Logo Przewdonik Katolicki

Paluszki ojca Wenantego

Małgorzata Bilska
fot. www.wenanty.pl

Ojciec Wenanty Katarzyniec nie silił się na rzeczy nadzwyczajne, ale zwyczajne wykonywał w sposób nadzwyczajny – tak fenomen kandydata na ołtarze ujął jego przyjaciel, o. Maksymilian Maria Kolbe.

W tym samym momencie, w którym kard. Jorge Bergoglio z Argentyny ogłosił, że przyjmuje imię Franciszek, rozpoczęła się w Kościele nowa epoka. Trudno powiedzieć, czy więcej prestiżu spłynęło na zakon jezuitów, do którego papież należy, czy na zgromadzenia franciszkańskie, które nieprzerwanie od wieków wcielają w życie styl bycia św. Franciszka z Asyżu. Mimo faktu, że jest to jeden z bardzo popularnych świętych, do tej pory jakoś przegrywał w „rywalizacji” z intelektualnymi zakonami dominikanów i jezuitów. Prostota jest co prawda ewangeliczna, ale wciąż musi się przebijać.
Dziś odkrywamy, jak fantastyczne jest bycie na drugim planie, poznając przy okazji niezwykłe postacie z polskiego podwórka. Znamy oczywiście św. Maksymiliana Marię Kolbego i bł. Anielę Salawę. Dlaczego jednak cisza spowiła na dekady takie postaci jak Wenanty?

Nie poddawał się
Wenanty Katarzyniec OFM Conv., sługa Boży (oficjalny kandydat na ołtarze), naprawdę miał na imię Józef – Wenanty to jego imię zakonne. Urodził się w roku 1889 we wsi Obydów pod Lwowem. Zmarł w 1921 r., a więc żył tylko 32 lata. Właśnie zakończył się jego Rok, który został ustanowiony w zakonie w dniu setnej rocznicy śmierci, 31 marca 2021 r. Na finał wielkiego jubileuszu w Kalwarii Pacławskiej przyjechało wielu gości, w tym o. prof. Zdzisław Kijas, postulator generalny zakonu, który na co dzień pracuje w Rzymie (m. in. przez 10 lat był relatorem watykańskiej Kongregacji ds. Świętych). Wszyscy podkreślali, że choć Wenanty umarł młodo i nie ma na swoim koncie spektakularnych dokonań, promieniował wokół cichą świętością. Jego przyjaciel, Maksymilian Maria Kolbe, tak ujął jego fenomen: „O. Wenanty nie silił się na rzeczy nadzwyczajne, ale zwyczajne wykonywał w sposób nadzwyczajny”.
Wenanty jako dziecko robił to, co jego rówieśnicy. Bawił się, pomagał rodzicom w gospodarstwie, pasł krowy, zbierał drewno na opał… Rodzina była uboga, ale religijna. Od małego Józio lubił się bawić w „odprawianie mszy”. Często brał w niej udział w pobliskim kościele, przyjmował Komunię św. Marzenie o zostaniu kapłanem pojawiło się dość wcześnie. W wieku 7 lat zaczął naukę w miejscowej szkole, którą kontynuował przez dalsze pięć lat w szkole podstawowej w Kamionce. Potem kształcił się w szkole wydziałowej w Radziechowie, a następnie w seminarium nauczycielskim we Lwowie. Był pracowity. Rodzice nie bardzo mogli mu pomóc finansowo, zarabiał na życie udzielaniem korepetycji. Otrzymywał niewielkie stypendium. Rodzice chcieli, by został przy nich. Jako nauczyciel byłby im bardzo pomocny. Syn, który idzie służyć Bogu, nie jest pożyteczny dla ubogich bliskich. Józef jednak mówił: „Pieniędzy mi nie potrzeba, a na stanowisku w świecie bym się zepsuł”. Pogardził karierą. Nie był to idealistyczny zryw młodości. Ten rys charakteru widać było potem w zakonie. Nie rywalizował ze współbraćmi, co jest do dziś zmorą wielu męskich zgromadzeń. Kultura Zachodu jest kulturą rywalizacji. I ambicji.
Franciszkanie powinni przyjąć go z otwartymi ramionami. Było niestety inaczej. Tu też napotkał na opór. Z równie prozaicznych powodów. Aby zostać księdzem, trzeba było mieć określone wykształcenie, a jego wybór szkoły był zdeterminowany przez małe możliwości finansowe. – Wenanty był człowiekiem z pasją – mówi mi o. prof. Zdzisław Kijas. – Miał mocne pragnienie, żeby być franciszkaninem, ale dochodził do tego, pokonując wiele trudności. Kiedy się zgłosił do klasztoru we Lwowie, odesłano go z kwitkiem. Usłyszał: „Jeżeli chcesz wstąpić do zakonu, musisz najpierw nauczyć się łaciny”. I on to zrobił. W ciągu roku opanował łacinę tak dobrze, że tłumaczył pisma Cezara i Cycerona! – Był uparty – rzucam zdziwiona. – Ale to nie był upór dla samego uporu – podkreśla o. Kijas. On się przejawiał w dochodzeniu do czegoś, na czym mu zależało. Wenanty był przekonany, że tylko u franciszkanów może się zrealizować. To jest ciekawy rys jego charakteru – nie poddawał się. Widać to było zwłaszcza wtedy, gdy zachorował na suchoty. Nie poddał się chorobie, walczył z nią.

