Jest dla mnie zagadką, dlaczego Joe Biden, praktykujący katolik, ma tak zdecydowanie liberalne podejście do aborcji. Jeśli był wiernym mężem swojej pierwszej żony, która umarła, i dziś jest wiernym mężem i dobrym ojcem dla swoich dzieci, to znaczy, że nie tylko jego realne uczestnictwo w życiu Kościoła, ale także świadectwo osobistego życia rodzinnego, stawia go w kontraście do poprzedniego prezydenta USA. Tak przynajmniej o Joe Bidenie mówią ludzie z jego otoczenia.
Donald Trump jest chrześcijaninem o niezdefiniowanej przynależności wyznaniowej, niejasne jest także jego praktykowanie wiary w jakiejkolwiek wspólnocie chrześcijańskiej. Oczywiście ma do takiej enigmatycznej postawy prawo, ale warto o tym wiedzieć, gdy ogląda się jego minione wystąpienia, podczas których płomiennie deklarował swoje przekonania religijne. Jest też tajemnicą poliszynela, że nie najlepszy był jego stosunek do kobiet, mówiąc bardzo delikatnie czy wręcz eufemistycznie o przedprezydenckim postępowaniu Trumpa. Co moim zdaniem znacznie umniejszało wiarygodności jego mowom o wartości rodziny. Trudno też nie widzieć działań Donalda Trumpa, które z deklarowanym przez niego myśleniem pro-life nie miały nic wspólnego, a mianowicie przywrócenie na mocy prawa federalnego, czyli z decyzji prezydenta, wykonywania kary śmierci. Jeśli dobrze się doliczyłem, od zeszłorocznych wakacji wykonano ich w sumie dziewięć. Dodałbym jeszcze punkt o nieakceptowalnym przyzwoleniu na rozdzielanie rodzin, często też dzieci od rodziców, na granicy z Meksykiem, na której prezydent postanowił wybudować… mur. Kropka nad „i” to „taniec Jokera”, jaki odchodzący prezydent wykonał w momencie, gdy nie umiał z godnością pogodzić się ze swoją przegraną.
To jednak, co zdecydowanie Donalda Trumpa odróżnia in plus w stosunku do Bidena, to jego jednoznaczna i konsekwentna postawa w obronie życia nienarodzonych. Nawet jeśli – jak twierdzą niektórzy obserwatorzy amerykańskiej sceny politycznej – była to linia myślenia wyraźnie wpisana w program polityczny, zgodny z oczekiwaniami jego grupy wyborców. To nie ma znaczenia. Nie wiem, czy mamy prawo tak arbitralnie oceniać jego intencje. Ponadto, i to też należy jasno przyznać, jako prezydent USA Trump nie rozpoczął żadnej wojny. Obserwując przynajmniej niektóre jego relacje dyplomatyczne z innymi krajami, głównie z Chinami i Koreą Północną, można przecież było mieć obawy, czym to się skończy. Nie wywołał jednak konfliktu, który mógłby pochłonąć wiele istnień ludzkich, co miało miejsce chociażby podczas prezydentury George’a W. Busha, który okłamał opinię publiczną, aby podjąć działania zbrojne w Iraku (pomijam kwestię wpływów, jakie na przebieg chyba wszystkich ważnych wydarzeń w świecie w sposób nieoficjalny posiadają służby amerykańskie – to jest inny, dużo bardziej skomplikowany temat).
Warto też podkreślić, że wiele z poglądów Donalda Trumpa znajdowało i nadal znajduje podatny grunt wśród Amerykanów (pisze o tym Michał Szułdrzyński, s. 38). A to znaczy, że jest on wyrazicielem myślenia, które chce być w świecie słyszalne: nie wszystko musi toczyć się pod dyktando dotychczasowych liberalnych elit czy pod presją międzynarodowych korporacji. Był w jakimś sensie człowiekiem spoza układu.
Jedynym więc dla mnie wytłumaczeniem, że Joe Biden jest tak zdecydowanym przeciwnikiem prawa zabraniającego aborcji, jest jego podejście do demokracji liberalnej: przypuszczalnie uważa ją za taki system prawny, w którym daje się każdemu obywatelowi możliwie największą przestrzeń wolności. Może więc sam Biden aborcji za rzecz dobrą nie uważa, ale nie chce, aby tę kwestię rozstrzygało prawo. Mówiąc inaczej: Biden jest za opcją: catholics pro-choice. Co jest – z punktu widzenia nauki Kościoła – poglądem nie do zaakceptowania. Jest czymś przejmująco smutnym, że obecny prezydent właśnie jako katolik, wraz ze swoją zastępczynią – i to natychmiast po objęciu urzędu – odwracają linię pro-life zapoczątkowaną w poprzedniej kadencji. Do klinik aborcyjnych na nowo zaczęły płynąć milionowe dotacje.
Postawa obu prezydentów budzi więc poważne wątpliwości moralne. O czym dawał i nadal daje znać amerykański episkopat. I chwała mu za to: nigdy nie stanął jednoznacznie po stronie jednego czy drugiego polityka. Analizy katolickich instytucji medialnych pokazują nawet więcej: biskupi amerykańscy zachowali wyraźną równowagę w poparciu i krytyce działań poprzedniego prezydenta. Początki nowej kadencji również przedsmak tej równowagi zapowiadają, chociażby przez bardzo wyraziste oświadczenie przewodniczącego episkopatu, abp. José Horacio Gómeza, w sprawie obrony życia nienarodzonych. Jestem też pewien – bo wszystko na to wskazuje, jeśli dokładnie przyjrzeć się działaniom amerykańskich biskupów – że wzorem lat ubiegłych, nowy prezydent bardzo jasno i systematycznie będzie informowany o konieczności obrony życia w kontekście kryzysu migracyjnego i ekologicznego. Tak to powinno działać. Nie papież, ale najpierw lokalne episkopaty, zgodnie z zasadą pomocniczości, podejmują dialog, a jeśli trzeba, i krytykę działań miejscowej władzy. Ingerencje Watykanu są ostateczne, choć i od tej praktyki są oczywiście wyjątki. Dlatego nie rozumiem zarzutów regularnie stawianych w Polsce – chociażby te, które formułuje Marek Jurek wobec papieża Franciszka – że Stolica Apostolska powinna wyraźnie ingerować. I że papież powinien wyraźnie pouczyć o tym prezydenta Bidena, gdy ten podejmuje decyzje niezgodne z linią pro-life. Trudno oczekiwać, że noty dyplomatyczne, związane z rozpoczęciem nowej kadencji prezydenta, będą zawierać zapisy dotyczące tematów kontrowersyjnych. Gdy Beata Szydło, jako premier RP, była na spotkaniu z papieżem Franciszkiem, Stolica Apostolska również nie komentowała polityki polskiego rządu związanej z zaniechaniem jego działań w obronie życia i godności uchodźców. A to nie znaczy przecież, że ta polityka – w której nie było możliwe otwarcie korytarzy humanitarnych, o które apelował wielokrotnie polski episkopat – znajdowała poparcie papieża.
Tego, czego oczekiwałbym więc od Marka Jurka i innych krytyków papieża, to przyjęcia tej samej postawy, jaką przyjęli amerykańscy biskupi: stawania zawsze po stronie życia – i w kontekście dzieci nienarodzonych, i eutanazji, ale i w kontekście kary śmierci, migracji i ekologii. Bo we wszystkich tych przypadkach, nie mniej i nie bardziej, chodzi o ludzkie życie. Nie można być pro-life po jednej stronie sceny politycznej, negując inne wymiary obrony życia, tylko dlatego, że znajdują się w agendzie politycznej innej opcji.