Wydawnictwo Austeria przygotowało dla polskich czytelników kolejną gratkę: powieść Niemy prorok Josepha Rotha, austriackiego pisarza-dziennikarza, pochodzenia żydowskiego, urodzonego pod koniec XIX w. Napisał ją w 1935 r. w Berlinie, ale tylko dwa jej fragmenty zostały opublikowane za życia autora. Dopiero po 26 latach od jego śmierci powieść została wydana w całości.
Analiza psychologiczna rewolucjonisty
Niemy prorok to powieść wpisująca się w realizm psychologiczny, czyli w przedstawianie ludzkich działań w kontekście motywacji psychologicznej. Roth na przykładzie głównego bohatera, Friedricha Kargana (dla którego, według znajomych autora, pierwowzorem miał być Lew Trocki), dokonuje analizy psychologicznej rewolucjonisty. I trzeba przyznać, że robi to niezwykle misternie.
Jego wszechwiedzący narrator przeprowadza nas przez całe życie Friedricha, wypunktowując te zdarzenia, które miały decydujący wpływ na ukształtowanie się jego osobowości. A ponieważ bohater miał życie bardzo bujne, to wcale nie jest łatwo opowiedzieć o nim tak, jak czyni to Roth, czyli przedstawiając wydarzenia w sposób skondensowany i kreśląc wyraźną kreską postaci. Mówiąc inaczej, akcja toczy się zadziwiająco szybko, ale narrator pozwala sobie na dłuższe opisy sylwetek, które Friedrich mija w swoim życiu. Określenie „mija” ma tu znaczenie dwojakie. Dosłowne – kiedy dostajemy opisy przechodniów, konduktorki z tramwaju, uczestników zebrań partyjnych czy gości z salonów mieszczańskich. I znaczenie metaforyczne – odnoszące się do poczucia rozmijania się bohatera z kolejnymi grupami społecznymi. Mówiąc kolokwialnie – prędzej czy później Friedrich przekonuje się, że nigdzie nie pasuje.
Wykluczony najpierw z rodziny Karganów, jako panieńskie dziecko, potem jako sierota z rodziny stryja, pozbawiony możliwości dalszej nauki musi zacząć na siebie zarabiać. Trafia najpierw do agencji okrętowej. I już wtedy autor nie pozostawia nam złudzeń, co do dalszych losów swojego bohatera, stawiając mu pierwszą diagnozę: „Friedrich nienawidził swoich przełożonych, nauczycieli, dobroczyńców, i wszelkich autorytetów […] Szykował się do zemsty, uważając, że świat traktuje go jako człowieka drugiej klasy. Jego ambicji doskwierało, że nie mógł, jak rówieśnicy i kuzyni, uczęszczać do gimnazjum”.
Odzieranie z hipokryzji
Kierując się właśnie tą ambicją, godzi się na pracę w przygranicznej filii agencji, która staje się punktem zwrotnym w jego życiu. Filia towarzystwa mieści się w oberży kierowanej przez Partagenera i, jak się okazuje, stanowi ważny punkt na szlaku przemytniczym dla uciekinierów z Rosji na zachód. Friedrich, chciałoby się powiedzieć – bezwolnie, wchodzi w świat przemytniczy, jakby z marszu. Ale autor raczej by powiedział – „można się było tego spodziewać”. Zresztą, ten ton – niedziwienia się niczemu, co zrobił lub zrobi jego bohater – jest bardzo charakterystyczny dla całej powieści. Może wynika on z usytuowania w czasie samej opowieści, czyli post factum. Ale odnoszę wrażenie, że autor nie dziwi się irracjonalnym zachowaniom Friedricha z innego powodu: bo je rozumie.
