Wojna w Kijowie objawia się alarmami. Gdy zaczynają wyć fabryczne syreny, jest to znak, że w kierunku miasta lecą rosyjskie rakiety. Rzadki jest dzień, by ich nie było. Za dnia zdarzają się dwa lub nawet trzy, ale najbardziej stresujące są te nocne. Wstawać i schodzić do schronu, zarywając sen i ryzykując niewyspany dzień – czy też triewogę (tj. alarm) zignorować? Większość kijowian wybiera to drugie. Do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Alarmy grają ludziom na nerwach, ale większych szkód nie przynoszą, Kijów ma obecnie najlepszą w państwie ochronę przeciwlotniczą (pisałem o tym w korespondencji z marca). Jednak w pierwszych miesiącach wojny było znacznie gorzej. Za drugim pobytem mieszkałem w 30-piętrowym wieżowcu naprzeciwko elektrowni. W październiku 2022 r. w kierunku tej elektrowni leciała rakieta. W ostatniej chwili udało się ją zestrzelić, jednak szczątki spadły na trzypiętrowy dom, zbudowany jeszcze przed rewolucją, który stojąc ściana w ścianę z „moim” wieżowcem, wyglądał przy nim jak karzełek. Pocisk rozpruł go na pół od dachu aż po piwnice, masakrując mieszkańców. Ruina straszy do dziś, bo w Kijowie zniszczeń się nie odbudowuje. Wszystkie środki idą na front.
Fakt wydobyty spod gruzów
Kijów, przed tysiącem lat jedno z największych miast Europy, nie ma szczęścia do historii: kilkakrotnie musiał odradzać się jak Feniks z popiołów. W 1240 r. kompletnie zniszczyli go Mongołowie, a wyrastające z powrotem na zgliszczach miasto kilkakrotnie palili potomkowie pierwszych najeźdźców – Tatarzy. Dzieła zniszczenia dopełnili – i nadal dopełniają – Rosjanie, dla których przecież miasto nad Dnieprem stanowi kolebkę Rusi. A może właśnie dlatego. Ruś Kijowska powinna być przecież Rusią Moskiewską.
W 1936 r. otwarto sarkofag Jarosława Mądrego, który od 900 lat spoczywał w kryptach Soboru Sofijskiego. Naukowcom z Moskwy chodziło o sprawdzenie, czy kości z grobu rzeczywiście są szczątkami kniazia. Wynik badań okazał się pozytywny, ale relikwie władcy już do Kijowa nie wróciły, „zaginęły” gdzieś w przepastnych magazynach któregoś z moskiewskich instytutów. Może do dziś spoczywają ukryte na Łubiance?
W tym samym roku sowieckie władze zburzyły kilkadziesiąt kijowskich cerkwi i monasterów, włącznie z tymi historycznymi, o tysiącletniej genezie. Spośród trzech najsłynniejszych świątyń-soborów – Sofijskiego, Michajłowskiego i Uspienskiego – do czasów najnowszych przetrwał jedynie pierwszy, dwa pozostałe wysadzono w powietrze. Na szczęście obie cerkwie odbudowano już za niepodległości.
Centrum współczesnego Kijowa wyznacza oś ulicy Chreszczatyk. Przedziwna to ulica, której majestatycznej wielkości domy łączą w sobie elementy architektury socrealizmu z wyrafinowaną kamieniarką, rodem jakby z hinduskiej świątyni Khadźuraho. Przedwojennych kamienic brak. Popularne przewodniki informują nas, że padły ofiarą działań wojennych w 1944 r., ale to nieprawda. Gdy trzy lata wcześniej do Kijowa wchodzili Niemcy, wycofujący się Rosjanie pozostawili w fundamentach ładunki wybuchowe. Dywersanci zdetonowali je w kilka dni później, gdy już w domach przy Kreszczatyku zdążyli zainstalować się hitlerowscy notable. Wszyscy legli pod gruzami. Niemcy w odwecie spędzili żydowską ludność miasta do uroczyska Babi Jar i tam dokonali masakry. Był to pierwszy akt zorganizowanego ludobójstwa zwanego Holokaustem.
Wysadzenie w powietrze domów Chreszczatyku oczywiście nie zdejmuje z Niemców odpowiedzialności za zagładę Żydów, ani też jej nie relatywizuje. Jednak wiedza o tym epizodzie, dotąd starannie ukrywana przez Rosję, jakby trochę zmienia kontekst całej historii, nieprawdaż?
