Na Państwa stronie internetowej można przeczytać, że Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) jest pierwszą i jedyną w Polsce medyczną grupą szybkiego reagowania na kryzys. Co to oznacza w praktyce?
– Fundacja PCPM od 2014 r. prowadzi Medyczny Zespół Ratunkowy PCPM i jest to pierwsza i jedyna w Polsce, jedna z kilku w Europie medyczna grupa szybkiego reagowania. Oznacza to, że jest zdolna do pracy w strefie dotkniętej katastrofami naturalnymi, takimi jak trzęsienie ziemi czy powódź, lub kryzysami humanitarnymi w ciągu 48 godzin. Jesteśmy w stanie dotrzeć w dowolne miejsce na mapie świata. Utrzymanie gotowości wyjazdowej do potencjalnego miejsca katastrofy jest jednym z fundamentów naszego zespołu. W 2018 r. otrzymaliśmy certyfikację Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i funkcjonujemy obecnie pod jej egidą jako Emergency Medical Team. Uzyskanie certyfikacji było poprzedzone latami pracy, przygotowywania procedur operacyjnych, a finalnie udowodnienia, że jesteśmy w stanie funkcjonować zgodnie z wymogami WHO. Kluczowe było potwierdzenie, że możemy nieść pomoc nawet na najbardziej zniszczonych obszarach przez okres od 2 do 4 tygodni, posiadając szpitale polowe, zapas materiałów medycznych dla ponad 1400 pacjentów, zapas żywności, autonomiczne systemy oczyszczania wody, a także produkcji energii elektrycznej. Posiadamy ponad 5 ton wyposażenia, a w jednej akcji ratunkowej uczestniczy około 20 osób.
Fundacja PCPM od początku swojego istnienia pojawiała się tam, gdzie dochodziło do prawdziwych katastrof światowych. Medycy zaangażowali się również w walkę z pandemią.
– Przez ostatnie dwa lata jako Medyczny Zespół Ratunkowy PCPM byliśmy silnie zaangażowani w ratowanie pacjentów chorych na COVID-19 i przygotowywanie państw na trzech kontynentach do skuteczniejszego mierzenia się z pandemią. Równolegle jako Fundacja PCPM reagowaliśmy na bieżące potrzeby różnych rejonów świata, kontynuując wieloletnie projekty humanitarne i rozwojowe. Tylko w ostatnim roku rozszerzyliśmy nasze działania m.in. w Etiopii, Ugandzie, Madagaskarze, Kirgistanie czy Tadżykistanie. Nasz zespół razem z Wojskowym Instytutem Medycznym wspierał lekarzy i ratowników we włoskiej Lombardii zaraz po tym, jak świat zatrzymał się i usłyszał oficjalnie, że mamy do czynienia z pandemią. Członkowie Medycznego Zespołu Ratunkowego PCPM nieśli pomoc ofiarom trzęsienia ziemi w Nepalu w 2015 r., powodzi i lawin błotnych w Peru w 2017 r., ofiarom kryzysu na pograniczu Ugandy i Sudanu, ofiarom protestów na kijowskim Majdanie, uchodźcom syryjskim w Libanie. Bezpośrednio po wybuchu, do którego doszło w Bejrucie w sierpniu 2020 r., członkowie Medycznego Zespołu Ratunkowego PCPM leczyli pacjentów i pacjentki na ulicach miasta, zaś przez następne tygodnie przygotowywali libańskie szpitale na wzrastającą liczbę zakażeń. Bo kiedy liczba zakażonych wzrastała, zainteresowanie świata Bejrutem malało. Co ważne, my nie tylko leczymy, ale też szkolimy. W Etiopii czy Palestynie niemal od podstaw rozbudowujemy systemy ratownictwa medycznego.
Jesteśmy gotowi zarówno do natychmiastowego działania, jak i dzielenia się wiedzą zdobywaną przez lata podczas kolejnych misji, ale i stałej i regularnej pracy w Polsce.
Od 16 listopada PCPM zaczęła udzielać pomocy na terenach okołogranicznych w związku z kryzysem na granicy. Dlaczego Fundacja zdecydowała się pojechać na Podlasie?
– Od początku kryzysu na granicy polsko-białoruskiej obserwowaliśmy przebieg wydarzeń. Z dużym szacunkiem obserwowaliśmy pracę, jaką wykonywali Medycy na Granicy. Wiedzieliśmy, że kończą swoje dyżury w połowie listopada, dlatego od tygodni rozmawialiśmy z nimi o współpracy. Nasz cel był i jest jeden: ratowanie życia osób, które potrzebują pomocy, niezależnie czy są to Polacy, czy obcokrajowcy. Podjęliśmy decyzję, że 16 listopada o 8.00 rano zaczynamy pierwszy dyżur. Jeden dyżur trwa 24 h, zespoły wymieniają się nieustająco. Za nami już drugi tydzień pracy w terenie i widzimy po interwencjach, w których uczestniczyliśmy do tej pory, że nasza obecność jest potrzebna. Tak długo jak będą dzwonić telefony z informacją, że ktoś potrzebuje naszej pomocy, będziemy pracować. Nasze dyżury medyczne są już rozplanowane osobowo na kolejne tygodnie. Nie stawiamy sobie cezury czasowej, gdyż nie jesteśmy w stanie oszacować, jak długo nasza pomoc będzie konieczna – jest zbyt dużo czynników zewnętrznych, które na to wpływają. My zaś jesteśmy gotowi reagować na zmieniającą się rzeczywistość.
W jaki sposób Państwo przygotowywali się do podjęcia tej często nieprzewidywalnej misji?
– Punktem odniesienia jest dla nas człowiek: Nie chcemy, aby w lasach umierali ludzie. Do trudnych misji jesteśmy przygotowani jako jeden z kilkudziesięciu na globie certyfikowanych przez WHO zespołów szybkiego reagowania. Po raz pierwszy tego rodzaju pomoc niesiemy w naszym kraju. Korzystamy z wyposażenia, które przekazała nam grupa Medycy na Granicy, mamy także swój sprzęt, uzupełniamy zapasy leków, środków opatrunkowych, a jednocześnie uruchomiliśmy zbiórkę na naszej stronie internetowej pcpm.org.pl/granica, aby móc kupować leki i niezbędne wyposażenie na kolejne tygodnie. Pracujemy w zespołach 3–4 osobowych, do poszkodowanych osób docieramy karetką. To często są znaczne odległości. Potrafimy jechać w jedną stronę dwie godziny karetką, a potem około 30–40 minut przedzieramy się pieszo przez gęsty las. Samo dotarcie do pacjenta jest dużym wyzwaniem i jednocześnie pierwszym zadaniem do wykonania. Bardzo często interwencje odbywają się w środku nocy, więc pomoc udzielana jest przy świetle latarek czołówek. Jest to trudna praca, nawet dla ekspertów doświadczonych pracą przy kryzysach humanitarnych, takich jak na granicy z Syrią czy Sudanem Południowym. Dziś na przykład, aby dotrzeć do pacjenta, szliśmy pieszo przez bagnisty las przez 1,5 godziny, niosąc ze sobą cały sprzęt. Obszar, który zabezpieczamy medycznie, jest dość rozległy. Jedną z interwencji mieliśmy w okolicy Augustowa. Spotkaliśmy tam czwórkę obcokrajowców, wszyscy wymagali leczenia szpitalnego. O ich lokalizacji dowiedzieliśmy się z telefonu od jednej z organizacji pomocowych.
Kim są medycy, którzy angażują się w działania pomocowe na polsko-białoruskiej granicy?
– W ramach Medycznego Zespołu Ratunkowego PCPM pracuje wolontaryjnie ponad stu medyków różnych specjalności, którzy na co dzień leczą pacjentów w swoich placówkach medycznych, a wolne dni poświęcają, aby przyjechać na Podlasie i pracować z nami. Lekarki, pielęgniarze, ratownicy medyczni, kierowcy karetek z całej Polski są dziś w gotowości, aby móc zapewniać regularne dyżury. Z bardzo bliska obserwuję kolegów i koleżanki, którzy udzielają pomocy medycznej, gdyż jako rzeczniczka prasowa Fundacji PCPM również uczestniczę w interwencjach. Staram się ich wspierać, nosząc sprzęt czy przekazując jedzenie i herbatę osobom, które spotykamy w lesie. To jest pełne zaangażowanie i współpraca wszystkich osób, które uczestniczą w interwencjach.
A kim są osoby, którym udzielają Państwo pomocy w lasach? Czy w czasie krótkiej interwencji można zbudować zaufanie, które ze względu na sytuację, w jakiej osoby te się znalazły, zostało nadszarpnięte?
– Medycy na Granicy uruchomili specjalną linię alarmową, a my pozostawiliśmy ją niezmienioną. Chodziło nam o to, aby z perspektywy pacjenta i pacjentki nic się nie zmieniło, żeby nikt nie odczuł przemiany strukturalnej, która nastąpiła. Telefon jest cały czas przy nas podczas dyżuru. Mogą kontaktować się z nami organizacje pomocowe, dyspozytornia w Białymstoku, odpowiednie służby czy indywidualne osoby. Kluczem jest to, aby każda osoba miała równy dostęp do pomocy medycznej. Nie wybieramy osób, którym pomagamy. To może być osoba, która teraz znajduje się w lesie, ale równie dobrze ktoś, kto mieszka w tym rejonie. Ofiar kryzysu przygranicznego może być tylko więcej, gdyż znajdują się w skrajnie trudnej sytuacji: nocują pod gołym niebem, są przemoczeni, przemarznięci, wiele z tych osób nie jadło od wielu dni. Zawsze staramy się zebrać jak najwięcej informacji o sytuacji, w której znajdują się osoby potrzebujące, a następnie wyruszamy w teren. Oprócz pomocy medycznej, która jest fundamentem naszych działań, udzielamy także pomocy humanitarnej. Docierając na miejsce, często widzimy osoby wychłodzone, ludzi, którzy od dawna nie jedli zupełnie nic, a wodę pili z rzek i strumyków, co powoduje silne uszczerbki na ich zdrowiu lub bezpośrednio zagraża ich życiu. Temperatura przy podłożu spada poniżej zera, co również jest bezpośrednim zagrożeniem zdrowia i życia przebywających tam osób. Oprócz sprzętu medycznego zabieramy ze sobą karimaty, ciepłą herbatę w termosie, ciepłe obuwie, ubrania, jedzenie w plecakach i specjalne pakiety pomocowe, które mogą być dodatkowym wsparciem dla tych osób. Sytuacja na miejscu zmienia się dynamicznie. Podczas jednej z interwencji dostaliśmy informację, że jedna osoba potrzebuje pomocy medycznej, ale po zbadaniu okazuje się, że pomocy potrzebowały trzy osoby. Jedną z nich był dwudziestokilkuletni obcokrajowiec, który skarżył się na silny ból, miał podwyższoną temperaturę i nie był w stanie iść, gdyż był głodny i odwodniony. Oprócz niego opatrzyliśmy jeszcze dwoje osób, małżeństwo. Mężczyzna miał szarpaną ranę ręki, a kobieta kłutą podudzia. Nasza pomoc kończy się na interwencji medycznej. Możemy udzielić pomocy w tej konkretnej sytuacji zagrożenia życia, przekazać lekarstwa, opatrzyć i zabezpieczyć rany. Staramy się przedstawić pacjentowi faktyczny stan jego zdrowia, natomiast jego decyzji pozostawiamy to, czy wyraża zgodę na hospitalizację. Podobnie zresztą dzieje się to w przypadku każdego z pacjentów w dowolnym miejscu na mapie kraju. Stosujemy te same zasady przy udzielaniu tego typu pomocy w całym kraju, tym samym podkreślając równość w dostępie do pomocy medycznej.
Domyślam się, że część uchodźców nie posługuje się językiem angielskim, a poważny stan zdrowia, w jakim się znajdują, nie ułatwia nawiązywania relacji. Jak wygląda wzajemna komunikacja?
– W ramach organizacji pomocowych działających obecnie na terenach przygranicznych jest duża grupa tłumaczy, którzy wolontaryjnie angażują się we wsparcie. Dysponujemy pełną listą osób, z którymi możemy się kontaktować podczas udzielania pomocy. Współpraca z tłumaczem pozwala nam skutecznie diagnozować pacjentów, z którymi się spotykamy. Czasem trudno mówić o komunikacji. W przypadku np. wspomnianych już osób, którym pomagaliśmy w okolicach Augustowa, mniej było słów, a więcej dźwięków – jęków pełnych bólu czy pojedynczych słów, takich jak „Hurt! Hurt!”. Osoby te także wymiotowały, gdyż przez cztery dni nie jadły zupełnie nic. Wiele osób, do których docieramy, jest na skraju utraty przytomności. Zawsze na początku interwencji osoby w jakiś sposób się wstydzą, są bardzo skrępowane. Proponujemy im herbatę, a one potrzebują trochę czasu, aby ją przyjąć, widać, że nie chcą być nachalne. To są osoby, które od ponad miesiąca przemierzają leśny gąszcz, są przemęczone, wycieńczone, ale w ich oczach widzimy duże zawstydzenie tym, że znaleźli się w takiej sytuacji, ale i wdzięczność, że ktoś im pomaga. Podczas rozmowy z syryjską pediatrką usłyszeliśmy, że w Syrii, zanim musiała uciekać, czuła się potrzebna, pracowała w szpitalu, a tutaj czuje się nikim. Nasza ratowniczka w rozmowie cały czas jej powtarzała: pamiętaj, że nie jesteś nikim, że masz potężne doświadczenie i gdyby tu w tym miejscu był szpital, a okoliczności przedstawiałyby się inaczej, to pracowałybyśmy ramię w ramię. To budowanie relacji jest bardzo ważne, bo nie mamy dużo czasu. Udzielamy pomocy i musimy jechać dalej, gdyż nasz zespół za chwilę może dostać kolejne wezwanie. Przypadki, z którymi się spotykamy, biorąc pod uwagę zmieniającą się temperaturę, mogą być tylko trudniejsze. Podczas jednej z ostatnich interwencji pomagaliśmy 24-letniej kobiecie, która z powodu silnego bólu nie była w stanie iść. Znaleźli ją przedstawiciele organizacji pomocowej, gdy była kompletnie przemoczona i wyziębiona. Jej życie uratowała zmiana ubrań na suche i ogrzewanie specjalnymi pakietami grzewczymi. Wczoraj spadł pierwszy śnieg. Warunki terenowe z dnia na dzień są coraz bardziej niekorzystne, zwiększa się zawilgocenie terenu, spada temperatura, na przemian pada deszcz lub śnieg. To wszystko wpływa na pogorszenie się odporności i stanu zdrowia osób, które możemy na swojej drodze spotkać. A jak dużo takich osób potrzebujących pomocy w lesie jest, nie jesteśmy w stanie stwierdzić. Podczas jednej ze zmian dyżurowych nasunęła nam się refleksja: co oznacza spokojny dyżur dla nas? Czy to, że nikt nie potrzebuje pomocy, czy to, że ktoś będzie potrzebował pomocy, ale my nie będziemy w stanie do niego dotrzeć, gdyż ta osoba nie będzie się wstanie z nami skontaktować? To jest szalenie trudne, ponieważ nie wiemy, ile osób może takiej pomocy wymagać. Jesteśmy w stanie zareagować na każdą wiadomość, która do nas dociera i to jest motywator naszego działania. Gdy zadzwoni telefon, wsiadamy w karetkę i jedziemy w teren.
Co w tym pomaganiu przy granicy jest najtrudniejsze?
– Z jednej strony praca w trudnych warunkach terenowych, a z drugiej świadomość, że nie wiemy, czy docieramy do wszystkich. Trudne jest również poczucie, że udzielamy pomocy medycznej i w tym miejscu nasze kompetencje się kończą. Nie wiemy, jaki jest dalszy los tych osób. Żadna z nich nie powinna być w lesie. Trudnym doświadczeniem jest fakt, że przemieszczamy się przez obszar niełatwy przyrodniczo, mija 30 minut marszu i nagle na wilgotnej ziemi widzimy grupę ludzi, która jest wyziębiona, wychłodzona. To jest obraz i doświadczenie szalenie bolesne, bo widzimy je w naszym kraju. Dotąd wszystkie doświadczenia PCPM skupiały się na obszarach odległych geograficznie, a dziś jesteśmy bardzo blisko naszych domów.
Czy oprócz wpłat na zbiórkę założoną na stronie PCPM można jeszcze jakoś wesprzeć Państwa działania?
– Najważniejsze jest wsparcie dla zespołów, które pracują po 24 godziny na dobę. Każde dobre słowo skierowane w stronę medyków jest pozytywnym bodźcem dla osób, które na Podlasiu oddają całych siebie. To wsparcie, które otrzymuje Fundacja PCPM, jest naprawdę ważne. Nieustannie potrzebujemy zaangażowania w zbiórkę, poprzez najdrobniejsze wpłaty, a także informowania o tym, co robimy na granicy, i przekazywania informacji dalej, chociażby poprzez media społecznościowe. Słowo ma moc i chcemy wierzyć, że ono pomoże nam działać dalej.