Dzisiaj mogliby mieć trudność, żeby przejść z Nazaretu do Betlejem. Józef z ciężarną Maryją. Oddzielone od reszty Izraela wysokim na cztery metry grubym murem betonowym, zabezpieczonym elektronicznymi czujnikami ruchu, wzmocnionym drutem kolczastym i rowem, który uniemożliwia podjazd samochodom. Nie daliby rady. Mogliby skorzystać z jednego z pilnie strzeżonych przejść, obserwowani przez żołnierzy, którzy pewnie by ich przepuścili, w końcu oboje należeli do narodu żydowskiego.
Więc dobrze, Jezus mógłby narodzić się w Betlejem i dziś, ale co dalej? Co mógłby zrobić Józef, gdyby usłyszał, że dziecku grozi niebezpieczeństwo, więc natychmiast powinien uciekać z Maryją i Jezusem do Egiptu? Schronić się, przeczekać? Nie ma mowy, nie udałoby mu się. Żyd składający podanie o azyl w arabskim państwie? A więc, czy Jezus przeżyłby masakrę zarządzoną przez Heroda? Piszę o tym, bo zawsze w okresie Bożego Narodzenia mam przed oczyma słynną szopkę Banksy’ego: Święta Rodzina na tle „muru bezpieczeństwa” z dziurą po kuli przybierającej kształt gwiazdy. Betlejemskiej.
Dzisiaj kobiety w ciąży i ich mężowie uciekają przed niebezpieczeństwem w przeładowanych łódkach kołyszących się na morzu, na dachach pociągów, przedzierając się przez lasy wschodniej Polski, o których mówią jungle, czyli dżungla. Wszędzie zasieki, mury, druty.
Ale dzisiaj chcę napisać o tym, że jest dobro. Chcę wspomnieć o ludziach, którzy pomagają przybyszom, w których obudziła się chrześcijańska miłość, a raczej w których pewnie ona nie umarła. Może nawet nigdy nie myśleli, że jest chrześcijańska, po prostu: ludzka. Dają spragnionym ciepłą herbatę, głodnym chleb, ogrzeją własnym ciałem. A są wśród przybyszów, których w tych czasach nazywamy migrantami.
Rodziny, także te z dziećmi, no i te oczekujące dzieci. Na małym ekranie przenośnego USG w środku nocy, w środku lasu, przynajmniej dwie kobiety i ich mężowie zobaczyli po raz pierwszy swoje dzieci. Daniel urodził się w lesie, w śpiworze swojej mamy. Kiedy znalazła ich Straż Graniczna, był siny, ale przeżył! Inny chłopiec urodził się w szpitalu, a rodzice nazwali go Marius na cześć aktywisty, który udzielił im w lesie pomocy.
I jeszcze jedno: cztery polskie, a konkretnie lubelskie, zakony zgłosiły gotowość przyjęcia uchodźców. Przygotowanych jest 40 miejsc, tyle rodzin może zamieszkać poza stajenką, bo otworzyły się dla nich drzwi. Trzeba dodać: serca i kieszenie. Kilku biskupów zdecydowało się wspomóc migrantów finansowo. Zorganizował to wszystko w ciągu dwóch dni ks. Mieczysław Puzewicz. Dwóch dni!
Dziękuję za to dobro, bo ono daje nadzieję i przypomina, że Bóg jest z nami, On, Emmanuel.