Tyle już lat zajmuję się komentowaniem polityki, że doskonale zrozumiałem, iż żywi się ona konfliktem. Mało tego, podziały występują nawet tam, gdzie ich właściwie być nie powinno. I nawet gdy politycy odkryją, że gdzieś się zgadzają, wstydliwie milczą, byleby wyborcy nie zorientowali się, że są sprawy, w których rządy PiS i PO szły dokładnie w tym samym kierunku. Choć w normalnych okolicznościach trzeba byłoby raczej się chwalić, że są sprawy wyrwane spoza politycznego konfliktu, realizowane przez kolejne rządy właśnie dlatego, że stanowią one rację stanu, a nie interes tej czy innej siły politycznej.
Dlatego, gdy Władimir Putin kazał zakręcić kurek z gazem płynącym do Polski, okazało się, że... nic strasznego się nie stało. Polskie rządy bowiem od piętnastu lat szykowały się na taką sytuację. Bo właśnie ponad dwie dekady temu zrozumiały, że gaz nie jest tylko surowcem, ale narzędziem uzależniania od siebie krajów Zachodu, a po drugie źródłem finansowania rosyjskiej armii.
Polska jako państwo już dawno podjęła decyzję o tym, by uniezależniać się od rosyjskiego gazu. Przy czym zresztą nie chodzi wyłącznie tutaj o gazoport w Świnoujściu, który pozwala sprowadzać do Polski skroplony gaz, ale cały system połączeń między naszymi sieciami gazowymi a naszym sąsiadami – Niemcami, Czechami, Słowakami czy Litwinami. One pozwalają zmienić punkt ciężkości, budowanego przez Rosjan sytemu zależności od Wschodu, poprzez rozmaite połączenia. Ostatnio gaz z litewskiego portu na Morzu Bałtyckim przypłynął do Polski, co pokazuje, że stworzenie sieci z prawdziwego zdarzenia, a nie tylko myślenie o Polsce, jako terenie, po którym płynie autostrada gazowa ze Wschodu na Zachód, było tutaj kluczem.
Ale nie łudźmy się, to wszystko były działania, które wykraczały nie tylko poza jedną, ale często nawet ponad dwie kadencje parlamentarne. Wszak pomysł zbudowania gazociągu z Norwegii do Polski zaczął realizować Jerzy Buzek, który był premierem w latach 1997-2001, a więc grubo ponad 20 lat temu. Pomysł ten storpedowały potem rządy postkomunistów, ale wrócił do nich PiS po 2015 r., kończąc w tym roku budowę gazociągu Balticpipe, z Norwegii przez Danię do Polski. Po drodze, w czasach rządów PiS z okresu 2005-2007, narodził się pomysł budowy gazoportu na gaz skroplony, który budowano w czasach rządów PO. Wtedy właśnie technologia skraplania gazu pozwalała transportować drogą morską naprawdę wielkie ilości błękitnego paliwa. Inwestycję oddano do użytku pod koniec 2015 r., a więc w chwili, gdy PiS przejmowało władzę. PiS nadało portowi imię Lecha Kaczyńskiego, ale gros pracy wykonała ekipa Donalda Tuska. Podobnie jest ze wspomnianymi wcześniej połączeniami z sąsiednimi krajami czy inwestycjami w magazyny gazu, które miały nas chronić na wypadek turbulencji albo konfliktów.
PO i PiS mają więc swoje zasługi, ale mają też i grzechy, są winne niektórych opóźnień, decyzji, które energetycznie okazały się nietrafione. Ale w istocie obie te partie szły w tym samym kierunku. Jednak dziś wyborcy się o tym od nich nie dowiedzą. Bo obie partie raczej wolą przedstawiać przeciwników, jako tych, którzy służyli Putinowi, niż podkreślać, że ich działania szły w tym samym kierunku. Może to właśnie rola nas, mediów, by tę nieprawdziwą narrację podkreślać?