Bastiony Moskwy
Ławra Peczerska to sanktuarium tak stare i tak czcigodne jak Sobór Sofijski. A może nawet starsze i czcigodniejsze. Od niepamiętnych czasów w tutejszych grotach (po ukraińsku peczery – stąd nazwa) gnieździli się ludzie. Najpierw rozbójnicy, napadający na statki płynące z Nowogrodu do Konstantynopola, potem mnisi. Mumie prawosławnych świętych i staroruskich bohaterów zalegają nisze tych pieczar, czyniąc je, od tysiąca lat, największą atrakcją Kijowa. A przede wszystkim celem pielgrzymek.
Dziś do grot jednak nie wejdziemy. Do niedawna cała Ławra stanowiła bastion Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego (UCPPM), która w opozycji do prawosławnej większości Ukraińców, cieszących się autokefalią otrzymaną z Konstantynopola, pozostaje wierna rosyjskiemu patriarsze Cyrylowi. Ten zaś wiernie służy Władimirowi Putinowi. Gdy wiosną ubiegłego roku Ukraińcom udało się przejąć tzw. Górną Ławrę, z centralnym Soborem Uspienskim, prorosyjsko nastawiona część mnichów przeniosła się do Ławry Dolnej – a tam właśnie znajdują się pieczary.
Dziś wejścia do Dolnej Ławry strzeże szlaban i posterunek ukraińskiego wojska – zupełnie jak przy przejściu na teren wrogiego państwa. Nie mam szansy dostać się do środka, potrzebna jest przepustka z MSW, a te wydawane są niechętnie. Korzystam jednak z okazji, wchodząc na stumetrową dzwonnicę, która sąsiaduje z soborem. Widać stąd doskonale całe państewko promoskiewskiego prawosławia. Górna i Dolna Ławra przypominają dwa średniowieczne miasta, otoczone murami. W Górnej turyści mijają pobożne niewiasty z chustami, w Dolnej – ani żywego ducha. Na zapleczu łączka z ulami, jakiś zapobiegliwy batiuszka urządził sobie pasiekę. Ale pszczoły są za małe aby zobaczyć je z dzwonnicy, za to dobrze widać, tuż obok uli, zasieki z kolczastego drutu. Za nimi strefa autokefalna. Istny Berlin z czasów podziału!
Archimandryta (prawosławny przeor) Paweł, znany ze swej niechęci do niepodległej Ukrainy, od roku siedzi zamknięty na terenie Dolnej Ławry, jak papież Pius IX, który w Rzymie zdobytym przez wojska Garibaldiego nazwał się „więźniem Watykanu”. Rezyduje tam także Onufry, patriarcha UCPPM. Z tym miałem więcej szczęścia, gdyż czasami wychodzi poza mury, by odprawić nabożeństwo w jednej z cerkiewek przylegających do Ławry. Stanąłem w drzwiach, między dwoma ochroniarzami, akurat gdy siwobrody władyka, z kadzidłem w ręku, przewodził procesji. Onufry zatrzymał się, popatrzył mi w oczy – jak gdyby wiedział, z kim ma do czynienia – wreszcie okadził i poszedł dalej.
Dolna Ławra to niejedyny bastion moskiewskiego prawosławia. Położony na południe od śródmieścia Las Hołosyjowski kiedyś leżał na odległych peryferiach miasta, dziś znalazł się niemalże w centrum wielkiej metropolii. W tym zielonym ustroniu uchowały się dwa monastery podległe UCPPM. Hołosyjowski, mimo że położony w idyllicznej okolicy, nie zachwyca architekturą, typową dla ceglanych, „kolonialnych” konstrukcji późnego caratu. Mieści się tutaj seminarium duchowne. Natomiast Kutajowski (albo Świętej Trójcy), zbudowany w stylu kozackiego baroku, to prawdziwy odpoczynek dla oczu. Czarno odziani, sędziwi mnisi spacerują tam alejkami rozbuchanych majem ogrodów.
Klimat promoskiewskiego prawosławia, co by nie mówić o jego politycznym obliczu, zachował jednak – w porównaniu z Cerkwią Ukrainy – więcej z ducha surowego monastycyzmu. Ale takie nadeszły realia. Duchowni Cerkwi ukraińskiej mają dziś mniej czasu na medytację, gdyż pomagają osobom dotkniętym wojną.