W naszych parafiach pojawili się uchodźcy z Ukrainy – w przeważającej liczbie prawosławni. Powinniśmy jako katolicy zatroszczyć się jakoś o ich życie religijne?
– Przede wszystkim musimy wiedzieć, że Ukraina nie jest krajem monokonfesyjnym. Mamy tam w większości prawosławie, ale podzielone na dwie największe jurysdykcje: Kościół Prawosławny w Ukrainie, który otrzymał autokefalię od Patriarchatu Ekumenicznego Konstantynopola w roku 2019, i Ukraiński Kościół Prawosławny, który funkcjonuje jako formalnie autonomiczna struktura w ramach patriarchatu moskiewskiego. Mamy też grekokatolików, głównie na zachodzie Ukrainy, skąd na razie ucieka mniej osób. Są też katolicy, ale w przeważającej mniejszości. Jeśli prawosławni uchodźcy z Ukrainy trafiają do miast wojewódzkich, to tam, poza Katowicami, wszędzie są prawosławne cerkwie. Zdarzają się też w nieco mniejszych ośrodkach. W Bielsku-Białej od pewnego czasu duchowni katoliccy użyczają świątyni prawosławnym na liturgię raz w tygodniu. Jeśli ktoś trafi w takie miejsce, raczej nie będzie miał problemu.
Wiem o grupie uchodźców we wsi pod Gnieznem. Najbliższa cerkiew w Poznaniu oddalona jest o 60 km. Na dodatek najpierw trzeba ze wsi dostać się jakoś do pociągu. Sądzę, że takich przypadków jest wiele, a w miarę wzrostu liczby uchodźców będzie ich jeszcze więcej. Uchodźcy nie mają samochodów, więc ich mobilność jest mniejsza. Czy możemy stworzyć w naszych parafiach jakąś przestrzeń dla tych, którym do cerkwi dotrzeć będzie trudno?
– Myślę, że uchodźcy będą wchodzić do katolickich kościołów. Czytałem już refleksję księdza, który w swojej parafii patrzył na kobietę, robiącą znak krzyża w prawą stronę, po prawosławnemu. Wydaje się, że tak, parafie rzymskokatolickie mogą się na pojawienie prawosławnych uchodźców przygotować, i to nie tylko w tym wymiarze materialnym. Z jednej strony parafie powinny być otwarte dla każdego, kto zechce do nich przyjść. Z drugiej jednak strony należy unikać sprawiania wrażenia, że strona katolicka będzie uprawiać prozelityzm, że będzie namawiała na to, by prawosławni stali się katolikami. Trzeba tu zachować równowagę. Lepsze będzie stworzenie im przestrzeni do modlitwy niż organizowanie dla nich chociażby nabożeństw – żeby nie odnieśli wrażenia, że ktoś korzystając z ich trudnej sytuacji, próbuje przeciągnąć ich na katolicyzm. Prawosławni raczej nie będą przychodzić na liturgię, na Mszę św. Raczej szukać będą miejsca do modlitwy. Dobrze by było zrobić jakiś ukłon w ich stronę i stworzyć im takie miejsce, które będzie im bliskie. Może w środkowej części kościoła ustawić ikonę, wyeksponować ją – tak, jak czasem eksponuje się w Kościele katolickim Pismo Święte. Dobrze, żeby to nie była sztucznie wydzielona przestrzeń, odrębna kaplica, ale element spójny z wnętrzem kościoła. Ikona może być różna w różnych okresach roku liturgicznego. Pamiętać przy tym trzeba, że praktycznie wszyscy Ukraińcy, i prawosławni, i grekokatolicy, rok liturgiczny mają zgodny z kalendarzem juliańskim, więc w tym roku Wielkanoc mają tydzień później niż katolicy. Kiedy więc katolicy obchodzić będą Wielkanoc, mogą wystawić dla prawosławnych ikonę Wjazdu do Jerozolimy, na ich Niedzielę Palmową. Oprócz ikony w kościele może się znaleźć miejsce na świece, które prawosławni zapalają przy ikonach. Można je kupić nawet w katolickich sklepach, a to byłby dla prawosławnych ważny gest. Może jakaś flaga ukraińska przy tym? Myślę, że to byłoby odebrane bardzo pozytywnie, jako prosty gest chrześcijańskiej solidarności.
Gest, który niewiele nas kosztuje. Ikona przecież nie jest w katolicyzmie niczym obcym. Wydaje się jednak, że spotkanie katolików i prawosławnych na terenie jednej parafii można wykorzystać także dla wzajemnego poznania się również na gruncie religijnym.
– Gesty symboliczne, ikona, świecie są ważne. Ważna jest pomoc materialna świadczona przez parafie. Ale równie ważne są tu działania edukacyjne. To jest dość powszechny problem, który widzimy w obu naszych Kościołach – że wiedza o sobie nawzajem, zarówno wśród księży, jak i wśród świeckich, jest nieduża, a na dodatek pełna stereotypów i przekłamań. Teoretycznie mamy ją na wyciągnięcie ręki, wystarczy poszukać w internecie, ale w praktyce po nią nie sięgamy. Wydaje się, że teraz możemy na takim bardzo podstawowym, parafialnym poziomie mówić o tym, czym jest prawosławie, co nas łączy, a co nas dzieli. Bo przecież nas dzieli, z jakichś przyczyn nie jesteśmy jednym Kościołem.
Słyszałam już opinię, że ktoś nie chce przyjąć prawosławnych, „bo z katolikiem lepiej się dogada”. Rozbijmy więc mity i powiedzmy, czym tak naprawdę prawosławny od katolika się różni i czy w jakikolwiek sposób może to dotyczyć płaszczyzny zwykłego, świeckiego „dogadania się”.
– Kościół prawosławny i Kościół katolicki są Kościołami, które są sobie najbliższe. Nie bez kozery od czasów Pawła VI i patriarchy Atenagorasa mówi się o „Kościołach siostrzanych” – i nie jest to chwyt retoryczny. Teologicznie katolicy z prawosławnymi mają więcej wspólnego niż z kościołami starokatolickimi, z kościołem mariawitów czy z kościołami wywodzącymi się z pnia reformacji. Różnią nas dwie zasadnicze sprawy: nauka o pochodzeniu Ducha Świętego i system władzy w Kościele. Jeśli chodzi o pochodzenie Ducha Świętego, mamy do czynienia ze słynnym i bardzo starym, bo rozpoczętym już w V, a mocno zaognionym w VIII i IX w. sporem o Filioque. Prawosławni wyznają tu grecką formułę o tym, że Duch Święty pochodzi od Ojca przez Syna. Kościół katolicki trzyma się formuły „od Ojca i Syna”. Z punktu widzenia przeciętnego wiernego, a nawet księdza czy biskupa, to się może wydawać szczegółem, niemniej jest przez stronę prawosławną podkreślane. Ta różnica nas dzieli. Nie można przejść nad nią do porządku dziennego, choć powstają całe opracowania wskazujące, że mamy tu do czynienia nie tyle z problemem teologicznym, ile raczej filologicznym, wynikającym z różnicy między terminami greckimi i łacińskimi.
Różnice w systemie władzy są zdecydowanie bardziej widoczne.
– Prawosławie nie przyjmuje wypracowanego przez teologię zachodnią i podkreślonego dogmatycznie przez Sobór Watykański I prymatu biskupa Rzymu i jego uniwersalnej jurysdykcji nad Kościołem. Stoi na zasadzie wyrosłej z tego stanu rzeczy, który miał miejsce w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, czyli istnienia równoległych patriarchatów: Jerozolimy, Aleksandrii, Rzymu, Konstantynopola i Antiochii. Prawosławni twierdzą, że zachowują tę starą zasadę, że każdy biskup jest sobie równy i nie ma zwierzchnika, który miałyby nas nim jurysdykcję.
Katolicy w tym miejscu odwoływać się będą do świadectwa Ignacego Antiocheńskiego z około 107 roku – gdzie biskup zwraca się do Rzymian jako do „Kościoła przewodzącego w krainie Rzymian”. Mamy całą długą teologię prymatu, choć to też nie jest coś, co zajmuje na co dzień wiernych. Wszyscy za to widzimy skutki: Kościół rzymskokatolicki ma papieża. A prawosławny?
– Władzy nad poszczególnymi biskupami nie ma nikt. Każdy z nich jest „auto-kefali”, „własną głową”. Owszem, mówimy czasem o patriarsze Konstantynopola, ale jego zwierzchnictwo jest wyłącznie honorowe. Nie ma on władzy ani odrobinę większej niż inni patriarchowie. Nie może też niczego innym patriarchom nakazać w porządku kanoniczno-prawnym. Oczywiście ten inny system władzy i nieprzyjmowanie prymatu papieskiego nie oznacza, że wszyscy prawosławni są skrajnie negatywnie nastawieni do papieża. Uważają raczej, że biskup Rzymu mógłby być primus inter pares, mieć pewne duchowe przewodnictwo w świecie chrześcijaństwa zachodniego. Odrzucają tylko jego uniwersalny prymat nad całym Kościołem.
Prawosławni nie dzielą też z katolikami niektórych dogmatów.