A rozumie może dlatego, że sam ich doświadczył. Roth był zafascynowany komunizmem, ale zmienił swoje poglądy po tym, co zobaczył w Rosji. I tu dochodzimy do clou jego powieści. Niemy prorok jest wielkim traktatem o rozczarowaniu rewolucją. Roth pokazuje rozkład idei, jaką była walka o równość i wolność proletariatu. Stosuje przy tym bardzo wyrafinowane techniki pisarskie, takie jak sarkazm, ironia i autoironia. Bezwzględnie odziera kolejne warstwy hipokryzji z przywódców partii. Ale wydaje się, że samego Friedricha oszczędza przed tą prześmiewczą „chłostą”. Raczej jest obserwatorem tego, jak jego bohater sam ją sobie wymierza po latach. Bo czymże innym, jak nie właśnie „samobiczowaniem”, jest dobrowolne skazanie się na zsyłkę na Syberię. Można by powiedzieć, że Niemy prorok to inna wersja Zbrodni i kary Dostojewskiego. Tyle że zbrodnia jest mniej oczywista, nosi maskę szczytnej idei, a wyrok wydany przez pierwowzór Stalina dokonuje się tak naprawdę na życzenie Friedricha.
„Daleko, ale od czego?”
Ważnym wątkiem powieści jest miłość Friedricha do Hildy, upraszczając – dziewczyny z dobrze sytuowanej rodziny, z którą się rozmija (z nią też…). I to dwukrotnie. Raz we wczesnej młodości, kiedy jest na początku swojej rewolucyjnej misji, i drugi raz – po latach, kiedy ma już za sobą doświadczenie pierwszej zsyłki na Syberię i nie pielęgnuje już iluzji co do rewolucji. Niemożność zawiązania więzi z kimkolwiek jest u niego wręcz chorobliwa. Jedyny wyjątek w tej materii stanowi przyjaźń z jednym towarzyszem z partii, który, jak on, przejrzał po czasie na oczy i z którym ostatecznie „ląduje” na dalekiej Syberii. Przejmujące są w tym kontekście słowa Claudio Magrisa, zacytowane na tylnej stronie okładki: „Daleko, ale od czego?”. Bo jeżeli od Kremla, partii, która rozczarowała, wszechobecnych donosicieli, wyzysku świata kapitalistycznego, to może Syberia dla kogoś takiego jak Friedrich nie jest najgorszym miejscem na świecie? Ale to byłaby ta smutniejsza konkluzja Rotha.
Bardziej optymistyczna ukrywa się w słowach wypowiedzianych przez ukochaną Friedricha, że pójdzie za nim wszędzie, nawet na Syberię. Być może Friedrich nie całkiem oszalał, że dał się ponownie zesłać na koniec świata. Może wystawiał w ten sposób swoją miłość na kolejną próbę? Rozbrajająco czule autor puentuje swoje dywagacje na temat treści rozmów, jakie mogą prowadzić dwaj przyjaciele w tej odległej, mroźnej głuszy: „Ufajmy więc, że przygotowują ucieczkę”. W ten sposób Roth całkowicie opowiada się pod stronie Friedricha-człowieka. Rehabilituje go, jak w Zbrodni i karze Dostojewskiego zrobiła to Sonia. I nawet jeśli Hilda nie dotrzymała słowa, nie okazała się tak ofiarna jak Sonia (czego narrator już nam nie zdradza), to jej miejsce wypełnił Roth.
Dlatego przy całym moim podziwie dla jego kunsztu pisarskiego, najbardziej mnie rozbroił swoim zrozumieniem dla zawiłej osobowości Friedricha-Trockiego. W powieści jak refren wybrzmiewają gorzkie słowa karczmarza-przemytnika: „Na co to panu było potrzebne?”. Ale na końcu słychać w nich już tylko ojcowskie współczucie. Być może zrozumienie Rotha wypływało z jeszcze jednej kwestii – braku zakorzenienia. Friedrich pod koniec mówi w duchu: „Ja nie mam ojczyzny”. Roth, urodzony w Brodach na Ukrainie, pomieszkiwał później w wielu krajach. Jego żydowskie korzenie stanowiły być może jakąś nić więzi z jego bohaterem. Niestety, w świecie, w jakim obaj żyli, te korzenie bardziej stanowiły balast, przeszkodę w nawiązaniu kontaktów niż pomost z innymi.