Niczego nie narzucał
W Polsce spopularyzował go Tomasz Terlikowski, dzięki któremu poznałam Wenantego jako lekko nudnego prymusa, znanego obecnie z dziwnych cudów, np. załatwia pieniądze, kiedy się go prosi. Sami franciszkanie mówią o nim „brat bankomat”… Ojciec Kijas reaguje śmiechem. – Myślę, że niektóre biografie są pisane nie pod kątem świętego, lecz pod kątem pisarza. O tym, że Wenanty już za życia cieszył się poważaniem, że ceniono jego zdanie, świadczy zachowanie Maksymiliana Kolbe. Już podczas pierwszego spotkania dostrzegł w nim „to coś”. Kiedy Wenanty zmarł, od razu napisał do braci, że trzeba zbierać o nim materiały, bo to jest przyszły święty. Pewien nimb świętości nie narodził się więc po latach. Wenanty był nam znany od dawna – wyjaśnia.
Co w nim było takiego, że może nas inspirować? – Pierwsza rzecz to upór. Druga: był bardzo życzliwy dla innych – kontynuuje o. Kijas. – Znając swoje nieduże możliwości spowodowane m.in. opóźnieniem w wykształceniu (zawiniło pochodzenie, potem – stan jego zdrowia), cieszył się sukcesami innych. Nie był zazdrosny. Dopingował kolegów, żeby więcej osiągnęli. Tak było z Maksymilianem Marią Kolbe, z klerykami – podopiecznymi Wenantego. Rozpalał ich do realizacji wyznaczonych wcześniej celów. Wydaje mi się, że to jest dość rzadkie – zauważa ojciec Kijas. W dodatku Wenanty nie narzucał się z tym, co wie. Zapytany, sugerował rozwiązanie problemu, proponował wyjście. Widać to w jego korespondencji z Maksymilianem, który pytał go m.in. o opinię na temat „Rycerza Niepokalanej”. Czy go wydawać? Jeśli tak, to jaki powinien mieć charakter? Wenanty otwarcie się dzielił tym, co czuje, swoimi opiniami, ale decyzję pozostawiał współbratu. Słuchał ludzi, wspierał. Niczego nie narzucał presją lub siłą.
Mimo młodego wieku Wenanty był bardzo dojrzały. – Może wpłynęła na to jego sytuacja rodzinna, ubóstwo? Wiejskie otoczenie, a zarazem szlachetność ideałów… I ciężka choroba, która siłą rzeczy zmuszała go do umiejętnego dawkowania czasu – zastanawia się o. Kijas. – Wiedział, że jego czas jest w pewnym sensie policzony. To wszystko sprawiało, że bardzo szybko dojrzewał. Nabrał też poczucia odpowiedzialności: za siebie i za tych, których spotykał. Nieprzypadkowo przełożeni tak szybko zrobili go wychowawcą kleryków. Był znakomitym wychowawcą, cenionym spowiednikiem.
Ostatnio w sprzedaży pojawiły się nawet… „paluszki ojca Wenantego”. – Brzmi dziwnie, ale ta historia pokazuje, jak bardzo był zanurzony w Bogu – śmieje się o. Kijas. – Było tak: pewnego dnia do ojca Wenantego przyszła jakaś pani do spowiedzi. Usłyszała od braci, że ten jest chory. Leży w niemocy, sytuacja jest trudna. Wróciła do domu i bardzo się modliła o powrót spowiednika do zdrowia. Rano poszła do klasztoru i spotkała ojca Wenantego. A on do niej z pretensjami: „Dlaczego nie pozwoliła mi pani spać? Całą noc mnie pani męczyła!”. Czuł, że się modliła... Po czym kazał: „To teraz niech pani teraz idzie i kupi mi słone paluszki”. Wenanty miał realistyczne podejście do spraw – podkreśla o. Kijas.

Jubileusz się skończył, ale proces beatyfikacyjny trwa. Właśnie ukazały się trzy tomy pism ojca Wenantego. Jest to jego korespondencja, szkice kazań i kazania, wygłoszone konferencje, notatki itd. Mimo że Wenanty żył krótko, sporo po nim zostało. Może bracia o to zadbali, bo posłuchali św. Maksymiliana?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki