Logo Przewdonik Katolicki

Zwaśnione siostry

Jacek Borkowicz
fot. Anna Marchenko/TASS-Getty Images

Naród ukraiński nie chce i nie może żyć pod jarzmem – powiedział Bartłomiej, ekumeniczny patriarcha Konstantynopola i słowa te uznać można za podsumowanie jego wizyty w Kijowie. A była ona czymś więcej niż zwykłą podróżą dyplomatyczną, biorąc pod uwagę nawet te najwyższej rangi.

Należy ją ocenić także, a może przede wszystkim, jako wydarzenie symboliczne, zanurzone w tysiącletniej historii chrześcijańskiej Rusi – z której w toku dziejów wyłoniły się Ukraina i Rosja, dwie siostry bliskie sobie, ale też powaśnione.
Po raz pierwszy w historii głowa światowego prawosławia odwiedziła Kijów, nie tylko jako ukraińską stolicę, ale też jako kolebkę ruskiego chrześcijaństwa i pierwszą siedzibę jego zwierzchników. Bartłomiej (turecki Grek, urodzony w 1940 r. jako Dimitrios Archondonis) był tu już raz, ale jeszcze nie jako patriarcha, lecz metropolita Chalcedonu. Notabene również i tamta jego wizyta była historycznie znacząca: dosłownie w kilka dni po przyjeździe duchownego obradująca w Kijowie Rada Najwyższa uchwaliła historyczny akt niepodległości Ukrainy (24 sierpnia 1991 r.). Co więcej, jeszcze w tym samym roku synod konstantynopolitańskiej Cerkwi prawosławnej wyniósł Bartłomieja na tron patriarszy. Obecna podróż była więc jakby klamrą, zamykającą znaczący, 30-letni okres wybijania się Ukrainy oraz jej Kościoła na realną, a nie tylko deklarowaną niezależność.
Nie jest też w końcu rzeczą zwyczajną, aby rutynowa wizyta głowy państwa – a jest nią, formalnie rzecz biorąc, patriarcha ekumeniczny, który podczas zagranicznych podróży odbiera honory podobne tym, jakie przysługują papieżowi – trwała aż pięć dni. A tyle właśnie czasu (20-24 sierpnia) poświęcił Bartłomiej na pobyt w Kijowie.

Dziękczynienie pod złotymi kopułami
Oficjalnym powodem przybycia patriarchy Konstantynopola było wręczenie Epifaniuszowi, głowie Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej, tomosu czyli aktu nadania tejże Cerkwi pełnej niezależności. W świecie pojęć prawosławia nazywa się to autokefalią. Wydana została ona już w styczniu 2019 r., ale sam tomos czekał ponad dwa lata nad Bosforem, ponieważ Bartłomiej uznał, iż dokument tej rangi powinien jego adresatowi wręczyć osobiście.
Drugiego dnia wizyty patriarcha – po oddaniu hołdu przed Murem Pamięci poległych w obronie Majdanu zimą 2014 r., a także przed tablicą upamiętniającą ofiary Wielkiego Głodu 1933 r. – pojawił się w soborze świętego Michała, gdzie wraz z Epifaniuszem odprawili doksologię, liturgię dziękczynienia.
Bo jest za co Bogu dziękować, a mówi o tym chociażby sama historia świątyni. Tradycyjnie dodaje się jej przydomek „O Złotych Kopułach”, ponieważ była pierwszym kościołem na Rusi, którego szczyty pokryto tym szlachetnym metalem. Postawiono ją przed tysiącem lat na miejscu chramu pogańskich Słowian. Była jednym z najważniejszych kościołów Kijowa, wspaniałym zabytkiem architektury i symbolem chwalebnej przeszłości tego miasta, a mimo to (a chyba właśnie dlatego) w latach 30. XX w. stalinowskie władze zadecydowały o jej zburzeniu. Od tamtej pory niezabudowany plac po soborze świecił pustką jak szczerba po wybitym zębie, będąc widomym znakiem dominacji sowieckiej Moskwy.
Nic dziwnego, że jedną z pierwszych decyzji władz niepodległej republiki było postanowienie o odbudowie – włącznie z grubą warstwą złota na kopułach, mimo że młodemu państwu się nie przelewało. Ukraińcy potraktowali tę rekonstrukcję jako zadośćuczynienie krzywdom historii. Podczas obrony Majdanu tu właśnie urządzono polowy szpital dla demonstrantów, ranionych kulami snajperów sił specjalnych Janukowycza.

Zdecydowanie, lecz bez władczości
Kolejnego dnia przypadała niedziela i na uroczyste nabożeństwo, celebrowane przez głowę prawosławia, mieszkańcy Kijowa zgromadzili się przed Soborem Sofijskim, czyli cerkwią Świętej Mądrości Bożej. To pierwsza pod względem rangi świątynia miasta, od wieków związana z urzędem metropolity, a teraz patriarchy Kijowa. Także w najnowszej historii Ukrainy sobór odegrał swoją rolę: to tutaj w grudniu 2018 r. odbył się synod jednoczący dwie osobne ukraińskie Cerkwie prawosławne. Rozbicie było efektem skomplikowanej historii kraju, w którym na różne sposoby próbowano zdefiniować model eklezjalnej wspólnoty, jak również stopień jej uniezależnienia od Moskwy. Od tamtej pory funkcjonuje zjednoczona Ukraińska Cerkiew Prawosławna, obok niej jednak dużą część dawnych wpływów zachowała na Ukrainie Cerkiew podległa Moskwie.
A Rosyjska Cerkiew Prawosławna nie pogodziła się z utratą Ukrainy. Dlatego też w grudniu 2018 r., jeszcze przed ogłoszeniem autokefalii, ale już na samą jego zapowiedź, Moskwa zerwała stosunki z Konstantynopolem. Jeszcze wcześniej, bo w 2016 r., demonstracyjnie odmówiła udziału w zorganizowanym pod egidą patriarchy Bartłomieja soborze na Krecie. Schizma (bo tak to trzeba nazwać) na linii Moskwa-Konstantynopol jest czymś bezprecedensowym w historii całego prawosławia, którego Ruś przez tysiąc lat stanowiła przecież mocną i wierną podporę. W dodatku odbywa się to w cieniu niewypowiedzianej wojny, jaką putinowska Rosja toczy z Ukrainą w Donbasie.
Ten cień przemocy, zaciemniający relacje trzech stron teoretycznie reprezentujących trzy „siostrzane Kościoły”, stał się dyskretnym tłem kazania, jakie w soborze wygłosił Bartłomiej. – Patriarchat Ekumeniczny od samego początku był niezawodnym obrońcą dobra całego Kościoła – powiedział tam patriarcha, który zwrócił przy tym uwagę, że ciesząc się honorowym pierwszeństwem wśród przywódców wszystkich Cerkwi narodowych, mógł działać w sprawie Ukrainy bardziej zdecydowanie i władczo, jednak „ze wstrętem odrzucił tę myśl i nie odstąpił ani na jotę od przekazanej mu eklezjologii”. To prawda, że decyzja o autokefalii nastąpiła wiele lat po tym, gdy nikt już nie miał wątpliwości, kogo – Konstantynopol czy Moskwę – uznawać chce za Cerkiew-Matkę Cerkiew niepodległej Ukrainy. I dopiero wtedy, gdy wyczerpano już wszystkie możliwości porozumienia w tej sprawie z Rosyjską Cerkwią Prawosławną.

Czarownicy w Kijowi
Tego samego niedzielnego dnia inna prawosławna liturgia, dokonująca się w niedalekim sąsiedztwie, zgromadziła tysiące kijowian i przybyszów spoza miasta. Ławra Pieczerska to monaster o historii równie sędziwej, co sobory Michała i Bożej Mądrości. Również ona jest symbolem kijowskiego prawosławia. Tyle że pozostaje pod zwierzchnictwem patriarchy moskiewskiego.
W odróżnieniu od Bartłomieja metropolita Onufry, przywódca podległej Moskwie Cerkwi ukraińskiej, nie wspomniał nawet słowem o bolesnej rozłące, jaka stała się udziałem dwóch „sióstr”. Fakt że w tym samym czasie, niedaleko, odprawiała tę samą liturgię głowa światowego prawosławia, Onufry pominął całkowitym milczeniem. Zauważyły to agencje prasowe, choć gdyby ich reporterzy dokładniej wczytali się w treść kazania metropolity, znaleźliby tam pewną, choć mocno zawoalowaną, aluzję. Onufry wezwał wiernych, by nie bali się „czarowników”. Skąd czarownicy w XXI-wiecznej stolicy Ukrainy? Chodzi o to że Kijów, zanim go ochrzczono, był silnym ośrodkiem pogaństwa i nawet w wiele wieków po chrzcie okoliczny lud wierzył, że nocami zlatują się tam na sabaty czarownice. I w ten sposób czarownikiem, odprawiającym swe schizmatyckie gusła, stał się patriarcha Bartłomiej. Zagraniczni korespondenci tego nie wychwycili, za to pobożny lud na pewno sugestywny docinek wyłapał.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki