Logo Przewdonik Katolicki

Napoleon

Natalia Budzyńska
fot. Alesia Berlezova/Adobe Stock

Ukraińskie kobiety niezależnie od tego, ile fakultetów pokończyły, niezależenie od tego, co studiowały i czym zajmowały się w swoim kraju, w swoim mieście, w swoim domu, w tamtym życiu przedwojennym, dzisiaj pieką napoleony.

Hitem ostatnich tygodni jest napoleon. Nie wszyscy go lubią, wiele osób twierdzi, że jest mdły, inni jednak odnajdują gdzieś na samym końcu lekko kwaskowy charakter. Ale umówmy się – nas, ludzi po zachodniej stronie Wisły – w napoleonie pociąga egzotyka. Kilka warstw cienkiego ciasta przekładanego równie cieniutką warstwą kremu. Jest napoleon litewski, rosyjski, ukraiński i podlaski. Niewiele się od siebie różnią, dlatego będą mi się zawsze już kojarzyć z uciekinierami. Bo po raz pierwszy zobaczyłam i spróbowałam kawałek tego tortu na Podlasiu jesienią zeszłego roku. Niedaleko Krynek, w domu, który Caritas użyczył lokalny kapłan, aby tam mieli swoją pierwszą bazę Namiotów Nadziei.
Siedzieliśmy w kuchni, a na parapecie stał rozkrojony napoleon podarowany przez gospodarza. Cisza podlaskiej wsi przerywana szczekaniem psów, listopadowe mgły i chłód, ciepła herbata i… może kawałek tortu? Pewnie, czemu nie. Drugi kawałek był w kawiarni w Hajnówce, dzień albo dwa później. Pomiędzy wizytą na tatarskim cmentarzu dzień po pogrzebie pierwszego uchodźcy z granicy białoruskiej a wizytą w ośrodku dla uchodźców w Białymstoku. To był napoleon podlaski. Kawałek przywiozłam do domu, żeby spróbowała go moja mama przy kawie z koleżanką, bo w Poznaniu takiego ciasta po prostu nie ma, nie istnieje.
Nie istniał. Istnieje. Teraz w każdej dzielnicy mojego miasta mieszka kilka kobiet, które pieką świetne napoleony i są to napoleony ukraińskie. Ogłaszają się w mediach społecznościowych. Przywiozły ze sobą rodzinne receptury, tajemnice składników przekazywane od pokoleń. Dają nam torty robione przez swoje babcie i prababcie, przywożą smaki z podcharkowskich wiosek, te właściwe proporcje, które i tak nigdy nie będą smakowały jak tam, gdzie jaja znoszą ukraińskie kury znad Dniepru, a lokalne młyny mielą ukraińską mąkę, którą żywi się trzecia część świata.
Ukraińskie kobiety niezależnie od tego, ile fakultetów pokończyły, niezależenie od tego, co studiowały i czym zajmowały się w swoim kraju, w swoim mieście, w swoim domu, w tamtym życiu przedwojennym, dzisiaj pieką napoleony. W obcych kuchniach, z obcej mąki, z obcego masła i jajek od obcych kur. Wałkują ciasto cierpliwie, wkładając w nie radość, że mogą to robić dla kogoś i za pieniądze, i ze łzami w oczach z tęsknoty i lęku, i z żalu, że teraz dla pieniędzy, a kiedyś dla przyjemności męża, dzieci, krewnych. Na święta, imieniny, wesela, chrzciny…
Więc jemy dzisiaj w Poznaniu napoleony jak nigdy przedtem. Uchodźcze ciasto, antywojenny tort.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki