachu na jego życie, choć nie wiemy, jak blisko prezydenta udało się dotrzeć poszczególnym zamachowcom. Wiadomo, że jeden z nich próbował staranować samochodem osobowym zaporę przed wjazdem do pałacu. Zanim został zastrzelony, udało mu się rzucić granatem, który na szczęście nie wybuchł.
Jest jeszcze Moskwa, która grozi, że zniszczy rakietą miejsce dowodzenia. Dlatego Zełenski musi pozostawać nieuchwytny dla wrażych radarów. Ma gdzie się ukrywać, dzielnica rządowa jest rozległa, aby ją całkowicie zniszczyć zdalnie sterowanym pociskiem, trzeba by wysadzić w powietrze pół miasta. A na to Rosjanie chyba się nie zdecydują, Kijów bowiem, ze swoim historycznym centrum, jest w ich propagandzie „starym rosyjskim miastem”, symbolem ukradzionym Rosjanom przez ukraińskich „nacystów”. Jak na razie, nietknięty pałac prezydencki pozostaje symbolem trwałości ukraińskiej władzy.
Idziesz do jamy
Po drugiej stronie Dniepru złocą się kopuły soboru Zmartwychwstania Pańskiego. To nowa świątynia, pobudowana jako główna cerkiew Kościoła greckokatolickiego, który aczkolwiek skupia wiernych na zachodzie, w okolicach Lwowa, jest wspólnotą ogólnoukraińską, mającą reprezentację w stolicy. Po 24 lutego miejsce to stało się jednym z centrów logistyki zaopatrzenia ludności cywilnej. Rolnicy z wiosek, położonych na wschód od stolicy, dowożą tutaj produkty żywnościowe, które następnie są rozwożone po mieście, przeważnie w jego prawobrzeżnej, zachodniej części. Kuria metropolitalna przyjmuje też dary z zagranicy.
13 kwietnia, podczas telekonferencji, zorganizowanej przez Katolicką Agencję Informacyjną w Warszawie, metropolita kijowski Światosław Szewczuk wspomniał o zdemaskowanych dywersantach, którzy pół roku temu zapisali się do katedralnego chóru. Znaleziono przy nich dowody jednoznacznie wskazujące, że celem ich „śpiewania” było zamordowanie głowy ukraińskich grekokatolików. Najeźdźca nie dybie jedynie na polityków niepodległego państwa, w jego oczach śmiertelnymi wrogami są wszyscy, którzy odpowiadają za jego tożsamość i kulturę. „Jesteś nauczycielem albo księdzem – idziesz do jamy” – metropolita w ten obrazowy sposób streścił praktyki okupanta, o których nasłuchał się świeżo od mieszkańców wizytowanych przezeń Buczy oraz Irpienia.
Miasto symbol
Już przed wybuchem wojny wiadomo było, że około 100 tys. cywilnych mieszkańców miasta jest posiadaczami broni palnej. Dodatkowe kilkanaście tysięcy sztuk rozdał obywatelom, w pierwszych godzinach oblężenia, mer Kijowa Witalij Kliczko. Ile tego jest razem, trudno powiedzieć, i nawet Rosjanie, jak widać, nie bardzo mieli ochotę sprawdzania tego na własnej skórze. Jedno jest pewne: Kijów, jako całość, gotowy jest do twardej obrony, ulica po ulicy, jak Aleppo albo Warszawa w 1944. Taka jest zdecydowana postawa dwóch milionów kijowian, którzy pozostali w mieście, liczącym przed wojną trzy miliony mieszkańców.
Jakkolwiek potoczy się dalsza historia, to miasto już stało się symbolem zwycięstwa. Kijów, jak dotąd, nie miał szczęścia do obrony. W 1169 r. spustoszył go Andriej Bogolubski, uważany przez Rosjan za ich pierwszego władcę. To za jego przyczyną opuściła Kijów ikona Matki Bożej Włodzimierskiej, czczonej obecnie w Moskwie jako największa świętość rosyjskiego prawosławia. W jedenaście lat później jeszcze gorszą rzeź uczynili miastu Połowcy. Jednak największym upadkiem było zdobycie i całkowite zniszczenie Kijowa przez Mongołów w grudniu 1240 r. Po tej klęsce miasto podnosiło się przez kilka wieków. W 1920 r. przechodziło ono, jak wiemy, z rąk do rąk bez większych walk, podobnie jak podczas II wojny światowej. Dziś w Kijowie zogniskowała się jakby zbiorowa wola przetrwania niepodległego ukraińskiego narodu.