– Nie przyjmują albo rozumieją w nieco inny sposób dogmaty o Niepokalanym Poczęciu i o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. Ale znów, jeśli zgłębić kwestie teologiczne, będzie to raczej różnica na poziomie języka. Prawosławni nie mówią o Wniebowzięciu Maryi, ale o jej Zaśnięciu. Obok tego są jeszcze różnice kulturowe. Przez wieki chrześcijaństwo zachodnie przeżywało kilka faz rozwoju, pojawiła się tu scholastyka, tomizm, próby intelektualnego ujęcia wiary. Ważna tu była rzymska kultura prawa. Teologia prawosławna zbudowana była na filozofii greckiej, na idealizmie Platona, na kulturze bizantyjskiej, potem również wschodniosłowiańskiej. W uproszczeniu mówimy czasem, że chrześcijaństwo zachodnie jest bardziej racjonalne, logiczne, a wschodnie bardziej nastawione na mistykę niż na jurydyczność.
Skoro już powiedzieliśmy o różnicach, to trzeba powiedzieć o skutkach tych różnic, czyli o braku interkomunii. Ksiądz katolicki może nie mieć nic przeciwko jej udzieleniu, ale prawosławny nie może przyjąć Komunii Świętej poza Cerkwią. I powinniśmy to uszanować.
– Rozumienie sakramentu kapłaństwa i Eucharystii jest w obu naszych Kościołach identyczne. Kościół katolicki uczy więc, że w pewnych wyjątkowych sytuacjach, kiedy katolik nie ma dostępu do swojego szafarza sakramentów, a znajduje się w niebezpieczeństwie śmierci albo na terenie, gdzie są tylko szafarze prawosławni, może przyjąć Komunię Świętą w cerkwi. Prawosławni jednak uważają, że jedność eucharystyczna musi wypływać z pełnej jedności dogmatycznej, z jedności nauczania – dlatego nie praktykują interkomunii z Kościołem katolickim. Nie udzielają jej katolikom ani w Kościele katolickim komunii nie przyjmują.
Wróćmy w takim razie na chwilę do tego, co możemy zrobić razem i co możemy zrobić dla prawosławnych uchodźców. O ich niedzielną Mszę św. nie musimy się martwić – w prawosławiu nie ma obowiązku uczestniczenia w niej.
– W prawosławiu nie ma takiego pojęcia, jak „obowiązek”. To jest właśnie to, co wypracował Kościół na Zachodzie, w świecie rzymskiego prawa. Liturgie prawosławne są z punktu widzenia katolików bardzo długie. Prawosławni czasem na nie przyjdą, czasem wejdą na chwilę się pomodlić, są też tacy, którzy są regularnie co tydzień. Ale nie można powiedzieć, że skoro ktoś nie był, to jest automatycznie ciężki grzech – bo przecież trzeba wziąć pod uwagę szereg uwarunkowań. Ktoś może pracować cały tydzień i zwyczajnie nie mieć już siły. To oczywiście ma swoje dobre i złe strony. Niektórzy potraktują to bardzo lekko i przyjdą raz w roku na chwilę – ale nie zmienia to faktu, że obowiązku nie ma.
Najważniejszym świętem roku liturgicznego jest oczywiście Pascha. Wtedy w cerkwiach są tłumy. Może warto zadbać, żeby właśnie na tę liturgię prawosławni uchodźcy jednak mogli do cerkwi dotrzeć? Zorganizować im transport, pomóc.
A taka prywatna, domowa pobożność prawosławnych jak wygląda? Mogą czegoś od nas potrzebować?
– Ta pobożność skupia się wokół ikon. W mieszkaniach często są zaaranżowane kąciki modlitewne, zwykle w narożniku. Tam umieszczona jest ikona, bywa że i łampada, wisząca świeca olejowo-oliwna, zapalona przy ikonie albo tuż przed nią. Kiedy ludzie uciekali ze swoich domów, najprawdopodobniej nie zabrali ikon, a one mogą być dla nich ważne.
Modlitwa poranna i wieczorna najczęściej odmawiana jest z modlitewników i oparta na psalmach. Są strony w internecie, są odpowiednie aplikacje.
Wielu zaangażowanych prawosławnych praktykuje też modlitwę na czotkach. Jakiś czas temu głośno było o akcji wysyłania różańców dla ukraińskich żołnierzy. Nie sprawdzałem, dokąd te różańce trafiły, ale zalecałbym ostrożność i wstrzemięźliwość w takich pomysłach i w wysyłaniu katolickich dewocjonaliów prawosławnym. Oczywiście różaniec nie jest czymś złym, ale to może być różnie odebrane. Trzeba się tu wykazać pewnym wyczuciem. Czotki są podobne do różańca, są nawet dostępne w sklepach z katolickimi dewocjonaliami w Polsce. Służą jednak nie do odmawiania różańca, ale do Modlitwy Jezusowej, praktykowanej przez prawosławnych. To są te fundamenty pobożności prywatnej. Myślę, że jeśli o nich będziemy pamiętać, to będzie miało dla prawosławnych Ukraińców duże znaczenie i będzie takim gestem solidarności, który na pewno zrozumieją.